Wpis z mikrobloga

Długo się zastanawiałem, czy to tu wrzucić. Pierwsze moje opowiadanie (jeszcze z wczesnej licbazy ( ͡° ͜ʖ ͡°) ), które, do dziś nie wiem jakim cudem, zajęło trzecie miejsce w pewnym konkursie na opowiadanie kryminalne. Dziś patrzę na nie z dużym dystansem, wiele rzeczy bym zmienił, ale zapoczątkowało ono w jakiś sposób moje pisanie, a nawet swoistą "mini-serię" :)
Jest dużo sucharów, intryga szpiegowska i tajny model nowego, polskiego karabinka szturmowego (nikt wtedy jeszcze nie słyszał o #msbs, więc trochę #wizjonercontent ( ͡° ͜ʖ ͡°) )

Świerszcz

Obudził mnie ten wiercący dziury w mózgu, nieustępliwy i przerażający dźwięk budzika. Sądzę, że budzik jest jedną z najstraszniejszych rzeczy wymyślonych przez człowieka, a wierzcie mi – wiele strasznych rzeczy w życiu widziałem. Po uciszeniu wyjącej maszyny, opadłem bez sił z powrotem na łóżko. Kiedy złapałem już oddech, ponownie podniosłem z łoża moje doczesne szczątki i wyruszyłem, aby rozpocząć kolejny dzień mojego życia.
Spoglądając w lustro ze zdziwieniem stwierdziłem, że wyglądam dokładnie tak samo jak wczoraj! Ba! Przedwczoraj również prawie identycznie! Jakież to niesamowite od lat oglądać w odbiciu swoją nieuporządkowaną czuprynę czarnych włosów, parę swych oczu. Nos również był zdecydowanie mój. Robiłem to, co robiłem również prawie każdego ranka przedtem – jadłem śniadanie, goliłem się, myłem zęby. Ubrałem się. Zadzwonił mój telefon. To szef. Miałem pojechać od razu na miejsce zbrodni. Zapowiadał się kolejny dzień, taki jak dziesiątki, setki poprzednich. Ale – jakżeby inaczej – myliłem się, a ironii dopełniał fakt, że jeszcze o tym nie wiedziałem.

Podjechawszy niedaleko miejsca odgrodzonego żółtą taśmą, wysiadłem z samochodu. Mijając policjanta, mimowolnie pokazałem swoją legitymację, tak na wszelki wypadek, gdyby facet po pięciu latach pracy ze mną zapomniał, kim jestem i jak wyglądam.
Sam nie wiem, co sprawiło, że zostałem detektywem. Zwyczajnie potrafiłem obserwować, dochodzić do trafnych wniosków. Często widziałem to, co innym umykało.
– Czołem – powiedziałem szefowi. Poczciwy z niego chłop.
– Łukaszu – nie wiem czemu nie lubię, kiedy akurat on używa mojego imienia – jak widzisz po prawej – mamy tu zwłoki i jak widzisz po lewej, mamy tu również gości. Fakt. Obok mojego szefa stało dwóch ludzi, których widziałem w swym życiu po raz pierwszy. Pierwszy z nich miał na sobie sztruksowy płaszcz, zwykłe dżinsy i zamszowe buty. Około czterdziestki. Worki pod oczami sugerowały że mało sypia, żółte paznokcie krzyknęły w moim kierunku, że ich właściciel jest aktywnym palaczem, a brak obrączki powiedział mi, że nie jest żonaty. Najprawdopodobniej pracoholik. Jednak mimo to sprawiał wrażenie zadbanego. Drugi ubrany był niemal identycznie, jednak prawie o głowę niższy od pierwszego. Również nieżonaty. Od razu widać, że trzy-czwarte swojego roboczego czasu spędzali w biurze.
– Dzień dobry! Wiele o panu słyszeliśmy, panie Groszewski!
– Doprawdy? Niby dlaczego?
– Myślę, że dobrze pan wie, panie Groszewski!
Dziwny facet. Ten drugi tak samo. Przedstawili mi się, po chwili jednak zapomniałem, jakie nazwiska podali. Zresztą to nieistotne, bo od razu było widać, że kłamali. Czekałem na moment, kiedy założą czarne okulary i pstrykną mi w oczy czymś, dzięki czemu zapomnę, dlaczego tu jestem i jaki prezent dostałem na piąte urodziny.
– Możemy pana prosić o chwilę na osobności?
Mogli.
– Widzi pan, przestępstwo, jakie tu popełniono, ma związek z czymś większym.
– Niech zgadnę– próbujecie ratować świat?
– Coś w tym stylu. Spojrzałem na zwłoki. Mężczyzna, na oko koło trzydziestki. I po raz kolejny – ciemny płaszcz. Jednak oprócz rany postrzałowej w samym środku klatki piersiowej, w oczy rzuciły mi się zadrapania na lewej ręce ofiary. Mężczyzna trzymał coś ważnego. Coś ważnego dla zabójcy.
– Czy ofiara to ktoś z waszych?
– Co ma pan na myśli?
– Myślę, że dobrze wiecie, panowie – rzuciłem z szelmowskim uśmiechem na twarzy. Przez krótki ułamek sekundy widziałem na ich twarzy zaskoczenie, po chwili znakomicie ukryte, dzięki latom treningów i szkoleń. Jednak ta sekunda ich zdemaskowała. Nie spodziewali się, że zgadnę, iż pochodzą z kontrwywiadu.
– Słuchajcie ludzie – dodałem po chwili – nie wiem, co tu do cholery się dzieje. Wiem za to, że kilka metrów ode mnie leży trup, a wam zależy na tym, żeby ustalić, kto go wykończył. Jednak nie mówicie mi wszystkiego, co utrudnia mi robotę. Powiecie mi, co jest grane? Zamieniam się w słuch.
– Niech pan posłucha, panie Groszewski – powiedział jeden z tajniaków – widzę, że jest pan jeszcze bystrzejszy, niż słyszeliśmy, jednak dla pana wiadomości – to, co się tu dzieje, czy raczej stało – spojrzał wymownie na zwłoki – to nie było zwykłe morderstwo, więc proszę nie bagatelizować sprawy. Czy chce pan jeszcze się przyjrzeć zwłokom, czy może pan już jechać z nami?
Mimo że mama nauczyła mnie, aby nie wsiadać do samochodu z nieznajomymi ludźmi, pojechałem z nimi. Na szczęście nie znajdowałem się w bagażniku z zakneblowanymi ustami, więc miałem przeczucie, że wszystko będzie w najlepszym porządku.

Jechaliśmy szarym mercedesem. Niezła bryka. Silnik mruczał cicho, gdy przejeżdżaliśmy wąskimi uliczkami. A kanapa... Cóż to była za kanapa! Była wygodniejsza niż ta, na której nieraz spałem, będąc w domu. Mógłbym mieszkać w tym samochodzie. Jedyne, czego tam nie było, to wysuwanego barku z szampanem czy wyrzutni rakiet przeciwlotniczych, choć co do tego drugiego, to pewności nie miałem. Jeden z płaszczaków zaczął w końcu wprowadzać mnie w sprawę.
– Widzi pan... sprawa jest większej wagi, niż się panu być może wydaje. Do naszej siedziby został jeszcze spory kawałek drogi, więc zaznajomię pana z faktami, lecz najpierw niech mi pan powie co stwierdził pan podczas oględzin ofiary. Jeśli chce pan, żebyśmy wszystko panu powiedzieli, najpierw pan powie wszystko nam.
– Dobrze więc. Ofiara została trafiona w środek serca. Szybka śmierć. Precyzyjnie wymierzony pocisk. Najprawdopodobniej kaliber 9mm, sądząc po ranie wlotowej. Robota fachowca. Jestem tego pewien. Strzał został oddany z niedalekiej odległości, najwyżej 3 metry. Ofiara spodziewała się śmierci, na jej twarzy nie było widać zaskoczenia. Wasz człowiek trzymał w ręku coś, na czym zależało zabójcy – być może walizkę z bombą atomową, lub czymś w tym waszym „tajniackim” stylu.
– Nie, nie, panie Groszewski – tego typu rzeczy są bezpieczne.
– Moment... Czy wy sugerujecie mi, że...
– Proszę pana – Słusznie pan zgadł – nasz człowiek miał przy sobie walizkę. Znajdowały się w niej niezwykle ważne dokumenty. Niech pan doceni to, co panu teraz powiem, inaczej może się to źle dla pana skończyć.
– Czyli nie mam wyboru?
– Jasne, że ma pan wybór. Tylko po prostu jeden z nich jest słuszny, a drugi... może się źle dla pana skończyć.
– Rozumiem...
– Nie wątpię. W walizce znajdowały się dokumenty i plany dotyczące prototypu nowej broni. Broń prawie perfekcyjna. Symfonia śmierci, cud przemysłu zbrojeniowego. Idealny, wielofunkcyjny karabin szturmowy. Co najważniejsze – broń miała powstać w Polsce! Wyobraża pan sobie, co to oznacza?
– Że żołnierze na całym świecie biegaliby z pukawkami z napisem „Made in Poland”?
Udał, że nie usłyszał.
– To oznacza kontrakty, produkcję na wielką skalę, przełom na światowym rynku broni, panie Groszewski, a przede wszystkim to, że nasz kraj w końcu pokazałby pazur! W końcu pokazalibyśmy, że jesteśmy w stanie stworzyć coś nowego, zupełnie nowego, nieopierającego się na konstrukcji ponad siedemdziesięcioletniego AK!
– A czym wyróżnia się ten wasz karabin?
– Prostotą, niezawodnością, nowoczesnością połączoną z siłą rażenia. Prosty i brutalny karabin o nazwie prototypowej „Świerszcz”.
– No. Słyszałem, że pracujecie też nad serią ciężkich czołgów „Motyl”? Choć nie – widzę w tym sens! Arabskich terrorystów trafi szlag przy samych próbach wymówienia tej nazwy. Genialne! Chyba nie załapał. Rany. Gdzie podziało się ich poczucie humoru?
- Może się pan śmiać, lecz w tym momencie członek niewiadomego nam wywiadu dąży do dostarczenia planów broni swym przełożonym.
- Rozumiem... Czego konkretnie ode mnie chcecie?
– Musi pan przyjrzeć się motywom potencjalnych państw. Musi pan rozgryźć, czyj wywiad stoi za morderstwem naszego kolegi i za wykradnięciem naszych dokumentów. Na szali stoi honor i kto wie, czy nie przyszłość naszego kraju.

Centrala znajdowała się w niepozornej kamienicy. Niesamowite, jak ci ludzie ukryli tam superkomputer, wraz z personelem i garścią łysych ochroniarzy wyższych ode mnie o głowę. Kiedy rozsiadłem się na zaskakująco komfortowym taborecie, miałem przed sobą kilka różnych ekranów, biurko, na nim klawiaturę, myszkę i biały kubek z kawą, jak przypuszczam po brązowym kolorze cieczy.
– Ma pan tu wszystko, czego pan może potrzebować. Wie pan co ma robić. Jakieś pytania?
– Tak. Czy na tym sprzęcie poszedłby „Battlefield”?
Niesamowite, jak jemu cały czas udaje zachować się powagę. Czyżbym miał tak kiepskie poczucie humoru?
Nie odpowiadajcie.
– A tak poważnie – gdzie będę spać?
– Żartuje pan? Oczekujemy, że rozwiąże pan sprawę do końca dnia. Była druga po południu.

Miałem do dyspozycji komputer, na którym znajdowały się wszystkie dane związane z tą sprawą, zdjęcia z miejsca zbrodni w jakości takiej, że aparat odpowiedzialny za nie, musiał wyglądać jak mobilna wyrzutnia rakiet balistycznych. Oprócz komputera miałem też zwykłe papierowe akta i ten głupi taboret. Po dwóch godzinach pracy zacząłem się zastanawiać, czy może na miejscu zbrodni nie zostały jakieś ślady DNA, odciski palców, cokolwiek. Jednak zanim podzieliłem się moimi przypuszczeniami z „płaszczakami”, doszedłem do wniosku, że chodzi tu przecież o wywiad. Wywiad na tyle zaawansowany, żeby przeniknąć do naszego wywiadu, wykończyć jednego z „płaszczaków” i zabrać mu walizkę. Taki wywiad raczej nie zostawia za sobą tak oczywistych śladów. Zastanawiało mnie też, czemu martwy już w tym momencie „płaszczak” nie przypiął sobie walizki do ręki kajdankami. Pracujemy nad przełomową bronią, a nie stać nas na kajdanki? No i po jaką cholerę w ogóle wypuszczać na miasto jednego gościa, bez żadnej obstawy z walizką, od której zależy tak wiele? O co tu chodzi? Godzina za godziną– czas mijał. Każde państwo to osoba podejrzana. Każdy podejrzany miał swoje motywy, swoje lepsze lub gorsze alibi. Jednak coś tu nie pasowało. Miałem przed oczami twarz ofiary. Wyraz jej twarzy nie zdradzał żadnych emocji, a już w ogóle przerażenia czy zaskoczenia. Strzał w klatkę piersiową, a nie w plecy. Coś tu śmierdziało i bynajmniej nie chodziło tu o tę podejrzaną brązową ciecz w białym kubku.

Dowiedziałem się, jak bardzo dokładnie operacja była zaplanowana. Z różnych budynków, w różnych rejonach miasta w tym samym czasie wyszło pięciu ludzi w płaszczach z identycznymi czarnymi walizkami, zmierzając w różnych kierunkach. Cztery kierunki zostały podane w danych komputerowych, jednak piąty był tajny do tego stopnia, że oficjalnie go nie było. Cel swej podróży znała tylko osoba niosąca walizkę. Powodem przeniesienia dokumentów w bezpieczniejsze miejsce była „niestabilność wewnętrzna”. Podejrzewam, że obawiano się infiltracji, więc postanowiono przenieść plany w bezpieczne miejsce, a nie przewożono ich w konwojach, bo te na pewno zwróciłyby na siebie uwagę. Każdą trasę zaplanowano tak, by była identycznej długości, co pozostałe. Przejrzałem dziesiątki, jeśli nie setki stron akt. Spędziłem kilka godzin na dogłębnym obserwowaniu zdjęć. Analizowałem dostępne informacje. Dedukowałem. Nawet nie zastanawiałem się, ile zależy od mojego osądu, od tego czy rozwiążę sprawę. Byłem pochłonięty pracą do tego stopnia, że nie zauważyłbym nawet, gdyby ktoś wyniósł z pomieszczenia ten enigmatyczny kubek z jeszcze bardziej enigmatycznie pachnącą zawartością. Cały czas coś mi nie pasowało. Pracowałem jednak dalej, niczym maszyna. Spojrzałem na zegarek – zbliżała się piąta po południu. Do pokoju wszedł jeden z płaszczaków, jednak ani ja, ani on nie byliśmy w nastroju do przyjacielskiej pogawędki o łowieniu ryb i pogodzie. Cała układanka zaczęła nabierać kształtu. Przypomniało mi się dzieciństwo, kiedy to 2000 małych śmiesznych puzzli zaczęło powoli tworzyć piękny obraz rzymskiego koloseum. Nie wiem, jakim cudem wtedy chciało mi się tyle nad tym siedzieć – dziś prędzej dostałbym szewskiej pasji, niż dopasował do siebie choć 5 puzzli. W każdym razie sprawa wyglądała właśnie tak, jak owe koloseum. Z tym, że brakowało dosłownie jednego małego kawałka. Zupełnie, jakby jeden kawałek uciekł, a drugi był z zupełnie innej układanki. Jednak około godziny siódmej wieczorem wszystko było już dla mnie jasne. Znalazłem ów brakujący fragment w innym zestawie puzzli. Skubany, myślał, że schowa się wśród panoramy Paryża! Nadszedł czas, by przekazać tajniakom okrutną prawdę.

– Czy jest pan tego pewien? – upewnił się po raz setny znajomy „płaszczak”
– Jak tego, że tu stoję – dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że siedzę na tym cholernie niewygodnym taborecie – sytuacja wyglądała mniej więcej tak...

Płaszczak zatrzymał się nagle, nerwowo spoglądając na zegarek. Zaczął rozglądać się dookoła, przestępując z nogi na nogę. Ujrzał człowieka w skórzanej kurtce zmierzającego w jego kierunku spokojnym, lecz pewnym siebie krokiem.
– Widzę, że dotrzymał pan obietnicy.
– Zgadza się. Na nas można zawsze polegać. Z kolei zastanawia mnie, dlaczego bez skrupułów postanawia pan zdradzić własny kraj.
– Panie Smith..
– Dobrze pan wie, że się tak nie nazywam, prawda?
– Panie X – tutaj, w moim kraju jestem niedoceniany! Mógłbym być szefem tutejszego wywiadu! Poza tym... za tak marne pieniądze..
– Cóż.. dobrze pana rozumiem..
– Nie. Nie rozumie pan.
– Jak pan sądzi. A więc.. ma pan klucz?
– Tak – odpowiedział „płaszczak”, po czym zabrał się do rozpinania kajdanek przypiętych z jednej strony do walizki, a z drugiej do jego lewej ręki. Rozumiem, że moje honorarium jest już przelane?
– Tak jak się umawialiśmy – przed chwilą dałem znać, aby moi ludzie przesłali 15 milionów dolarów na pana sekretne konto w banku szwajcarskim.
– Może pan myśleć, że robię to dla pieniędzy... cóż.. ma pan rację. Choć raz zostanę porządnie wynagrodzony za to, co robię. Pan X podszedł do „płaszczaka”, aby wziąć od niego walizkę.
– Mam jeszcze jedno pytanie.
– Słucham pana, panie X.
– Co zamierza pan zrobić z pieniędzmi?
– Pławić się w luksusie. W cholernym luksusie, przez duże „L”!
– Rozumiem. Nasz rząd jest wdzięczny za współpracę. Samochód czeka zaparkowany za rogiem. Kluczyki podpięte są pod pobliskim śmietnikiem.
– Interesy z panem, to czysta przyjemność – rzucił „płaszczak”, kiedy pan X zaczął się oddalać. Nagle do uszu „płaszczaka” doszedł dźwięk odbezpieczanej broni. W ciągu ułamku sekundy pan X zdążył obrócić się, odbezpieczyć swoją berettę 92, wycelować i strzelić. Czas na chwilę zwolnił. Pocisk 9mm parabellum, opuścił lufę i z prędkością 370 m/s zaczął, obracając się wokół własnej osi, szybować w kierunku niczego nie spodziewającego się „płaszczaka”. Pocisk wdarł się do serca, aby po chwili je opuścić i poszybować dalej w noc, zostawiając za sobą śmiertelne żniwo. Agent nie zdążył nawet mrugnąć. Pan X obrócił się i odszedł.

– Zdaje pan sobie sprawę, do czego doszło?! – zaczął się na mnie wydzierać jeden z tajniaków
– Tak. Wasz wywiad został skompromitowany.
– Nie możemy teraz nikomu ufać. Jednak nie to jest teraz najważniejsze. Czy udało się panu ustalić, kim jest pan X?
– Jasne, że tak – powiedziałem z satysfakcją.
Popatrzyłem na zegarek. Robiło się późno. Byłem zmęczony, ale zadowolony z siebie. Pomyślałem sobie – właśnie rozwiązałem najtrudniejszą zagadkę mojego życia. Dlatego właśnie zostałem detektywem – dla tej właśnie satysfakcji. Zaproponowano mi podwiezienie do domu, jednak odmówiłem. Potrzebowałem się przejść. I napić. Jednak priorytetem był spacer. Może dlatego, że ludzka technologia nie znalazła sposobu na teleportację. Wszedłem do mojego ulubionego baru. Usadowiłem się w moim ulubionym miejscu, zamówiłem szklankę szkockiej. I tak kiedy sączyłem ognisty napój, zauważyłem, że w telewizorze właśnie lecą wiadomości. Moją uwagę zwróciła relacja z miejsca zbrodni, na którym gościłem dziś rano.
– Dziś rano w tej niepozornej uliczce odkryto zwłoki ważnego biznesmena, którego tożsamości nie udało nam się ustalić. Jak podaje policja, mężczyzna zginął od ugodzenia nożem. Morderstwo było najprawdopodobniej skutkiem szamotaniny, która wynikła podczas próby rabunku. Policja próbuje ustalić tożsamość napastnika...
Nie słuchałem dalej. Popatrzyłem na resztę ludzi oglądających ze mną telewizję. Biedacy, uwierzą we wszystko, co im się powie – pomyślałem tylko, uśmiechnąłem się lekko pod nosem i dopiłem resztę whisky. Wróciłem do domu, padłem na łóżko i zasnąłem kamiennym snem.

Dwa dni później, kiedy siedziałem w umówionym lokalu, o umówionej godzinie, do mojego stołu dosiadło się dwóch znajomych „płaszczaków”.
– Czujemy się zobowiązani, żeby poinformować, iż nie mylił się pan. Antyterroryści, pod pretekstem podejrzenia o przechowywanie narkotyków złożyli wizytę w mieszkaniu, które pan zasugerował. Znaleźli walizkę, jednak... była pusta...
– Że co?!
Nie mogłem uwierzyć. O co tu chodzi?
– Walizka była pusta.
– A więc pan X zdążył już przesłać je swym przełożonym...
– Nie. Myli się pan, panie Groszewski – wypalił wyższy z „płaszczaków” z szelmowskim uśmiechem na twarzy.
– A niech mnie...!
I właśnie wtedy, w tym ułamku sekundy, w głowie zaświeciła mi mała, jasna i zgodna z unijnymi wymogami, energooszczędna żarówka. Tak po prostu doznałem olśnienia. Wszystko, w czym brałem udział, było tylko przykrywką; przedstawieniem, teatrzykiem dla małych, śliniących się dzieciaków, którymi to byli szpiedzy innych agencji wywiadowczych.
– Prawdziwe dokumenty dotyczące „Świerszcza” w dalszym ciągu znajdują się tam, gdzie znajdowały się przez cały czas. Spodziewaliśmy się infiltracji, więc zaaranżowaliśmy małą... przeprowadzkę.
– Nie doceniłem was – powiedziałem poirytowany, wstając od stołu. Przez pięć godzin ścigałem się z czasem, napędzany myślą, że mogę coś zrobić dla mojego kraju, rozwiązać ważną zagadkę, a tymczasem byłem jedną, głupią marionetką w rękach tych... tych... ARGH! Jednak pomimo irytacji, uśmiechnąłem się pod nosem. Skubańcy, są dobrzy w te klocki!! Kiedy już miałem wyjść z restauracji, jeden z płaszczaków, tym razem niższy, który dotychczas prawie się nie odzywał, wyartykułował ze spokojem w moim kierunku następujące słowa: „Podczas minionych wydarzeń, wykazał się pan niesamowitą bystrością i umiejętnością kojarzenia faktów. Spełnił pan nasze oczekiwania, panie Groszewski. Właśnie takich ludzi potrzebujemy. Czy może zechciałby pan...”
– Nie – przerwałem „płaszczakowi” z diabelskim uśmiechem na twarzy i najbardziej sarkastycznym tonem, na jaki było mnie stać i dodałem- Ja mam jeszcze poczucie humoru.

#jakuboweczytadla
Wołam: @PanDzikus @Netindel @DOgi @crowbar @BQP @sit0 @Pangur_Ban @Derdek @GTZRV @Matus20095
  • 3
@BQP: Myślałem myślałem. Jeden kryminał rozsyłam do wydawnictw i nawet jedno chciało go wydać, ale w modelu wydania, w którym autor pokrywa połowę kosztów procesu wydawniczego, co niestety nie jest w tym momencie możliwe ( ͡° ʖ̯ ͡°)