Wpis z mikrobloga

XDDDD To nie miało prawa się udać, a jednak się udało. Nie będzie drugiego z rzędu sezonu bez trofeum, tym razem w pełni poważnie można pisać o sukcesie.

Już kilka razy w tym sezonie Legia znajdowała się na aucie w Pucharze Polski i wydawało się, że nic jej nie uratuje. Mimo wielu przeciwności przeszła całe rozgrywki. Mecz finałowy dobrze to podsumował, choć zadanie było najtrudniejsze z możliwych. Przetrwanie prawie 120 minut gry w dziesięciu przeciwko najlepszemu zespołowi w Polsce wydawało się nie do zrobienia. Raków ogrywa wszystkich nawet jedenastu na jedenastu. Legia nastawiła się wyłącznie na dociągnięcie do rzutów karnych i to osiągnęła.

Po meczu ligowym z Rakowem mogliśmy się cieszyć, że spotkanie na szczycie Ekstraklasy wyglądało tak efektownie. To było póki co maksimum, na jakie było stać Legię w tym sezonie. Nie da się ukryć, że finał PP wyglądał zupełnie inaczej. Chciałoby się powiedzieć, że jak typowy finał, ale tak wczesna czerwona kartka nie należy do typowych zjawisk w jakimkolwiek meczu. W każdym razie, będąc neutralnym, można było się mocno męczyć. W naszym przypadku to była głównie ekscytacja na zasadzie – wytrzymają czy nie. Legia nie miała najmniejszych chęci do wygrania tego meczu wcześniej. Oprócz jednego stałego fragmentu, kiedy do piłki doszedł Slisz, a także przypadkowej sytuacji Mladenovicia, nie było nic. To wyglądało podobnie poprzednim razem, kiedy Legia grała w dziesięciu, czyli z Górnikiem. Wtedy jednak broniła prowadzenia, a wykluczonym zawodnikiem był Josue. Teraz pozostawał na boisku, a co do wyniku uznano, że jest czego bronić.

Ważnym momentem była zmiana w pierwszej połowie. Dziwne było, czemu doszło do niej tak późno po czerwonej kartce lub że nie doczekano do przerwy. Muci niby był cofnięty do pomocy Mladenoviciowi, ale nie radził sobie w tym miejscu. Serb najczęściej zostawał sam i choć był zaangażowany jak rzadko kiedy, nie miał dużych szans. Wprowadzenie Nawrockiego uspokoiło sytuację. Trzeba pochwalić Legię za grę w defensywie. Szanse dla Rakowa i tak musiały być – przy tak długiej grze w głębokiej obronie, a także jakości przeciwnika, one musiały się pojawić. Na szczęście w tych sytuacjach kapitalnie interweniował Tobiasz lub obrońcy.

Można mieć wiele zastrzeżeń do mentalności zawodników Legii. Po ligowym zwycięstwem nad Rakowem zawalili sprawę, a w niektórych meczach wyglądali, jakby przebywali na boisku za karę. Za to w takich meczach jak ten potrafili pokazać charakter. Wielokrotnie grali do końca i ratowali punkty i awanse w końcówkach spotkań. Tutaj musieli wytrzymać bardzo długi okres w ekstremalnie trudnej sytuacji i jeszcze zachować spokój przy rzutach karnych. Teraz pewnie łatwo dorobić taką teorię, znając już wynik. Gdyby Raków wcisnął którąś z kilku sytuacji, pewnie narracja byłaby inna. W każdym razie Legii udało już się kilka razy wyjść z poważnych tarapatów. Dziś jest to tym bardziej wartościowe, że nie jest to mecz z Górnikiem, który w tamtym momencie niewiele pokazywał. Był to mecz z mocnym Rakowem, który znakomicie prezentował się w Pucharze Polski, ma już od kilku lat zbudowany i systematycznie wzmacniany zespół. Po naszej czerwonej kartce był zdecydowanym faworytem, a to Legia, mimo pozycji underdoga, kończy z trofeum.

Indywidualnie jest tu kilka ciekawych historii. Mimo że decydują szczegóły, mam przekonanie, że kogokolwiek Runjaić nie wstawiłby do bramki, dałby sobie radę. Jednak nawet mając trzech równorzędnych bramkarzy trzeba umieć mądrze wybrać i tu na koniec okazało się, że postawienie na Tobiasza było strzałem dziesiątkę. Było trochę kręcenia nosem na jego postawę wiosną, mimo że niczego za bardzo nie zawalił (wpuszczał to, co powinien wpuszczać i bronił to, co powinien bronić). Teraz pewnie transfer, ale przed odejściem przynajmniej zdążył coś wygrać. Trudno jednak zapomnieć o wkładzie Miszty, a także Hładuna, który wprawdzie nie miał wiele pracy w Zielonej Górze, ale był gotowy, gdy pozostali dwaj nie mogli zagrać, a także wiele wniósł w lidze.

Szkoda, że pechowo z finału wypisał się Ribeiro, który dostał drugie życie od Runjaicia i w tej rundzie wypełniał lukę, która wydawała się trudna do załatania. Również Augustyniak jako ostatni obrońca wygląda coraz lepiej, ma coraz mniej problemów z czuciem przestrzeni za swoimi plecami, tym bardziej w takim meczu, gdzie trzeba było bronić bardzo głęboko. Kolejny raz można powiedzieć, że zmiennicy dali radę – jeżeli nie podnieśli poziomu, to przynajmniej go nie obniżali. W pewnym momencie zmiany były konieczne z uwagi na brak sił. Josue prawdopodobnie nie zablokowałby strzału tak, jak zrobił to Sokołowski. Nawet kilka zrywów Baku to już było coś, na co prawdopodobnie Mladenovicia nie byłoby stać. Rosołek dał trochę więcej ruchu w ataku, a Celhaka w środku. Wspomniane wejście Nawrockiego sporo poukładało. To jeszcze nie znaczy, że mamy nagle szeroką kadrę i każdego możemy wymieniać bez problemów, ale w tym momencie Legia tworzyła drużynę bardziej niż w ostatnich nieudanych meczach. Nazwiska nie były aż tak ważne, bo wszyscy byli częścią czegoś, co dobrze funkcjonowało – przynajmniej w defensywie, bo z przodu nie starali się podejmować jakiegokolwiek ryzyka.

Ten triumf jest bardzo ważny dla trenera Runjaicia, który w ten sposób zrywa łatkę tego, który nie daje sobie rady w kluczowych momentach i przede wszystkim nie wygrywa trofeów. To też przykład, że to, iż ktoś osiągał określone wyniki w jednym miejscu, nie oznacza, że w drugim będzie osiągał identyczne. Zakładano, że Runjaić przełoży Pogoń na Legię w stosunku 1:1. Już wicemistrzostwo i dojście do finału pucharu były dla niego przełomowe, bo wcześniej takich wyników nigdzie nie miał. Jednak na koniec, gdyby okazało się, że dwa razy skończył jako drugi, funkcjonowałby jako przegrany mimo dobrej pracy, jaką wykonał. Miał trochę łatwiej o tyle, że nie grał w pucharach i najczęściej rywalizował co tydzień. Dlatego można było ten czas przeznaczyć na budowę drużyny, jednocześnie przy jak najlepszych wynikach. To zostało osiągnięte, tylko teraz poprzeczka pójdzie w górę, a warunki pracy niekoniecznie. To jednak ocenimy najwcześniej w lipcu.

W przypadku Mladenovicia i innych starć między członkami drużyn i sztabów – nie chcę mówić „nieważne kto zaczął, podajcie sobie ręce”, ale ustalenie, kto naprawdę zaczął i kto jest winny, nie należy do najprostszych zadań. Cały mecz był pełen napięcia i co rusz coś się działo. Papszun nieustannie wywierał presję na sędziach i ok, ale po pewnym czasie w końcu trzeba było zareagować, żeby nie zostać zakrzyczanym. Zresztą sędziowanie nie było najlepsze, bo oprócz czerwonej kartki Ribeiro przeoczono także kilka innych, gdzie VAR nie mógł interweniować. Nie będę też osądzał na tej podstawie, kto wytrzymał ciśnienie do samego końca, ale np. o Mladenoviciu wiadomo, że to świr w tak samo dużym stopniu jak dobry piłkarz. Mamy kilku takich, którzy nie są do końca normalni, w przeciwnym razie, przy tych umiejętnościach, nie graliby u nas. Jeżeli chodzi o nas, to kary pewnie nikogo nie ominą. Dopiero jeżeli będzie inaczej, można by mówić o jakiejkolwiek niesprawiedliwości. Z kolei po drugiej stronie wydaje się być trener Runjaić, który z tych kilkudziesięciu osób zachowywał się chyba najspokojniej, ale kiedy było trzeba, potrafił zareagować i nie przekroczyć granicy.

Teraz, już po finale, praktycznie nastąpił koniec sezonu. Nawet jeżeli Raków przegra w Kielcach, to Legia, po tak trudnym meczu, może mieć niezwykle ciężko, aby wygrać w Szczecinie. Tu zresztą niemal wszystko już wiadomo od pewnego czasu. Sezon trzeba dograć i próbować zrobić to samo, co przez poprzednie 30 meczów – czyli wykorzystać je do budowy pod kątem przyszłości, ale jednocześnie nie zapominać o wynikach tu i teraz. Nawet jeżeli te mecze będą już o nic, trzeba zaprezentować choć minimum przyzwoitości i zdobyć parę punktów. Aktualnie jest czas na świętowanie. Nie, jakby co ja nie świętuję, a jak zwykle siedzę w piwnicy, skąd dane było mi skomentować Puchar Polski zdobyty przez Legię po raz trzeci. Łącznie to aż 20 triumfów, co dokłada kolejną część imponującej historii.

#kimbalegia #legia
  • 2
Mimo że decydują szczegóły, mam przekonanie, że kogokolwiek Runjaić nie wstawiłby do bramki, dałby sobie radę. Jednak nawet mając trzech równorzędnych bramkarzy trzeba umieć mądrze wybrać i tu na koniec okazało się, że postawienie na Tobiasza było strzałem dziesiątkę.


@Kimbaloula: Tu sie zdecydowanie nie zgodze. Po pierwsze, Kosta wybieral miedzy Tobiaszem, a Miszta, bo z racji mlodziezowca praktycznie nie bylo opcji, zeby Hladun zagral. I Miszta mimo, ze mam momenty i