Wpis z mikrobloga

[54/66] #66przygod

Witajcie. Dzisiaj nieco odbiegnę od wesołych tematów wspomnień - zamiast tego, chciałbym powiedzieć trochę na temat rodzin mojej i reszty paczki, by przybliżyć wam parę spraw. Do tej pory były to raczej obszary tabu, które przewijały się tylko w kontekście.

Właściwie rzecz biorąc, nie miałem rodziny – jeśli nie licząc oczywiście matki, Eweliny. Odkąd pamiętam, mieszkaliśmy tylko we dwójkę, zdani na samych siebie. Nie znaczy to jednak, że mieliśmy problemy finansowe czy rodzinne. Właściwie, było wręcz przeciwnie – obojgu układało nam się dobrze, nawet w ciężkim okresie mojego dojrzewania (chociaż od czasu do czasu, bywało wybuchowo). Ewelina, gdy byłem już na tyle duży, by radzić sobie samemu w domu, mogła skoncentrować się na pracy – a było to mniej więcej w momencie zakończenia przeze mnie szkoły podstawowej.

Wtedy mogliśmy pozwolić sobie na większe niż dotychczas luksusy – jak komputer, telefony komórkowe (przy czym oczywiście ja dostałem swój później) i inne, dziś już na pozór trywialne zbytki. Z czasem doszedł Internet, później nowy samochód mamy – i tak dalej, i tak dalej.

Jeśli zaś chodzi o dziadków, ojca i wujków, to nie byli oni obecni w naszym życiu. Ewelina zerwała kontakty z jej rodzicami po tym, jak „pokłócili się” z nią na temat jej wpadki – czyli mnie, jakkolwiek by to nie brzmiało. Oczywiście nigdy nie powiedziała tego głośno, ale nie trzeba być geniuszem żeby wiedzieć, że dwudziestolatki z reguły nie zakładają rodzin.

Ojciec opuścił matkę, gdy już się urodziłem – nigdy o niego nie pytałem, nigdy go nie szukałem, nigdy się nim nie interesowałem. Od najmłodszych lat wiedziałem, że nie chcę mieć do czynienia z takim człowiekiem.

No i była jeszcze siostra mamy – czyli ciocia Iza. Starsza od niej o tych kilka lat (bodajże siedem), ale zupełnie oderwana od świata. Ewelina przestała z nią rozmawiać, gdy ta próbowała przekonać mnie, żebym zamieszkał z nią, jej mężem i ich dziećmi. Miałem wtedy sześć lat. Co się tyczy samej Eweliny, to odkąd pamiętam, była silną kobietą. Silną, ale delikatną. Za nic w świecie jednak, nie zdradzał tego jej wygląd – od zawsze była drobna (zapewne stąd jej miłość do obcasów) i niepozorna. Widząc taką kobietę, myśli się o niej zazwyczaj jak o kruchutkiej istotce, którą trzeba się opiekować i pilnować – nic bardziej mylnego. Mama była wyjątkowo inteligentna, spostrzegawcza i otwarta. Nawet w najtrudniejszych sytuacjach, starała się znaleźć wyjście i podchodzić do wszystkiego z uśmiechem na twarzy, co w pewnym stopniu było przeciwieństwem mnie – raczej zrównoważonego, poważnego i twardo stojącego na ziemi (ale oczywiście nie zawsze taki byłem).

Jej słabością były i dalej są typowo kobiece sprawy – czyli ubrania (miliard sukienek), kosmetyki i fryzury. Ta kobieta nie potrafiła się zmieścić w dwóch szafach i kilku szafkach rozsianych po całym domu, nie mówiąc już o pokaźnej kolekcji butów, w 99% na obcasie lub koturnie (nawet te, w których chodziła po domu!). Kosmetyki? W łazience zawsze było ich pełno – od kremów, po perfumy, od szamponów po maseczki.

W przeciwieństwie do ubrań i kosmetyków, Ewelina raczej nie eksperymentowała ze swoimi włosami – przeważnie nosiła je rozpuszczone, proste u nasad i falowane u końców – koniecznie w naturalnym, kasztanowym kolorze. Czasem zdarzało jej się upiąć kok albo kucyk – ale dosyć rzadko.

Jeden, jedyny raz, za namową matki Kamila – Mileny, z którą zaprzyjaźniła się gdy poszedłem do podstawówki i poznałem jej syna, poszła na całość i zrobiła sobie wakacyjną, krótką fryzurę. Kilka tygodni depresji, wyrzutów sumienia i płaczu, dwa lata odrastania. Zabawne, biorąc pod uwagę, że ani praca, ani rodzina, ani pieniądze, nigdy nie wywołały u niej tak skrajnych emocji.

W kwestii zainteresowań można wymienić taniec – nigdy nie robiła tego zawodowo, bardziej dla siebie – ale regularnie uczęszczała… A właściwie dalej uczęszcza na treningi i zajęcia.
Poza tym, jak to przystało na matkę, lubiła gotować (chociaż akurat to nigdy jej mocną stroną nie było), a także czytać (tutaj muszę przyznać, że naprawdę mnie tym zaraziła).

Plotkowania raczej nie można nazwać hobby, ale mimo wszystko, do jej rutyny należały spotkania z przyjaciółkami, z którymi rozmawiały na przeróżne tematy (nic specjalnego – wiem, bo kilka razy podsłuchiwaliśmy je z kolegami z nudów).

#pasta