Wpis z mikrobloga

Fragment książki "Ręce precz od tej książki" Jan van Helsing
Tę książkę powinny docenić osoby lubiące foliarskie klimaty. Czyta się zajebiście.

"Na zachodnim skraju miasta znajduje się dolina zwana kanionem Boynton. Na jej temat krąży pewna legenda, którą opowiedział mi szaman plemienia Siuksów Lakota podczas obrzędu, jaki odprawialiśmy w sąsiedniej dolinie.
Rzecz działa się w czasach walk białych z Indianami. Pewien generał (niestety, zapomniałem jego nazwiska) tropił wraz ze swym oddziałem grupę rdzennych mieszkańców, zaganiając ich wreszcie do kanionu Boynton. Nie ma z niego drugiego wyjścia, żołnierze sądzili więc, że teraz bez trudu dopadną czerwonoskórych; kiedy jednak dotarli do końca kanionu, nie zastali tam ani jednego Indianina. Szaman twierdził, że w dolinie ukryte jest wejście do tunelu, prowadzącego pod ziemią aż do Kalifornii – a więc około 300 mil. Przejście to, tłumaczył dalej, nie jest jednak dziełem jego ziomków, lecz jakiejś prastarej cywilizacji. Spośród Indian zaś nikt nie odważył się nie tylko zabrać, ale nawet dotknąć przedmiotów napotkanych w tunelu.

To, co Indianie odbierali jako świętokradztwo, nie stanowiło żadnej przeszkody dla armii amerykańskiej. Wojsko zbudowało w kanionie ośrodek wypoczynkowy z hotelem i kortami tenisowymi, po czym zabrało się do eksplorowania tunelu. Kierowany jak zwykle nieposkromioną ciekawością, pewnego dnia wybrałem się z dwiema znajomymi paniami na wspinaczkę w okolicach ośrodka.
Wkrótce napotkaliśmy jednak strażnika, który nakazał nam zawrócić z drogi. Kilka dni później znów spotkałem tego żołnierza i tym razem wdałem się z nim w dłuższą rozmowę. Okazało się, że jego dziadkowie pochodzą z Niemiec, więc gdy dowiedział się, że jestem Niemcem, poczuł do mnie najwyraźniej pewną sympatię. Rozmawialiśmy o różnych niezbyt istotnych sprawach, aż wreszcie zagadnąłem go o kanion Boynton. Przyznał, że dzieją się dziwne rzeczy. Odkryto tunel tak dużych rozmiarów, że mieszczą się w nim wojskowe ciężarówki, wywożące z wnętrza jakieś ładunki. Wielokrotnie widywano też w okolicy UFO, mój rozmówca również widział „latający spodek”, który zniknął nagle w środku góry – ale miało to miejsce trochę dalej, w rejonie Beli Rock. Podczas nocnych patroli strażnik słyszał dobiegające spod ziemi niezwykłe odgłosy – coś jakby hałas pracujących maszyn...

Rok później spotkałem – dzięki zaprzyjaźnionemu amerykańskiemu generałowi – agenta CIA, który należał do jednostki pracującej w tunelu. Jego zdaniem ośrodek wypoczynkowy był tylko przykrywką, pozwalającą prowadzić prace bez wzbudzania niepotrzebnej ciekawości. Pod ziemią znaleziono olbrzymie maszyny, wykonane z nieznanego na naszej planecie metalu i przetransportowano je do Area 51, by poddać badaniom w tamtejszych laboratoriach. Pokazał mi zdjęcie takiej maszyny – wyglądała jak gigantyczny sekstant o średnicy czterech albo pięciu metrów. Przypominała mi trochę bramę z filmu „Gwiezdne wrota”. Agent CIA opowiedział jeszcze, że tunel drążono dalej za pomocą ogromnych urządzeń wiertniczych konstruowanych przez Rand Corporation. Sieć tuneli, zarówno tych nowych, jak i będących dziełem poprzednich kultur, rozciąga się już pod całym terytorium USA, łącząc ze sobą 80 podziemnych miast, między którymi można przemieszczać się koleją. W miastach tych wykorzystano najnowsze osiągnięcia techniki, a zbudowano je dla elity ludzkości na wypadek globalnej katastrofy. Mój rozmówca twierdził dalej, że sam wielokrotnie był tam, na dole, zaś wejścia do podziemnej sieci znajdują się we wszystkich prawie większych miastach Stanów Zjednoczonych – niekiedy zamaskowane jako windy w budynkach publicznych. Komu uda się dostać do systemu, może swobodnie się po nim poruszać. Ten podziemny świat jest całkowicie samowystarczalny, a zastosowana w nim technologia przypomina filmy science-fiction.

Rewelacje zasłyszane od pracownika CIA pokrywają się w dużej mierze z wynikami moich własnych poszukiwań w Australii. Tam właśnie, na południe od Ayers Rock, zlokalizowano największą prawdopodobnie podziemną bazę wojskową na świecie: Pine Gap. W kwietniu 1992 roku rozmawiałem w Sydney z pewną kobietą, pragnącą zachować anonimowość, która pracowała dla australijskiej firmy zajmującej się sprzątaniem i z tego powodu miała dostęp do podziemnej bazy lotniczej Pine Gap. Wyjawiła mi, pomimo zagrożenia najwyższymi karami, że Pine Gap leży na głębokości około 13 km, do zasilania wykorzystuje wolną energię, ma podziemne jeziora, pasma wzgórz, własną uprawę warzyw i owoców, i tak dalej. Zgodnie z oficjalnymi informacjami baza może bez problemu przetrwać nawet bezpośrednie trafienie bombą atomową. Całkiem przypadkiem trzy tygodnie później spotkałem na kempingu pracownika brytyjskich tajnych służb, który przez dwa lata pracował w Pine Gap. Po długim czasie spędzonym z dala od rodzinnego kraju ciągnęło go z powrotem do ojczyzny. Powiedział, że widział rzeczy, które całkiem go wykończyły. Tego wieczoru był już po kilku piwach. Mamrotał coś o klonowaniu ludzi i kosmicznej technologii. Następnego ranka chciałem wyciągnąć od niego więcej szczegółów, zniknął jednak bez śladu.

Powróćmy jednak do naszego hrabiego de Saint Germain. Utrzymywał on w rozmowie z Amerykaninem Godfre Rayem Ringiem, że przebywa głównie w takich właśnie sieciach tuneli podziemnych królestwach, wyposażonych w systemy komputerowe, za pomocą których komunikuje się ze sprzymierzeńcami na Wenus. Interesujące, prawda? Czyż Jezus, po zdjęciu z krzyża, nie zstąpił także na trzy dni do wnętrza Ziemi?"

#ciekawostki #foliarze #ksiazki #czytajzwykopem #foliarskieopowiesci