Wpis z mikrobloga

Wycieczka motocyklowa w góry Kaukazu w roku 2016.

Wspomnienia te mogą zawierać więcej przekłamań gdyż od 2016r. Minęło już ponad 5 lat. Sytuacje zaistniałe miały miejsce (prócz ewidentnie humorystycznych wstawek), lecz niektóre dialogi mogły tylko powstać w mojej głowie jednak konkluzje są zgodne z moimi odczuciami.
Nie ma i nie będzie zdjęć gdyż wtedy nie wziąłem ze sobą żadnego aparatu a telefon miałem jeszcze na guziczki (zresztą używam go do tej pory). Oczywiście mam zdjęcia od kolegów ale nie prosiłem ich o zgodę na publikację i nie zamierzam tego robić
Miłego czytania

Cz.1

Tym razem pojechaliśmy we trójkę. Zasadniczo miało być nas dwóch, czyli ja i Grześ (imię zmienione) którego już znacie. Ja chciałem jechać gdzieś na wschód i kolega także. Zaproponowałem wtedy że pojedziemy do Kazachstanu Grześ się zgodził. Dlaczego do Kazachstanu się zapytacie?
A no dlatego że chciałem jechać do jakiegoś sowieckiego stanu, a Kazachstan wydawał się być wyjątkowo daleko i był jak dla mnie wtedy bardzo egzotyczny.
Jednak kraj filmowego Borata był tylko luźnym celem. Dlatego gdy zgłosił się kolega Grzesia, nazwijmy go Pawełkiem i powiedział że on od dwóch lat chciał jechać motocyklem terenowym do Gruzji. A dodatkowo już wszystko ma opracowane i w dodatku zna z pięćdziesiąt słów po Rosyjsku, to nie dość że szybko przystaliśmy na jego propozycję to jeszcze objął kierownictwo wycieczki. (został nawigatorem i wywiązywał się z tego świetnie). Zgodziliśmy się na góry Kaukazu tym bardziej że droga do Kazachstanu wiedzie tylko przez czystą etnicznie Rosję, a do Gruzji jedzie się przez ciekawe kraje i rejony. No i w ojczyźnie Stalina są ciekawe tereny i górskie drogi.

Wyjechaliśmy jak zawsze na początku maja i jak zawsze najwięcej problemów było z wizami.
Choć Pawełek się dwa miesiące wcześniej poświecił i jeździł za nimi po Warszawie w rozpadającym się i flinstonowym Tico. Potem się okazało że dzięki temu każdy z nas zaoszczędził zawrotną sumę 150zł. Tylko Pawełek musiał się od nowa uczyć jazdy samochodem.

Pierwszego dnia wycieczki skierowaliśmy się na wschód i dotarliśmy do znajomych nowego kompana.
Zastana rodzina na pewno była specyficzna ale bardzo gościnna. Jeździli na motocyklach terenowych o dziwo w terenie(co nie jest takie oczywiste patrząc na przeciętnych użytkowników motocykli enduro) i hodowali ślimaki. Dlatego przez godzinę słuchaliśmy wykładu na temat sposobu jak powstrzymać te krwiożercze bestie przed ucieczką z pastwiska. Sposobów jest kilka ale żaden nie jest skuteczny w stu procentach.
-Najprościej to można chodzić i je zbierać z ogrodzenia. Po cichu powiedziałem pod nosem.
-#!$%@? panie to są sekundy jak całe stado ci #!$%@? i nic nie będziesz miał.
-Ale jak to? Zdziwiony zapytałem
-One cię cały czas obserwują, ty sobie przechodzisz obok a ich oczy na czułkach podążają za tobą, gdy już przejdziesz to one robią szybki wślizg i już są na ogrodzeniu. Zażartował ze mnie gospodarz

A tak poważnie to ponoć dobry jest pastuch z blaszkami tylko napięcie trzeba zmniejszyć jeśli nie chcemy od razu mieć gotowego produktu do spożycia.
Smar łożyskowy działa ale tylko na początku.
Gdy hodowca już sobie popił to zdradził nam tytuł swojej pracy magisterskiej.
Brzmiał mniej więcej tak: Zmiany w psychice kobiet pod wpływem silnych bodźców zewnętrznych , badania na prostytutkach.

Z tematu motocykli enduro i szybkich jak speedy gonzales ślimaków, przenieśliśmy się na temat badań psychiki prostytutek.
Temat dość ciekawy, jednak zdecydowanie mniej niż na przykład ten:
Zależność pomiędzy wielkością okna wydechowego a utratą świeżej mieszanki, przy zastosowaniu oryginalnej dyszy w gaźniku BVF w silniku dwusuwowym zastosowanym w simosnie S51.
(Jeśli kogoś ten temat zainteresuje to polecam forum o simsonie. Forum o prostytutkach nie znam więc nie mogę polecić.)
Ale wracając do kurtyzan.

Oczywiście że gdy usłyszeliśmy jak brzmi tytuł pracy to zapragnęliśmy usłyszeć co w sobie zawierała praca magisterska.
Gość zaczął coś gadać po naukowemu, w sumie to opowiadał nam o wynikach badań i innych pierdołach..
Ale szybko oprotestowaliśmy to podejście.
Interesowało nas jak wyglądały badania w "terenie" te organoleptyczne.
Zapamiętałem kilka zdań z wypowiedzi.
Nie można ot tak sobie przychodzić do burdelu i tylko pić i rozmawiać z dziewczynami, bo najpierw myślą że jesteś nawiedzonym księdzem który próbuje nawracać niewiasty. A następnie bramkarze po którejś wizycie maja do Ciebie pretensje że dziewczyny z tobą gadają przez co nie pracują i kasy nie zarabiają.
Okazało się że długo trzeba nakłaniać je na szczera rozmowę. Te wszystkie Andżele i Dżesiki dopiero po paru rozmowach podczas kilku miesiącach nie regularnych wizyt i po kilkunastu głębszych się otwierają.
Wtedy okazuje się że Andżela pochodzi z Tarnowskich Gór i ma na imię Ela, Dżesika jest z Lubuskiego i na pierwsze ma Kasia i ma chorą bezrobotną matkę. W sumie to żałuje że pracuje w tym zawodzie ale u niej praca jest tylko za 1200zł a tutaj zarabia 7 000zł.
Proza życia.

Gospodarz na spoczynek zaprowadził nas do takiego domku letniskowego umiejscowionego w ogródku, blisko wybiegu dla ślimaków. Super sprawa, możesz zapraszać nie okrzesanych znajomych pić z nimi do upadłego i nie bać się że dzieci to będą widzieć albo znajomi zarzygają ci całą chałupę. Wrzucasz ich do drewnianego domku i masz spokój. Nie ma co tłuc bo wszystko z drewna możesz sobie rzygać bo masz łóżka piętrowe bez materacy, prosty stół i krzesła. Tylko ten cholerny próg... gdyby nie był tak wysoki. A no i wychodek by się przydał taki z widokiem na ślimaki pod napięciem. Człowiek by sobie siedział na tronie o brzasku z otwartymi drzwiami i podziwiał wyścigi po okręgu tych mięczaków, jak w jakimś naskarze

Po południu byliśmy już na granicy z Białorusią. Chyba dawno nie modernizowano tego konkretnego przejścia gdyż stały na niej jeszcze wysokie budki strażnicze, wraz z potężnymi reflektorami. Kilka płotów o wysokości 3 m otaczało budynki. Grodzenia oczywiście zwieńczone drutem kolczastym. Były jeszcze bramy, blokady i śliczne pograniczniczki. Te ostatnie akurat wydawały się ocieplać wizerunek naszych wschodnich braci. Jednak całościowo wyglądało to jak Białoruska wersja kwiatka do kożucha.

Wiza do kraju Łukaszenki była tranzytową, czyli mieliśmy dokładnie dwa dni na opuszczenie tegoż.
Zasadniczo to z przejścia wyjechaliśmy o dziesiątej rano więc zostało nam już tylko półtorej dnia.
Jednak to wystarczająco wiele aby unikać głównych dróg, starać się jeździć po wioskach umiejscowionych przy bocznych drogach i szutrach.
Ależ tam mają szutry! Szersze niż jakiekolwiek w Polsce ciągnące się nieraz i po kilkadziesiąt kilometrów i utrzymane w świetnym stanie.
Ostatnio znajomy mi zarzucił że we wpisach o Mongolii za mało jest informacji o roślinach.
Najwyraźniej zbyt rzadko pisałem że w kraju Dżyngis-chana prócz północnych skrawków nie ma nic zielonego. Dosłownie nic.
Jednak na Białorusi jest sporo zieleni. Zasadniczo to przypomina Wielkopolskę a bardziej jej północną część. Czyli mamy lasy przeplatane z polami albo pola z lasami jak kto woli.
Nie dość że mają sporo zieleni to jeszcze posiadają górę znacznie wyższą niż jakakolwiek istniejąca w krajach bałtyckich. Mierzy całe 345m n.p.m.
Posądzam że mogą mieć pewien problem z nadmierną ilością wspinaczy wysokogórskich zdobywających ten szczyt.

Podobno ci śmiałkowie biorą ze sobą tlen w butlach na tą wyprawę i zakładają obozy wspinaczkowe.

Zaczynają od 100 metrów. Tam jest główna baza wypadowa. Dojeżdżają do niej ciężarówkami z napędem 6x6 coś jak pod pikiem Lenina w Kirgistanie.
Następnie na 200m n.p.m zakładają pierwszy obóz i zostawiają trochę sprzętu. Oczywiście muszą nocować aby powoli się aklimatyzować. Choroba wysokogórska to nie przelewki.
Kolejnego dnia wchodzą aż na 250m n.p.m i zakładają drugi obóz. Wiadomo aklimatyzacja.
Trzeci dzień to 300m n.p.m i przygotowanie do ataku szczytowego.
Ta baza jest najważniejsza tutaj zostawia się cały sprzęt.
Atak szczytowy zaczyna się o czwartej rano, zazwyczaj w gęstej mgle, wspinacze czasem długie sekundy czekają na dogodne okno pogodowe. Wysokość jest tak znaczna że każdy musi mieć ze sobą butlę z tlenem, a za drogowskazy na szczyt służą zamarznięte ciała poprzednich śmiałków którym się nie udało. Ewentualnie pan Sasza w kufajce i gumofilcach za dwa łyki samogonu może wskazać palcem kierunek na szczyt. Lecz nie daj się turysto zwieść ten człowiek w kufajce to legenda, tak stara jak jak sama góra. Niektórzy twierdzą że to taki Białoruski Yeti niby jest ale nikt go nie widział.
Gdy już śmiałkowie zdobędą szczyt to nie mogą na nim za długo pozostać, może to grozić śmiercią od wyczerpania i odmrożeń (już wiele razy miejscowy GOPR musiał ratować turystów wysyłając po nich specjalistyczny sprzęt w postaci ciągnika Władimirca z przyczepą do przewozu trzody chlewnej.)
A bywało tak że pomoc nie dotarła bo w kołchozie dolali wody do ropy...
Jednak gdy już śmiałkowie zejdą z góry to są witani chlebem i solą a sam batiuszka Łukaszenko całuje ich w czoła niczym swoje dzieci..
(Mam nadzieję że znajomi Białorusini nie przeczytają tego tekstu)

Jednak zejdźmy na ziemię.
Białoruś jako kraj mnie zaskoczył, spodziewałem się takiej Ukrainy. Czyli ludzie rozmowni i ciekawi ciebie, drogi straszne, śmieci pełno a budynki to oznaka marazmu zastoju i braku chęci na cokolwiek.
Natomiast rzeczywistość przedstawiała się następująco.
Drogi nie najlepsze ale łatane w miarę na bieżąco,
Trawa wykoszona tam gdzie powinna być wykoszona.
Śmieci nie ma.
Drzewa przy drogach wapnowane, krawężniki i pasy wymalowane.
Budynki bardziej zadbane niż te na Ukrainie.
Pola uprawiane, reklam przy drogach i w miastach prawie nie ma, przez co rzuca się w oczy ta szarość budynków.
Ludzi też jakoś mało. Nikt cię nie zagaduje, ba udają że cię nie widzą. Nawet jak na zadupiu gdzie nikogo nie ma przejdziesz obok to nawet mrugnięciem oka się nie zdradzą że cię zauważyli.
Podobno dopiero po dużej ilości wódki się otwierają, ale tylko u siebie w domu i wśród bliskich znajomych. Raczej się z tobą nie upiją do upadłego jeśli im to zaproponujesz, w odróżnieniu od Ukraińców czy Rosjan mieszkających na uboczu.

Wieczorem rozbiliśmy się nad jednym z wielu jezior. Spotkaliśmy kilku wędkarzy ale każdy udawał że nas nie widzi.

Przed południem dostaliśmy się do miasta wojewódzkiego na obiad i następnie skierowaliśmy się ku granicy. Po drodze jeszcze tankując.
Podczas napełniania zbiornika zdrowo się zdziwiłem gdyż z tego co naliczał dystrybutor wynikało że litr paliwa kosztuje 3,6gr. Dobrze napisałem za litr paliwa dystrybutor naliczał trzy grosze i sześć dziesiątych grosza polskiego. W Białoruskiej walucie było to mniej więcej 250 rubli Białoruskich.
Ale miałem wtedy dysonans poznawczy w ręce trzymam jakiś 1 200 000 białoruskich rubli a dystrybutor za tankowanie baku do pełna chce odemnie tylko 5 000.
Nie mogłem się połapać o co chodzi, bo tak naiwny nie byłem aby wierzyć że za litr bęzyny zapłacę 3,6gr.
W kasie wszystko się wydało. Ja im daję milion a oni mi oddają pięćset tysięcy. No kurde w Polsce można za to dom kupić. Pół miliona za 20 litrów paliwa.
Z dystrybutorem rozchodziło się oto że na wyświetlaczu już zera się nie mieściły i dlatego wychodziły tak abstrakcyjnie niskie sumy.
Tego samego dnia na kolejnej stacji benzynowej widziałem już zera doklejone obok licznika.
Jednak batiuszka Łukaszenko zaradził temu problemowi i dwa miesiące po naszej wizycie przeprowadził denominację krajowej waluty.
Chciałem wam jakoś ładnie te denominacje i ich powody opisać ale opis na Wikipedii jest tak dobry że postanowiłem go tutaj wkleić tylko trochę skracając.

"Wraz z narastającą inflacją do obiegu wprowadzono nową serię banknotów. Zachowano rozpoczętą w 1992 roku stylistykę. Kolejno pojawiały się nominały 20 000 (1994), 50 000 (1995), 100 000 (1996), 500 000 (1998), 1 000 000 i 5 000 000 (1999) rubli.
1 stycznia 2000 roku dekretem prezydenta Aleksandra Łukaszenki przeprowadzono denominację, polegającą na skreśleniu 3 zer. Do obiegu zostały wprowadzone ruble (BYR) o nominałach 1, 5, 10 (mały format), 20, 50, 100, 500, 1000 oraz 5000 rubli (duży format). Kolejny nominał – 10 000 rubli wprowadzono do obiegu już w roku 2001. W roku 2002 w obiegu pojawiły się banknoty o nominałach 20 000 i 50 000 rubli, a w roku 2005 – 100 000 rubli białoruskich."
"1 stycznia 2009 wprowadzono nieoczekiwaną dewaluację rubla białoruskiego o 20%. Nieoczekiwaną, ponieważ jeszcze w połowie grudnia Aleksander Łukaszenka uspokajał naród, że kurs rubla jest stabilny.
24 maja 2011 wprowadzono nieoczekiwaną dewaluację rubla białoruskiego o 54%. Nieoczekiwaną, ponieważ jeszcze w marcu Aleksander Łukaszenka i Piotr Prokopowicz uspokajali naród, że kurs rubla jest stabilny i dewaluacji nie będzie.
12 marca 2012 roku w rezultacie przekraczającej 100% inflacji wprowadzono do obiegu banknot o nominale 200 000 rubli (ok. 24,50 USD w dniu wprowadzenia do obiegu).
1 lipca 2016 roku na Białorusi przeprowadzona została denominacja rubla białoruskiego. Jeden nowy rubel odpowiada 10 000 starych rubli"
https://pl.wikipedia.org/wiki/Rubel_bia%C5%82oruski.

Mniejsze wioski to prawie zawsze domy budowane z drewna. Ale nie z bali jak w Polskich górach tylko raczej z grubych desek. Większość wydaje się być opuszczona. Tylko czasem przed jakąś chałupom siedzi wieczorem pomarszczona samotna babcia. Smutny widok. To waśnie na Białorusi spotkałem najwięcej opuszczonych wiosek lub takich w których 70%-80% chałup było opuszczonych.
Na granicę z Rosją dotarliśmy po południu. Nie ma zasieków, wieżyczek, owczarków niemieckich i kwiatków do kożucha. Stoi kilka budynków jakieś zadaszenie i jeden szlaban. Rzecz jasna są pogranicznicy. Dlaczego tak mało tego i tak przyjaźnie? Ponieważ te dwa kraje mają unię celną a dlaczego stoją tam pogranicznicy skoro jest unia? wi Ponieważ jest to unia celna pomiędzy dwoma dyktaturami a dyktatura lubi wiedzieć co się dzieje w każdym zakątku własnego kraju.
Białoruski pogranicznik zabrał nam paszporty i inne papierki i zapytał się który z nas najlepiej gada po Rosyjsku. Wskazaliśmy na Pawełka w końcu znał te 50 słów (do tej pory się aż tylu nie nauczyłem). Poszli razem gdzieś do kanciapy.
A tam, urzędnik państwowy najpierw stwierdził że nie mamy jakiś świstków i że bez tego nie może nas wypuścić. Lecz nasz przewodnik zapytał jakich papierków brakuje. Po kilku wtórzeniach zapytania, pogranicznik powiedział ich nazwę oraz stwierdził że musimy się po nie cofnąć daleko. Po zapytaniu gdzie dokładnie zakreślił podobno wielkie koło obejmujące 1/4 mapy Białorusi.
Znajomy poprosił o adres, sytuacja się powtórzyła. Następnie była prośba o dokładny adres i napisanie go na kartce. Nasz nowy kolega dość szybko się denerwuje i zaczął podnosić głos na pogranicznika. W końcu stwierdził że to jest wymuszenie wszystkie papiery są w porządku. Pogranicznik upierał się przy swoim ale oddał paszporty mówiąc że Rosyjska Policja i tak za parędziesiąt kilometrów nas zatrzyma i odeśle na Białoruś.
O zaistniałej sytuacji dowiedzieliśmy się ze szczegółami wieczorem przy ognisku, gdyż gdy znajomy się wykłócał z urzędnikiem to my z kolegom mieliśmy niezły ubaw z pewnego busa na Rosyjskich blachach.

#podroze #mpetrumnigrum #motocykle
  • 10
wincyyyyyj


@golf3cabrio: Kurde dopiero skończyłem. Wiem że czyta się w 5 minut ale napisanie tego zajęło mi około 4h.
Jednak miło czytać że ktoś chce więcej tekstu ponieważ to znaczy że mu się podoba.
Nie obiecuję że w tym tygodniu się coś pojawi. Ale postaram się aby było w przyszłym.
@R2rrr: napisałem na początku że nie mam ani jednego swojego zdjęcia z tej wycieczki. Są tylko te od kolegów ale ich nie umieszczę ze względów na prawą autorskie ( jak kolejek śmieszni by to nie brzmiało).
W dodatku na zdjęciach znajomych nie ma uwiecznionej zagrody tych mięczaków.
Są tylko te od kolegów ale ich nie umieszczę ze względów na prawą autorskie ( jak kolejek śmieszni by to nie brzmiało).


@mpetrumnigrum: nikomu nie powiemy, jedziesz z fotami - pozamazuj im mordy i tyle
@josoof: wybacz ale nie robi się takich rzeczy kolegom. Czyli nie wrzuca się zdjęć zrobionych przez nich bez ich zgody i wiedzy. Wiem że moje wpisy sporo stracą w oczach czytelników jednak także nie chciał bym być tak potraktowany. Może zacznę wrzucać ogulnodostępne w internecie zdjęcia z tamtych rejonów? Może być?