Wpis z mikrobloga

Głos Pomorza nr 187 z 7.08.1984

Wyroki śmierci w Polsce

Bardzo ciekawa historia o dwóch kiepskich złodziejach z 1984 roku.
#komuna #truestory #przestepczosc #polska #ciekawostki #mordercy #kryminalne #kryminalistyka

-----
Śmierć na służbie. Starszy sierżant

Starszy sierżant Michał Hałamuszka cieszył się 12-letnim stażem w milicji obywatelskiej. Był dobrym funkcjonariuszem, mężem i ojcem trzech córek. W nocy z 6 na 7 października 1983 r. patrolował okolice miasteczka Sławno (dzisiejsze woj. zachodniopomorskie), położonego między Słupskiem a Koszalinem.

Hałamuszka pracował z partnerem — Tadeuszem Ś. Około czwartej nad ranem odwiózł kolegę policyjną nyską do domu. Sam miał skończyć służbę dwie godziny później. Jan N., oficer dyżurny komendy w Sławnie, ostatni raz widział Hałamuszkę około godziny 4:10. O 5:30 próbował wywołać go przez radio — bezskutecznie.

Kałasznikow

Patrolujący okolice Sławna Michał Hałamuszka nie miał pojęcia, że tej samej nocy w niedalekiej Ustce miała miejsce kradzież broni z magazynu jednostki Ludowego Wojska Polskiego. Gdy w pewnym momencie zobaczył przed sobą wojskowego żuka z niesprawnym światłem mijania — postanowił go zatrzymać.

W kabinie siedzieli dwaj żołnierze — podoficer i szeregowy z zabandażowaną głową. Kierowca przekonywał, że musi szybko dostać się do szpitala. Nie miał przy sobie dokumentów — ze względu na pośpiech zostawił je w jednostce.

Hałamuszka wyczuł, że coś jest nie tak. Zrugał żołnierzy za nadużywanie alkoholu i sięgnął do stacyjki żuka, aby wyjąć kluczyki. Następnie udał się po coś do radiowozu, aby po chwili wrócić do zatrzymanego pojazdu. Zamierzał otworzyć jedne z drzwi, kiedy nagle rozległ się strzał. Potem drugi i trzeci.
Nyska

Około 7:45 rano mieszkaniec Sławna — Józef K. — jechał do pracy. Po drodze zauważył policyjną nyskę stojącą na poboczu. Zaniepokojony zbliżył się do pojazdu i zajrzał do środka. Od razu zauważył ciało martwego funkcjonariusza.

Hałamuszka został postrzelony z karabinu typu kałasznikow. Pierwszy strzał padł z odległości około 40 m i trafił ofiarę w pierś. Oprawca zabrał służbową broń, czapkę, latarkę oraz teczkę z dokumentami.

Zabójstwo milicjanta nie było w PRL pospolitym przestępstwem. Ówczesna władza traktowała je jako zamach na podstawy ustroju. W jednej chwili postawiono na nogi wszystkich funkcjonariuszy w regionie, w tym słuchaczy szkoły milicyjnej w Słupsku. Złapanie mordercy zyskało najwyższy priorytet. Rozpoczęła się obława.
Pragnienie wolności. Janusz

Janusz Magierski urodził się w 1959 r. Mieszkał z rodzicami w Gdańsku. Nie miał konkretnych planów na życie. Matka uważała go za lekkoducha. Lubił wodzić, wieść prym — mówił z kolei znajomy jego siostry. Po ukończeniu szkoły zawodowej Janusz nie chciał kontynuować nauki. W tamtych czasach oznaczało to, że zostanie powołany do wojska.

W 1979 r. chłopak dostał przydział do jednostki w Ustce. Źle znosił tzw. unitarkę. Surowa dyscyplina w połączeniu z falą były dla Janusza nie do wytrzymania. Służba miała trwać całe dwa lata, co dla słabego psychicznie chłopaka wydawało się wiecznością. Po trzech miesiącach świeżo zaprzysiężony żołnierz zdezerterował.
Marek M.

Przez kilka miesięcy Magierski ukrywał się przed wymiarem sprawiedliwości. Kradł, aby przeżyć, dopuszczał się również innych pomniejszych przestępstw. W końcu został schwytany i osadzony na 4 lata w zakładzie karnym w Potulicach.

Tam spotkał kolegę, rok młodszego Marka M. Mężczyźni mieszkali kiedyś na jednym osiedlu. W więzieniu Marek i Janusz nawiązali nić przyjaźni. Dużo rozmawiali o przyszłości. Marek M. miał wspominać, że zamierza wyjechać do pracy za granicę.

Dalszy ciąg materiału pod wideo
Zachód

Janusz Magierski wyszedł na warunkowe zwolnienie w sierpniu 1983 r. Wrócił do Gdańska i odnowił znajomość z Markiem M. Kolega pytał o plany zawodowe Janusza — ten stwierdził, że chce wyjechać za granicę. Marek zaczął go przekonywać do rozkręcenia wspólnego biznesu polegającego na handlowaniu bronią myśliwską.

Obrotny przyjaciel argumentował, że na broni można sporo zarobić. Później trzeba byłoby uprowadzić kuter rybacki albo nawet samolot i już można byłoby się cieszyć zachodnią wolnością. Stopniowo te mgliste plany zaczęły nabierać konkretniejszych kształtów.

Rodzice Janusza nie wiedzieli o jego zamiarach. Syn opowiadał im, że zamierza się ustatkować — ożenić i rozpocząć legalną pracę. Faktycznie miał w tamtym czasie narzeczoną — Teresę. Ona również była przekonana, że jej partner ma wobec niej poważne plany.
Broń

Janusz Magierski i Marek M. próbowali legalnie zakupić broń w lokalnym sklepie, jednak z miernym skutkiem. To jednak nie zniechęciło ich do działania. Magierski wpadł na pomysł napadu na jego byłą jednostkę wojskową w Ustce celem ukradzenia broni.

Mężczyźni wybrali się z Gdańska do Ustki w nocy z 5 na 6 października 1983 r. Po drodze ukradli żółtego małego fiata. Z ich dwójki tylko Janusz umiał prowadzić, Marek M. nie miał prawa jazdy. Po drodze kierowca zasnął za kółkiem i wjechał na zaorane pole. Maluch ugrzązł w miękkiej ziemi.

Przygodnie spotkany kierowca żuka zabrał ich autostopem do Słupska. Po drodze mężczyźni ukradli kolejny samochód — fiata 125 p. Dotarli nim do Ustki. Tam kręcili się bez celu, czekając na zmrok. O godzinie 18 zaparkowali auto pod bramą Centrum Szkolenia Specjalistów Marynarki Wojennej.

Mężczyźni weszli na teren jednostki przez dziurę w płocie. Magierski wiedział, że o tej porze roku placówka nie jest mocno obsadzona. Do magazynu broni dostali się przez okno, z którego uprzednio wypchnęli szybę.

Łupem złodziei padły w sumie cztery sztuki broni, w tym karabiny kbk AK 47, skrzynka z amunicją, oficerski kordzik oraz dwa mundury. Zakładając je, Janusz wcielił się w rolę porucznika, a Marek — szeregowca.

W drodze powrotnej zatrzymał ich wartownik. Zasalutował Magierskiemu. Dokąd obywatel porucznik się udaje? — zapytał. Na ogródek przeciwpożarowy — odpowiedział fałszywy porucznik. Złodzieje, nie niepokojeni więcej przez nikogo, wyszli z jednostki.
Ucieczka

Na zewnątrz okazało się, że fiat 125 zniknął spod bramy jednostki, bo odholowała go milicja. Wściekli złodzieje zakopali łup w pobliskim lesie i ruszyli na poszukiwania alternatywnego środka transportu. W końcu namierzyli żółtego fiata 125 p, do którego zapakowali skradziony łup.

Ruszyli w drogę powrotną do Gdańska. Starali się unikać głównych dróg. Po drodze zmęczony Janusz, poganiany przez Marka, znów zasnął za kierownicą. W okolicy Sławna auto zjechało na pobocze i uderzyło w drzewo. Nie nadawało się do dalszej jazdy. Co gorsza, w wyniku zdarzenia Marek został ranny.
Równia pochyła. Pomoc

Mężczyźni wybrali się na piechotę szukać pomocy. Trafili w końcu do miejscowej przychodni, ale przestraszony lekarz, widząc broń w ich rękach, nie otworzył drzwi. Wyrzucił jedynie przez okno kilka bandaży i kazał żołnierzom udać się gdzie indziej.

Złodzieje autostopem trafili do Bazy Transportu Rolnego Państwowego Ośrodka Hodowli Zarodowej. Tam udało się im pożyczyć żuka. Wrócili do rozbitego fiata 125 p, w którym nadal znajdowała się część skradzionej broni. Przenieśli ją na pakę nowego auta i ruszyli w kierunku Sławna.
Milicjant

W Sławnie pomylili drogę. Na domiar złego znikąd pojawiła się przed nimi milicyjna nysa ze starszym sierżantem Hałamuszką w środku. — Funkcjonariusz wspiął się na palce i usiłował zajrzeć do wnętrza samochodu. Wówczas usłyszałem cichy trzask. To chyba Marek odbezpieczył pistolet maszynowy. Milicjant otworzył drzwi. Marek siedział lekko przekręcony na prawą stronę, czyli twarzą do drzwi. Padł strzał. Potem drugi — zeznał później Magierski.

Marek i Janusz wypadli z auta, aby zatrzeć ślady zbrodni. Zaczęli na siłę upychać postrzelonego funkcjonariusza do nyski. Ten wciąż jeszcze żył. "Nie mogliśmy zamknąć drzwi, bo wystawały nogi. Milicjant cały czas jęczał, a my go przekręcaliśmy go, aby tylko zmieścił się całkiem w nysie"— mówił Magierski.

Napastnicy zabrali z jezdni porzuconą broń i czapkę milicjanta, przestawili nysę na pobocze i ruszyli żukiem w dalszą drogę. Najbliższa droga wylotowa prowadziła na Koszalin. Marek cały czas powtarzał "On wyciągnął broń!".
Grzybiarze

W trakcie drogi Magierski znów zasnął za kierownicą. Żuk o mało nie zderzył się z dużym fiatem, którym podróżowali trzej grzybiarze. Aby uniknąć kolizji, Magierski zjechał na pobocze i wpadł do rowu.

Przerażeni pasażerowie wyskoczyli z fiata, aby udzielić pomocy poszkodowanym z żuka. W kabinie zobaczyli dwóch mężczyzn celujących do nich z karabinów. "Nie żartuj"— odezwał się jeden z nich. W odpowiedzi usłyszał strzały puszczone w powietrze.

Cała piątka zasiadła w dużym fiacie i ruszyła w drogę do Gdańska. Gdy dotarli w okolice Bytowa, zatrzymali się w lesie, aby uzupełnić paliwo. Janusz poszedł na stację z bonem paliwowym zabranym jednemu z grzybiarzy, a Marek został w samochodzie, pilnując zakładników.

W regionie trwała już obława, na głównych drogach stały zapory. W Bytowie napastnicy zmylili drogę. Wykorzystując moment zamieszania, jeden z grzybiarzy zebrał się na odwagę i wyskoczył z samochodu. Natychmiast udał się na milicję. Dzięki jego zeznaniom funkcjonariusze zdobyli wiedzę o wyglądzie i zamiarach morderców sierżanta Hałamuszki.
Czarna Dąbrówka

Milicjanci urządzili zasadzkę w miejscowości Czarna Dąbrówka. Zablokowali drogę milicyjną nysą i cywilnym UAZem. W końcu zauważyli fiata 125 p pędzącego prosto na nich. Kierowca nagle stracił panowanie nad kierownicą i auto rozbiło się o przydrożną kapliczkę. Zanim dwaj funkcjonariusze pilnujący obławy do niego dobiegli, nikogo w środku już nie było.

Milicjanci, korzystając z uprzejmości przejeżdżającego drogą kierowcy kamaza, ruszyli w pościg. Szybko jednak zostali zatrzymani serią z karabinów, puszczoną z przydrożnego rowu w przednią szybę ciężarówki. Mundurowi odpowiedzieli ogniem. W wyniku chaotycznej strzelaniny obaj zostali ciężko ranni.

Czytaj również: Władysław Mazurkiewicz, czyli Piękny Władek z Krakowa. Pozbawił życia ponad trzydzieści osób

Kamaz

Janusz i Marek ukradli podziurawionego kulami kamaza, ale ciężki pojazd wkrótce zakopał się w piasku na jednej z leśnych ścieżek. Mężczyźni ruszyli więc w drogę pieszo. Byli wykończeni — od dłuższego czasu nie jedli ani nie spali. Ich ubrania były w opłakanym stanie. Wiedzieli, że muszą odpocząć.

Brnęli po omacku przez las, przeszli wpław niewielką rzekę. W końcu dotarli do wiejskich zabudowań. Według słów Magierskiego powiedzieli właścicielowi posesji, że są zmęczonymi grzybiarzami i poprosili o pomoc. Starszy człowiek poczęstował ich kawą i papierosami, zorganizował też ubrania i buty. W zamian, za co otrzymał od Janusza zegarek.
PKS

Po krótkim odpoczynku zbiegowie ruszyli w dalszą drogę, wyposażeni jedynie w pistolet sierżanta Hałamuszki. Nikt ich nie zatrzymywał, nie legitymował, o nic nie pytał, mimo że Marek miał na nogach damskie buty. Tak dotarli aż do Lęborka. Planowali złapać autobus PKS i za jego pomocą dostać się do Gdańska.

Podejrzanie wyglądających mężczyzn zauważyli słuchaczy słupskiej podoficerskiej szkoły milicji, którzy patrolowali okolicę. Podeszli do nich i poprosili o dokumenty. Tylko Janusz miał przy sobie dowód osobisty. Zatrzymani zostali przewiezieni na komendę MO. Szybko wyszło na jaw, że są mordercami milicjanta ze Sławna.
Kara. To ja strzelałem

Janusz i Marek na początku przerzucali się odpowiedzialnością za zabójstwo starszego sierżanta Michała Hałamuszki. Nikt nie chciał przyznać się do zabicia bohatera, odznaczonego pośmiertnie Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski, którego pogrzeb transmitowała ogólnokrajowa telewizja.

W końcu 10 października 1983 r. Janusz Magierski postanowił wziąć całą winę na siebie. Przyznał, że to on strzelał do funkcjonariusza. Ówczesnej władzy zależało na tym, aby proces zwyrodnialca odbył się szybko, a kara była surowa.
Nieprzystosowanie społeczne

25 listopada 1983 r. prokurator przedstawił 24-letniemu Magierskiemu 12, a 23-letniemu Markowi M. dziewięć zarzutów. Najważniejszym z nich było, oczywiście, zamordowanie starszego sierżanta Hałamuszki. Gdy prokurator zażądał dla oskarżonych kary śmierci, ojciec jednego z nich padł na kolana, błagając sąd o litość.

Biegły psychiatra orzekł, że Magierski miał zdolność rozpoznawania znaczenia swoich czynów. Obrońcy mężczyzny przekonywali, że oskarżony nie jest zdemoralizowany, ma jedynie problem z funkcjonowaniem w społeczeństwie. Prosili o sprawiedliwą karę, która nie byłaby zemstą na podsądnym.
Śmierć

Obaj oskarżeni prosili o darowanie im życia. Janusz Magierski przeprosił rodzinę sierżanta Hałamuszki. Chciał wynagrodzić krzywdę, którą spowodował poprzez przekazywanie jej części zarobków, jakie uzyskiwałby w więziennym zakładzie pracy.

Wszystko na próżno. Magierski został przez sąd skazany na karę śmierci przez powieszenie, 40 tys. zł grzywny i dożywotnie pozbawienie praw publicznych. Marek M. usłyszał wyrok 25 lat więzienia i 10 lat pozbawienia praw publicznych.

Magierski odwołał się od wyroku do sądów wyższej instancji, a na sam koniec do Rady Państwa. Bezskutecznie. 3 sierpnia 1984 r. wyrok na mordercy sierżanta Hałamuszki został wykonany. Według świadków skazany mężczyzna szedł na szafot w spokoju.
  • Odpowiedz