Wpis z mikrobloga

[41/66] #66przygod

Niedaleko śmietniska, znajdowała się dosyć stroma górka, gdzie zimą zawsze chodziliśmy na sanki (lub "dupoloty"). I mimo, iż wysokością owy spad nie dorównywał doskonale znanej wszystkim okolicznym dzieciom Górce Śmierci, znajdującej się daleko na łąkach, za jeziorem, to tutaj również, gdy tylko pozwolił na to śnieg, bawiła się niezliczona ilość młodych.

W końcu łatwiej było przejść te kilkadziesiąt metrów niż kilometr (?) w drodze na Górkę Śmierci.

Naszym zadaniem było urozmaicenie mniejszej górki - jak na razie nieposiadającej nazwy. Jeszcze w podstawówce zawiesiliśmy więc na jednej z gałęzi okolicznych drzew oponę na gumowym wężu, tworząc tym samym huśtawkę (przy wychylaniu, można było poczuć, jakby się latało). Później, gdy na dworze zaczęło robić się zimno, pomyśleliśmy nad poprawieniem zjazdu - w tym momencie mocno wyjeżdżonego, z wąskim korytem i odsłoniętymi korzeniami drzew.

Po kilku dniach intensywnej pracy, ukończyliśmy budowę. Poza "naprawionym" zjazdem, stworzyliśmy dużą skocznię u dołu.
Górkę ochrzciliśmy mianem… Górki.

Gdy spadłe pierwsze śniegi, a ziemia pokryła się warstwą lodu, wzięliśmy sanki i poszliśmy na Górkę. Kamil zadzwonił do Antka, by zaprosić go na nasz stok, a reszta paczki, tradycyjnie spotkała się na skrzyżowaniu.

Byliśmy tego dnia wszyscy - ja, Młody, Patryk, Kamil, Sperma, a nawet Emil i Antek. Uzbrojeni w sanki i dupoloty, ruszyliśmy na Górkę.

Zjeżdżaliśmy po kolei, żeby nie stwarzać niebezpieczeństwa. Większość z nas omijała jak na razie wielką skocznię, bojąc się upadku. Jedynymi, którzy skorzystali z niej tego dnia byli Młody i Patryk (ten drugi akurat upadł tak boleśnie i zabawnie zarazem, że do końca dnia zaprzestał zjeżdżania).

Gdy czekaliśmy tak na swoją kolej, Kamil wskazał nam na horyzoncie Adolfa, idącego z psem.

- Patrzcie, Adolf idzie xD

- Olej go. – Powiedział Patryk, masując udo.

- W życiu! Zróbmy mu jakieś mekeke.


Jakoś nikt nie palił się do pomocy. Sperma właśnie zjechał w dół, ja i Emil czekaliśmy na swoją kolej, Młody tarzał się w śniegu na dole stromizny, a Antek stał z założonymi za plecy rękoma.

- Nikt? #!$%@?…


Adolf zbliżał się. Szedł drogą, która dosłownie sąsiadowała z Górką. Jakoś specjalnie nie paliliśmy się do zaczepiania go – woleliśmy po prostu skoncentrować się na zjeżdżaniu.

Kamil nabrał śniegu w dłonie i ulepił śnieżkę. Po chwili, gdy Adolf nie patrzył w naszą stronę, cisnął nią w idącą ofiarę. Trafił w głowę, strącając zimową czapkę.

- Który to, #!$%@??! – Krzyknął Adolf i podniósł czapkę z ziemi. Kamil odwrócił się do niego tyłem, zanosząc śmiechem.

- Pytam się #!$%@?, który rzucił we mnie śnieżką?! – Spojrzał kolejno na mnie i Emila, siedzących na sankach, Kamila odwróconego do niego tyłem i w końcu Antka. – Ty #!$%@?!


Adolf rzucił się na Antka – ten momentalnie skoczył w dół i wylądował w głębokim śniegu, na własnych nogach. Adolf, który z ofiary stał się oprawcą, rzucił się za nim – przy pierwszym kroku potknął się jednak i spadł w dół, lądując twarzą, „na Jezusa” w białym puchu, przy towarzyszącym temu głośnym jęku. Pies stoczył się razem z nim, przytrzymywany smyczą.

- Zabiję cię, #!$%@?!


Antek gnał jak szalony – w ciągu sekund zaczął wspinać się na przeciwległą górkę, a gdy był już na szczycie, obejrzał się za Adolfem i uciekł drogą w stronę domu. Mężczyzna wstał i pobiegł za nim, ale gdy wszedł na drogę, Antek był już na jej końcu.

- Wy! – Odwrócił się do nas. – Powiecie mi, kto to jest!

- Jugend Ojrent Dem Firer! – Krzyknął Emil i wyprostował prawą rękę w górze. – Zig Haj!


Adolf zaczął iść w naszą stronę, już wyraźnie zmęczony. My zaś, szybko i zwinnie, wzięliśmy to, co nasze i uciekliśmy, wykrzykując losowe niemieckie słowa, których znaczeń większość nawet nie znała.

Adolf nie dopadł Antka – tak jak w większości przypadków, skończyło się na pogróżkach i wyzwiskach. Ten drugi jednak już nie zawitał na naszej górce tej zimy.
Górka i skocznia przetrwały kilka lat – w końcu naturalnie wyrównały się, gdy zaprzestano jej pielęgnacji.

#pasta