Wpis z mikrobloga

Siedzę jak na szpilkach, a właściwie leżę i czekam na werdykt w sprawie operacji.
Chociaż, szczerze mam dość zabiegów, naprawdę jestem już tym bardzo zmęczona, ale mam też świadomość, że to co mi aktualnie dolega samo nie zniknie a operacja jest jedynym sposobem, jak myślę, żeby mój stan ustabilizować.
Doszło do złamania kompresyjnego, krąg obniżył się o 25%, przez co doszło do obrzęku szpiku kostnego i stanu zapalnego. Jeśli się nie ustabilizuje kręgosłupa, to myślę, że stan taki będzie się utrzymywał. Teraz ratujemy sytuację dużymi dawkami sterydów i serce mi pęka, że znów muszę się faszerować lekami.
To rozwiązanie chwilowe, żeby zmniejszyć obrzęk. Czuję jakbym kręciła się wkółko, po zmianie leków przez chwilę było lepiej, ale zaczęło się pogarszać.
Znów biorę większe dawki leku przeciwbólowego, inaczej płaczę z bólu.
Na domiar złego, oby dwie z mamą, źle zinterpretowałyśmy słowa lekarza który mnie operował, byłyśmy przekonane, że usunął wszystkie guzy z odcinka lędźwiowego.
Okazało się, że usunął te największe a kilka małych zostało. Bardzo chciałabym żeby, jeśli zdecydują się na operację, usunęli resztę zmian, bo już jest progresja i urosły.
Chodzi oto, że jaki jest sens otwieranie mnie po raz kolejny np za rok. Naprawdę miałam dobre nastawienie odnośnie rezonansu, a wszystko wyszło nie tak, chociaż mogłoby być jeszcze gorzej.
Stres napędza te guzy do wzrostu, tylko jak ja mam się nie stresować? Bardzo racjonalnie podchodzę do tego co mnie spotyka, ale nie da się w takim natłoku złych wydarzeń, wyeliminować stresu. To po prostu niemożliwe i to są słowa także psychologa.
  • 3