Wpis z mikrobloga

#coolstory #truestory #szatniacontent #kebaby #warszawa #tldr

O trzeciej w nocy w kebabie na Nowym Świecie może zdarzyć się wszystko. Szczególnie w sobotę, gdy wiosna spuściła nas ze smyczy.

Pachnie deszczem i mokrymi ciuchami. Przez ulicę, w stronę pawilonów, przebiegają tłumy. Z daleka wyglądają jak żądna pokarmu ławica rybek. Nawet taksówkarzom ustawionym w sznurek nie chce się trąbić. Wiedzą, że w weekendową noc rządzą nieźle ubrane bachantki i klubowi satyrowie. Warszawa, ona cała- złotówy, małolaty, chłopaki z korporacji w wygniecionych koszulach, fani diety białkowej i workoutu, dziewczyny z wieczoru panieńskiego (atrybut penis i pióra), studenci politechniki, co grają w teamie koszula w kratkę, czujni Turkowie i turyści…Warszawa. Jej pełna emanacja zaraz w kebabie.

Jesteśmy pijani, ale tylko trochę, a w tym stanie kebab jest przymusową destynacją. Konsumuję artykuł spożywczy „łagodny cienkie ciasto” w towarzystwie znajomych. Przeżuwam tureckie dziedzictwo i zauważam kogoś.

Obok nas Pan w średnim wieku. Trochę znika wśród orientalnych ozdób i plastikowych bluszczy, jak rzeźba pod tytułem: „Indiana Jones w Turcji”. Angielska twarz, krótko ścięte przezroczyste włosy, wątła sylwetka odziana w smętną koszulę, bermudy i sandały- uniform, który nie mówi o nim nic ponad to, że już czuje lato (no i że chciałby wreszcie odnaleźć arkę).

Więc siedzi obok nas i zwraca naszą uwagę tym, że nie je. Jest po prostu. Jeśli na coś czeka, to na pewno nie na kanapkę. Wierci się trochę i rozgląda, ale poza tym- dziwnie nie pasuje do miejsca, do którego pasują wszyscy. Nie umiem go rozgryźć, więc gryzę kapustkę z mięskiem i udaję, że go nie ma. Ale jest. I próbuje, jak spostrzega dyskretnie jeden z moich kompanów, uzyskać kontakt wzrokowy. „Zaraz się przysiądzie”- ktoś mówi szeptem. Więc wpatrujemy się co sił w swoje buty, jemy po cichu i ćwiczymy znikanie.

A jednak. za późno na środki zapobiegawcze, bo podchodzi.

- Dajcie szluga.

Mogło być gorzej, bo przecież mógł powiedzieć zaczepnie „Co się nie gapicie?” i zalutować komuś (na przykład mi). Posłusznie podajemy mu papierosa i zapalniczkę. Wygląda jak lamus, ale ma w sobie coś nieprzewidywalnego. Zbiera od nas fanty i wychodzi na zewnątrz zapalić. Podczas gdy stoi za drzwiami zajęty zaczepianiem cudzej dziewczyny przy jego stoliku siada kilku dryblasów. Wraca- panna gdzieś wyparowała, nasza zapalniczka już u niego w kieszeni na wieczne nieoddanie. Pijany Indiana Jones w ogóle się nie przejmuje tym, że ktoś zajął mu miejsce.

- Podsuń się o półdupek - rzuca do jednego z fanów siłowni, a to jakby prosił się o wyrok śmierci. Chłopcy są nadpobudliwi, pocą im się ręce, koszulki mają trochę za ciasne. Zaraz będzie awantura, wisi w powietrzu jak burza… Otwieram oczy ze zdumienia, bo wolne miejsce na kanapce jednak się znalazło, Pan przyjęty do grona byczków, chociaż szerokość w bicu ma jak oni w paluszkach u stóp.

Zjadłam swój posiłek, zgniotłam folię w kulkę i podsł#!$%@?ę, obcierając sos rękawem. Pan jest w rewelacyjnym nastroju. Pyta chłopców, gdzie na siłownie chodzą, ile wydają na te wszystkie sproszkowane horsepowery. Jak tam u nich z potencją. Czy jedzą coś oprócz odżywek. Czy to prawda, że od zastrzyków kurczą się członki. A oni czerwienieją i drżą im mięśnie.

Za chwilę któryś weźmie go na solo.

Albo wyrzucą go za fraki z lokalu.

Cały bar czeka w napięciu na dalszy ciąg wydarzeń.

Bo Pan to prawdziwy bohater literacki, typ: wieczny poszukiwacz kłopotów. Wychodzi na miasto i szuka guza, bo lubi, gdy coś się dzieje. W jakiejś dobrej powieści byłby na pewno zgorzkniałym rozwodnikiem, który w retrospekcyjnych akapitach wspomina swoje kochanki. Mężczyzną u schyłku swojej sprawności, nadużywającym alkoholu, sfrustrowanym swoją pracą i nadchodzącą starością. Mógłby o nim napisać Houellebecq, Roth albo McIwan, a czytelnicy podkochiwaliby się w jego gorzkim façon d´être i cynicznym podejściu do świata.

Tyle, że na żywo to typ wyjątkowo irytujący, a w stolicy najlepiej kojarzą go taksówkarze.

Wystarczy, że wypije dwie lufy i już obłapia dziewczęta największych kozaków. To on nazwie rosłego faceta „pedałem” i sprowokuje bójkę w kolejce do toalety. Rozleje wiśniówkę na kogoś ubranego na biało i przypali papierosem dziewczynę zatraconą w tańcu.

Ten koleś nie odejdzie od baru, dopóki nie dostanie reszty za swoją whisky i nie zna słowa „#!$%@?”. Tacy jak Pan, czekają na dziewczyny pod toaletą i komplementują jednocześnie obrażając.

Po takiej pracowitej nocy, czasem spotkasz ich na ulicy. Leżą na chodnikach albo ławkach, bogaci tylko w pusty portfel. Mają rozbite głowy albo z nosa cieknie im farba. Na koszuli kwitną ślady po wódce i wymiocinach. Szukali kłopotów, a one nie bawiły się w chowanego. Dorosła wersja tnących się nastolatek, autodestrukcja w bermudach.

Indianę Jones wypraszają z kebabu, a muskularni panowie okazują łaskę i rzucają tylko kilka #!$%@?, #!$%@?ów i uwag o kulturze. Nie udało się. Pan idzie do „Mety”. Może tam ktoś mu wybije z głowy nudę.
  • 13
ej, od 32 minut jest niedziela :D


@dreaper: Zawsze miałem zasadę, że do momentu jak nie położysz się spać jest piątek/sobota. No nie działa to w przypadku innych dni tygodnia chyba, że masz urlop :).