Wpis z mikrobloga

Witam wszystkich na #wojnawkolorze następcy tagu #iiwojnaswiatowawkolorze.

75 lat temu...

KOMENDANT Z KRESOWYCH SZAŃCÓW

Był poranek, 12 maja 1949 roku koło wsi Raczkowszczyzna w dawnym powiecie święciańskim. Szeregowiec Nikołaj Szejn z mińskiego MGB stał z pepeszą na warcie i się nudził, paląc niespiesznie skręta w gazecie. Miał niby zabezpieczać obławę na jakichś bandytów, ale któż by się przedarł przez kordon ponad trzystu funkcjonariuszy? Cóż, poczeka jeszcze parę godzin i będzie fajrant... no ale trzeba odcierpieć wartę. Chociaż dzień był ładny, słoneczny, to może nie będzie tak źle.

Nagle zauważył ruch. Drogą szedł chłop. Zwykły taki, białoruski, czy litewski. Brodę miał, sapogi na nogach, kroczył nieśpiesznie, nawet trochę ociężale. Machnął ręką na czekistę w leniwym przywitaniu. W pierwszej chwili Szejn chciał machnąć ręką i dać mu spokój - pewnikiem na pole idzie, albo do kołchozu - ale przypomniał mu się rozkaz lejtnanta: ''Każdego osobnika legitymować i odstawiać na przesłuchanie''. Szejn więc odrzucił niedopałek i zawołał:

- Stajat' Kontrol'!

Chłop wówczas... rzucił się do ucieczki. Zdziwiony Szejn ruszył za nim natychmiast. Jednak chłop nie był taki powolny, jak się wydawało. Biegł tak szybko, że Szejnowi ciężko było dotrzymać tempa. Trzymał się jednak dość blisko. Wówczas tamten odwrócił się, przyklęknął i zaczął strzelać. Z dwóch pistoletów naraz! Szejn przypadł za jakimś drzewem i skulił się. Zniknęła gdzieś niezdarność chłopa. Strzelał pewnie, celnie - pociski raz za razem łupały pień, za którym chował się czekista. Znaczy się, wojskowy. Szejn tylko wychylił się i oddał, niemal na ślepo, serię z pepeszy, potem drugą i trzecią. Strzały urwały się, a funkcjonariusz ostrożnie podszedł do zabitego.

Tak zakończył życie ''Nieułowimyj Olech''...

* * *

Zajmując się podziemiem niepodległościowym w Polsce zawsze najbardziej pasjonowali mnie nie ci Wyklęci walczący w powojennej Polsce - o których pisano wiele - lecz ''najbardziej wyklęci z wyklętych''. Ci walczący poza granicami jałtańskiej Polski - straceńcy na Kresach, którzy pozostali tam, broniąc swoich małych ojczyzn, stanowiąc żywy dowód polskości tych ziem. Było o nich mało informacji od zawsze. W PRL o tych ''reakcyjnych bandytach'' nie pisano w ogóle, nawet słowem. Wszak ktoś mógłby zapytać, dlaczego na sowieckiej Białorusi jeszcze tyle lat po wojnie walczyli jacyś polscy ''leśni''. Niewiele się przebiło do otoczonej szczelnym kordonem granic komunistycznej Polski, a cóż dopiero - na zachód, do ''wielkiego świata''?...

Jednak to, co nie przetrwało w archiwach i gazetach, przechowała pamięć ludzka, ulotna, a jednak trwała. Ludność dzisiejszej zachodniej Białorusi zapamiętała dobrze brodatego oficera w rogatywce i jego podkomendnych: Polaków, Litwinów, Białorusinów, Ukraińców, nawet Rosjan, którzy chronili ją przed sowieckim bezprawiem. Legenda ''Olecha'' przetrwała Związek Radziecki i choć dzisiejsza Białoruś usiłuje ją zdławić - idzie jej to marnie.

O młodości Anatola Radziwonika - bo tak nazywał się bohater dzisiejszej opowieści - niewiele wiadomo. Wiemy, że urodził się w 1916 roku w Briańsku w Rosji, a jego ojciec Konstanty był kolejarzem. Przed wojną ukończył szkołę podchorążych piechoty w Jarosławiu. Z wykształcenia zaś był zwyczajnym nauczycielem. Uczył w biednej wiejskiej szkole w Iszczołnianach koło Szczuczyna Polaków i Białorusinów, znał biegle oba te języki. Był bardzo lubiany przez uczniów, dobrze wspominany za zapał i pomysłowość. Aktywnie działał także w harcerstwie, które organizował na Nowogródczyźnie. Warto wspomnieć, że niektórzy z jego uczniów sami będą kilka lat później żołnierzami AK.

Nie wiemy, co robił po wybuchu wojny, ani kiedy przystąpił do konspiracji. Wiemy za to, że w 1943 r. był już dowódcą placówki AK w Obwodzie Szczuczyn o kryptonimie ''Łąka''. Tam przybrał pseudonim ''Olech''. Dowodził 3. plutonem 2. kompanii VII batalionu 77. pułku piechoty AK. Jednostką dowodził m.in. legendarny cichociemny, major Jan Piwnik ''Ponury''. Jako dowódca plutonu, ''Olech'' zasłynął m.in. rozbiciem posterunków żandarmerii w Możejkowie Małym i Wielkim, a koło wsi Kowczyki - rozbiciem z zasadzki oddziału policji białoruskiej. ''Olech'' brał też udział w ataku na punkt umocniony we wsi Jewłasze 16 czerwca 1944 r., gdzie poległ sam ''Ponury''.

W lipcu 1944 r. oddział ''Olecha'' miał pomaszerować na Wilno, by wziąć udział w operacji ''Ostra Brama''. Nie zdołał jednak - na szczęście - ukończyć koncentracji i dzięki temu do Wilna nie dotarł. Uniknął tym samym aresztowania przez NKWD, co spotkało wszystkich polskich żołnierzy po bitwie. Powróciwszy w swoje rodzinne strony, ''Olech'' włączył się w odtwarzanie struktur konspiracyjnych.

* * *

W Polsce dość powierzchownie podchodzi się do partyzantki polskiej na Kresach. Zapomina się o tym, czasem nawet lekceważy, skupiając na Wyklętych w kraju. A to właśnie ''kresowi straceńcy'' pierwsi i najdłużej walczyli z sowieckim okupantem. Komendy Okręgów AK Wilno i Nowogródek, oraz Inspektorat AK Grodno wytrwały aż do lata 1945 r. Liczono, że nowe granice wschodnie Polski zostaną ustalone na konferencji pokojowej, albo rozstrzygnięte drogą plebiscytu. W walkach na Kresach od lata 1944 do jesieni 1945 poległo tysiąc polskich partyzantów. To tak, jakby stoczono tam drugą bitwę o Monte Cassino. Dowództwa Okręgów wycofały się z Kresów, gdy okazało się, że decyzją Aliantów Kresy zostaną w ZSRR i nakazały ewakuację do Polski - legalnie, bądź nie - w ramach operacji ''Zachód''. Wiele oddziałów wybrało jednak pozostanie.

Partyzanci nie wywodzili się z żadnych - jak się to przedstawia w rosyjskiej i białoruskiej propagandzie, niekiedy powielanej w Polsce - pańskich burżujów, a z biednej ludności wiejskiej. Ci ludzie wprost kontynuowali misję AK i występowali w obronie ludności polskiej. Wierzyli, że obronią polskość tych ziem. Dla Sowietów byli oni skrajnie niebezpieczni i NKWD od razu po wkroczeniu na Kresy przystąpiło do wyniszczania konspiracji polskiej.

* * *

''Olech'' dał wybór swoim podkomendnym, czy chcą zostać w konspiracji, czy ewakuują się do ''nowej'' Polski. On sam zdecydował się pozostać i objął dowództwo Obwodu Lida-Szczuczyn 49/67 (działający na terenie przedwojennych powiatów). Wielu jego żołnierzy pozostało przy nim. I ten właśnie region był dla Sowietów jednym z najcięższych do opanowania po II wojnie światowej.

Zimą 1944/45 ppor. Radziwonik w powiecie szczuczyńskim zorganizował bazę samoobrony polskiej, liczącą 70 ludzi. Sformował ją na bazie struktur poakowskich, gdy komendant Obwodu AK Szczuczyn, ppor. Józef Raubo, wyjechał do Polski, a komendant Obwodu AK Lida, sierż. Anatol Urbanowicz, poległ w walce z NKWD. Z miejsca przystąpił do akcji bojowych. Oddział atakował w różnych częściach powiatu, wyprawiał się nawet za Niemen. W marcu 1945 r. rozbił sowiecką grupę operacyjną, w kwietniu - przerwał obławę zmotoryzowanego 34. pułku piechoty NKWD pod Niewierzyszkami, w maju - rozbił pododdział 135. pułku NKWD pod Iszczołną. Wyjątkowego bólu głowy ''Olech'' przysporzył Sowietom w sierpniu 1945 r., gdy najpierw opanował osadę Toboła, gdzie rozbito siedzibę rady wiejskiej i uwolniono więźniów, a potem zniszczono sowiecką kolumnę samochodową w zasadzce. Kropką nad ''i'' było zabicie we wrześniu 1945 r. trzech oficerów NKWD pod Lidą oraz rozbicie obławy z 284. pułku NKWD.

Oddziały podporucznika Radziwonika stanowiły samoobronę ludności polskiej na Kresach. Panował w nich prawdziwie obywatelski duch. Służyli tam różni obywatele przedwojennej Rzeczpospolitej. Byli Polacy, byli Litwini, byli Białorusini, nawet Rosjanie i Ukraińcy. Wśród nich był lejtnant-dezerter z Armii Czerwonej, Ukrainiec o pseudonimie ''Zielony'', który wsławił się wielką odwagą w walce z NKWD. Był także Alzatczyk, dezerter z niemieckich formacji, Peter Fitz ps. ''Francuz''. Byli katolicy i prawosławni.

''Olech'' był wybitnym organizatorem. NKWD liczebność jego oddziału w 1945 r. szacowało na ponad 800 (!) ludzi. Wspierała ich licząca kilka tysięcy informatorów i współpracowników siatka terenowa. Podzielone zostały na placówki terenowe, liczące od 10 do 50 ludzi, rozsianych po wioskach. Sam ''Olech'' poruszał się na czele kilkunastoosobowego oddziału przybocznego, z którym czasem dołączał się do oddziałów terenowych. Jego zastępcą został sierż. Paweł Klikiewicz ''Irena'', zasłużony weteran 13. Pułku Ułanów, odznaczony Krzyżem Walecznych za wojnę 1920 r. Był to wyjątkowo sprawny żołnierz do zadań specjalnych.

Oddział posiadał kilka baz i obozowisk, ale ulubioną była polana Horiaczy Bór, ukryta pośród rozległych nadniemeńskich lasów. Wzniesiono tam liczne ziemianki i szałasy, oraz wielki krzyż pod którym umieszczono Orła Białego. Tam życie zorganizowane było jak w prawdziwym garnizonie: dzień zaczynał się od modlitwy, potem czyszczono broń i przeprowadzano ćwiczenia taktyczne. ''Olech'' wymagał najbardziej dyscypliny. Witold Wróblewski ''Dzięcioł'' z oddziału wspominał: ''Porucznik bardzo pilnował, żeby nie było żadnej samowoli w oddziale. Jeżeli na przykład zauważał u kogoś nowe buty czy coś w tym rodzaju, od razu pytał, skąd to masz. Za swawolę można było być rozstrzelanym.''

Celem ''Olecha'' i jego oddziału było tropienie agentów i donosicieli NKWD. Gdy były podejrzenia, że ktoś we wsi jest konfidentem, sam Radziwonik - doskonale znający rosyjski i białoruski - potrafił przebrać się w mundur NKWD i zjawić się u takiej osoby, mówiąc: ''Źle pracujecie towarzyszu, zdajcie raport''. Wtedy agenci się tłumaczyli i już było po nich. Kapral Józef Berdowski ''Mały Ziuk'' wspominał: ''To były działania bardzo skuteczne. Bo jak przyjechał następca takiego rozwalonego sowieckiego funkcjonariusza czy pracownika, to ludzie nieraz potrafili mu powiedzieć: Ty czekaj. Będziesz taki jak on, to i ciebie spotka to samo.''

Wybitnym osiągnięciem ''Olechowców'' było przenikanie w struktury sowieckiej administracji i bezpieki. Wprzęgano sowieckich urzędników i milicjantów do konspiracji. Urzędnicy sowieckiego zniewolenia stawali się tym samym sojusznikami wolności. Mówiono, że ''Olech'' ma wtyczki nawet w prokuraturze i milicji w samym Grodnie i Lidzie!

Innym zadaniem ''Olecha'' było prowadzenie działalności propagandowej i agitacyjnej. Podkreślał, że są oddziałem polskim i że w przełomowym momencie będą przywracali Polskę na tych ziemiach. Wydawano nawet własną gazetę - ''Świteź'' (początkowo przepisywaną ręcznie). Na miejscach akcji zostawiano ulotki i proklamacje, a przy ciałach zabitych Sowietów - kartki z wyrokami. Ważnym aspektem działalności było zwalczanie szkodliwej sowieckiej polityki gospodarczej. Jak wszystkie rejony na Kresach, tak i Nowogródczyzna była objęta kolektywizacją i obowiązkowymi dostawami kontyngentów, jak za okupacji. Te były często tak wysokie, że ludność prosiła partyzantów o pomoc. W sielsowietach i kołchozach niszczono listy kontyngentowe, zabierano blankiety i pieczęcie (dzięki temu partyzanci później wystawiali fałszywe kwity, że ludność wywiązała się z dostaw), niszczono maszyny i zabijano najbardziej nadgorliwych sowieckich funkcjonariuszy. Rozbijano kołchozy, mleczarnie i młockarnie, co opóźniało kolektywizację na tych terenach.

Oddział Radziwonika pojawiał się jak duchy w całym powiecie i województwie. Uderzali nagle i znikali, by pojawić się następnego dnia zupełnie gdzieś indziej. Szef grodzieńskiego NKWD raportował: „Członkowie bandy »Olecha« od 1945 r. do czerwca 1946 r. dokonali na terytorium rejonów wołkowyskiego, lidzkiego, żołudzkiego, szczuczyńskiego, wasiliskiego i raduńskiego 115 aktów terrorystycznych, które dotknęły miejscową ludność [donosicieli, agentów i sowieckich współpracowników] oraz aktyw [sowiecki]”. Do zwalczania ''Olecha'' Sowieci oddelegowali całą 7. Dywizję NKWD. Skutki były mimo to marne. Dowódca dywizji, płk Serikow, musiał zdymisjonować część oficerów za niepowodzenia, w tym dowódcę 284. pułku NKWD. Na darmo - ''Olech'' ciągle wymykał się obławom, zyskując przydomek ''Nieułowimyj'' - ''Nieuchwytny''.

Dzięki wielkiemu wsparciu polskiej ludności, partyzanci utrzymywali się w porządku cztery lata po wojnie. Wspomniany Wróblewski podawał: ''Kiedy wstępowaliśmy do jakiejś chaty, nie pytaliśmy, czy gospodarz jest Polakiem, Białorusinem czy »tutejszym«, czy rodzina jest katolicka czy prawosławna. Było to dla nas obojętne. Wszyscy mieszkańcy byli gościnni – i przyjmowali nas – jak to się mówi – czym chata bogata. System sowiecki był tak absurdalny i zbrodniczy, że nikt z nas nie wierzył w jego trwałość.''

Cywile udzielali schronienia, dostarczali żywność, leczyli, dostarczali informacji. Polecam to wszystkim tym, którzy myślą, że nawiedzeni Wyklęci latali po lasach i nic tylko grabili biednych cywilów.

Jeszcze w 1948 roku panowała na Nowogródczyźnie dwuwładza. W dzień rządzili Sowieci, w nocy - Polacy. Gdy partia bolszewicka nakazała sowieckim robotnikom w Iszczołnie w 1948 r. zorganizować oddział, kierownik fabryki błagał o pomoc i przysłanie posiłków z wojska, ''bo w nocy może przyjść banda i wszystkich rozwalą'': ''Jak dzień, to jeszcze nic. A w nocy, gdy słońce zachodzi, to wszyscy siedzą, jakby byli w osaczonej twierdzy – drzwi zamknięte i patrzą, czy jest jakiś ruch na ulicy. Jak coś podejrzanego się dzieje, to od razu wszyscy uciekają, gdzie kto może''.

Lata jednak mijały i przewaga NKWD nieustannie rosła. O ile partyzantów było 800 w 1945 roku, to w 1948 pozostało ich tylko 100. Jedni ginęli, innych aresztowano, kolejni zagrożeni aresztowaniem uciekali do Polski. Sowieci zaś zwiększali swoje siły: w latach 1944-47 liczba konfidentów NKWD w powiecie grodzieńskim wynosiła aż 19 882. Sowieci zdołali rozbić oddziały Samoobrony Grodzieńskiej i Wołkowyskiej (liczące po odpowiednio 500 i 100 osób), z którymi ''Olech'' pozostawał w kontakcie. Po ich rozbiciu pozostawał de facto już jedynym dowódcą partyzantki polskiej na Kresach.

''Wielokrotnie mówiłem mu: »Panie poruczniku, taka siła przeciwko wam. Niech pan rozpuści oddział i ucieka. Bo przecież zabiją«. A on mi odpowiadał: »Nie mogę tego wszystkiego rzucić, trzeba walczyć«'', wspominał Bolesław Nowogródzki.

Życiowe credo ''Olecha'' bowiem stanowiły jego słowa: ''Nic dla siebie, wszystko dla Ojczyzny''.

W 1947 r. poległ zastępca ''Olecha'', sierż. Klikiewicz. Nowym zastępcą został ppor. Wiktor Maleńczyk ''Cygan'', którego Sowieci wywieźli w 1940 roku. Wstąpił do armii Berlinga w 1943 r. Gdy pojechał odwiedzić rodziców w 1945 r. po latach rozłąki, NKWD próbowało go aresztować. Maleńczyk zastrzelił wówczas dwóch czekistów i uciekł do lasu. Ot, takie to ''proste, czarno-białe'' życiorysy...

W II. połowie 1948 roku ''Olech'', zarządziwszy koncentrację oddziału, rozpoczął szeroko zakrojoną akcję przeciwko kołchozom, niszcząc kilkanaście z nich. 11 listopada 1948 r. uczcili Święto Niepodległości spaleniem kołchozu im. Stalina w Kulbaczynie.

Pętla obławy się jednak już zaciskała. W lutym 1949 r. rozbito oddział Petera Fitza na uroczysku Horiaczy Bór, w marcu rozbito oddział Józefa Berdowskiego ''Małego Ziuka'' (on sam wpadł ranny do niewoli, otrzymał wyrok 25 lat łagru) i poległ zastępca ''Olecha'', ppor. Wiktor Maleńczyk ''Cygan''. 24 kwietnia MWD - następcy NKWD - osaczyło samego ''Olecha'' pod wsią Stankiewicze, mocno współpracującej z partyzantami. Jednak Radziwonik raz jeszcze wyrwał się z obławy z 17 ludźmi.

Trzy tygodnie później, wieczorem 11 maja, z kilkoma żołnierzami, zatrzymał się w Raczkowszczyźnie, gdzie ukryli ich zaprzyjaźnieni gospodarze. Rankiem zbudził ich hałas obławy - 307 funkcjonariuszy MGB rozpoczęło poszukiwania o 4 nad ranem. Choć partyzantom udało się początkowo umknąć, to Sowieci spuścili psy, które trafiły na ich trop. Sowieci dopadli część oddziału i w huraganowym ogniu zabili pięciu Polaków, a trójkę - ciężko ranną - wzięli do niewoli. Wszyscy dostali później wyrok 25 lat łagru. Samego ''Olecha'' nie było jednak wśród nich.

Ten bowiem próbował wyrwać się fortelem. Kto wie, może gdyby lenistwo szeregowca Szejna zwyciężyło, udałoby mu się ujść z życiem...

Choć z obławy uszło kilku partyzantów, to nie zdołano już odbudować struktur, szczególnie, że wraz z obławami na ''Olecha'' Sowieci przeprowadzili masowe aresztowania ludności cywilnej (w sumie 300 osób), podejrzanej o pomoc partyzantom. I chociaż walki małych oddziałków i pojedynczych partyzantów trwały jeszcze do 1953 roku, to słabły z każdym miesiącem. Ostatnich leśnych Sowieci nazywali ''terroristy adinoczki''.

Jednak ich legenda przeżyła nawet sowieckie imperium. Tu i ówdzie, w nowogródzkich przysiółkach, w cieniu jabłoni i wierzb, pod ścianami drewnianych chat usłyszeć można legendy o sprawiedliwym ''Olechu'', bezlitosnym dla komunistów ''Cyganie'', tęskniącym za Alzacją ''Francuzie'', czy szalonym ''Zielonym'' o wielkich pięściach...

* * *

Poakowskie struktury na tzw. zachodniej Białorusi w latach 1947-1953 przeprowadziło 575 zamachów i 39 dywersji, zabijając 96 funkcjonariuszy MWD-MGB, 107 czerwonoarmistów i 290 partyjniaków sowieckich. W walce poległo 121 polskich partyzantów, Sowieci aresztowali 465 dalszych i 2121 współpracowników podziemia.

Dzisiaj wiele mówi się o Andrzeju Poczobucie, działaczu mniejszości polskiej na Białorusi, prześladowanym przez białoruski post-sowiecki reżim ziemniaczanego dyktatora. Mało kto jednak wie, że pan Poczobut jako pierwszy przypomniał o Anatolu Radziwoniku. Za napisany w 2007 roku artykuł o polskim bohaterze i upamiętnianie polskiego podziemia, został skazany i uwięziony w 2021 roku na osiem lat łagru. To tak jakby ktoś szukał kiedyś dyktatury.

W 64. rocznicę śmierci podporucznika Radziwonika, 12 maja 2013 roku, w miejscu jego śmierci stanął krzyż, postawiony wysiłkiem Związku Polaków na Białorusi. Jedną z inicjatorek postawienia krzyża była pani Weronika Sebastianowicz, mająca obecnie 93 lata (ur. w 1931 r.). Była ona od 1945 roku do 1951 roku członkiem struktur poakowskich na Grodzieńszczyźnie. Za działalność w konspiracji sowieckie władze skazały ją na 25 lat łagru, ostatecznie odsiedziała 4 w Workucie. Jej brat Antoni walczył w lesie aż do śmierci w 1953 r. Gdy wyszła, musiała pracować jako robotnik niewykwalifikowany, a sowieckie władze odebrały jej rodzinie dom. Za postawienie krzyża i zbieranie paczek świątecznych dla weteranów AK, białoruski reżim postawił ją przed sądem w 2014 roku.

Rozumiecie to? Bohaterkę walki o wolność najpierw sądziły totalitarne władze sowieckie, a potem, w XXI wieku, władze ziemniaczanego bantustanu, gdy miała 83 lata. Za jakie ''zbrodnie''? Za zbieranie paczek...

Ten sam sowiecki bantustan dwa lata temu, latem 2022 roku, z ziemią zrównał groby żołnierzy AK w m.in. Mikuliszkach i Wołkowysku. To nie jest żadna stara historia. To obecna rzeczywistość. Bo w reżimie Aleksandra Łukaszenki hołduje się NKWD i sowieckiej milicji, a nie ludziom walczącym o wolność. Dla dyktatury z Mińska legenda Armii Krajowej jest podwójnie znienawidzona - nie tylko godzi w ich sowiecką mitologię, ale i przypomina o tym, że te ziemie były kiedyś polskie.

I teraz niech mi ktoś powie, pod tym wpisem, że jestem nieobiektywny, bo nie pluję na Niemców tak, jak na Sowietów. Śmiało. Tylko pokażcie mi najpierw, która ofiara nazistów jest dzisiaj prześladowana przez ich ideowych następców.

* * *

Jeśli macie ochotę mnie wspierać, zapraszam do odwiedzenia profilu na Patronite, lub BuyCoffee i postawienia mi symbolicznej kawy/piwa za moje teksty.

https://patronite.pl/WojnawKolorze
https://buycoffee.to/wojnawkolorze

#iiwojnaswiatowa #gruparatowaniapoziomu #qualitycontent #historiajednejfotografii #wojna #historia #ciekawostki #ciekawostkihistoryczne #wojskopolskie #polska #komunizm #historiapolski #bialorus #rosja #kresy #zolnierzewykleci
IIWSwKolorze1939-45 - Witam wszystkich na #wojnawkolorze następcy tagu #iiwojnaswiato...

źródło: Bez nazwy

Pobierz
  • 4
  • Odpowiedz
@IIWSwKolorze1939-45: Jerzy Ślaski w "Polsce Walczącej" z 1999 napisał, na s. 1489, o polskim oporze zbrojnym na zaanektowanych przez ZSRR Kresach Północno-Wschodnich, w tym o "Olechu", który w maju 1949 zginął wraz z czternastoma ludźmi (BTW, czy w tej walce z 12 maja 1949 zginęli jacyś Sowieci? Ponieśli jakieś straty? Czy straty były tylko po polskiej stronie?).
Czyli Andrzej Poczobut pisał o nim jeszcze w latach 90.?
Ślaski napisał też tam
  • Odpowiedz
@Trojden:

który w maju 1949 zginął wraz z czternastoma ludźmi


Zginął on i pięciu jego podkomendnych, nie czternastu. Troje dostało się do niewoli.

(BTW, czy w tej walce z 12 maja 1949 zginęli jacyś Sowieci? Ponieśli jakieś straty? Czy straty były tylko po polskiej stronie?).


Nic mi o tym nie wiadomo.

Czyli Andrzej Poczobut pisał o nim jeszcze w latach 90.?


Na pewno pisał o nim w 2007 roku, bo mam
  • Odpowiedz
@IIWSwKolorze1939-45: To nie wiem, skąd Ślaski wziął informację o tych 14 zabitych. Pewnie już się nie dowiemy, skoro autor nie żyje.
Ciekawe, jakie były losy wspomnianego tu Nikołaja Szejna z MGB.
Czy informacje, które tu przytoczyłeś, czerpiesz m.in. z "Na białych Polaków obława" Motyki?
Jeśli tak, to skąd jeszcze?

Kazimierz Krajewski w 1997 opublikował "Na Ziemi Nowogródzkiej", gdzie też pisał o polskim oporze wobec sowieckiej władzy po 1944.
  • Odpowiedz
Czy informacje, które tu przytoczyłeś, czerpiesz m.in. z "Na białych Polaków obława" Motyki?

Jeśli tak, to skąd jeszcze?


@Trojden: Tak +

Krajewski Kazimierz, Łabuszewski Tomasz, ''Żołnierze zapomniani''
Krajewski Kazimierz, ''Ostatni kresowy komendant. Anatol Radziwonik „Olech” (1916–1949)''
Makus Grzegorz, ''Ppor. "Olech"… „Nic dla siebie, wszystko dla Ojczyzny”''
Poczobut Andrzej, ''Anatol Radziwonik ''Olech'' - zapomniany bohater Polski Walczącej''
Stańczyk Tomasz, ''Ostatni obrońcy Kresów''
Wołłejko Michał, ''Zygmunt Olechnowicz ps. „Zygma”''
  • Odpowiedz