Wpis z mikrobloga

Moje problemy #prokrastynacja zaczęły się gdzieś na początku szkoły średniej, chyba w pierwszej albo drugiej klasie, jak miałem mniej więcej 16 lat (obecnie mam 35). W podstawówce zawsze byłem orłem, przychodziło mi to dość łatwo, teraz wydaje mi się że uczyłem się bardzo mało, ale pamięć może już oszukiwać. Być może uczyłem się więcej bo wtedy rodzice mnie bardziej pilnowali? Poszedłem do jednego z lepszych liceum w Warszawie (wtedy trzecie miejsce w rankingu), zdałem egzaminy i szybko przeżyłem szok: nagle się okazało że nie jestem najlepszy, a co najwyżej średni. Być może jakby rodzice wtedy się mną bardziej interesowali (generalnie nigdy się nie interesowali, ani sukcesami ani porażkami) to by było wszystko ok, ale niestety... To był chyba mój początek prokrastynacji...

Z każdym rokiem uczyłem się coraz gorzej, aż w końcu w trzeciej klasie zostałem na drugi rok. Powtarzając trzecią klasę musiałem pójść do pracy zarobkowej (zmarł mój ojciec) i znowu nie zdałem... Niezły debil co? Dwa razy nie zdać w tej samej klasie... Na szczęście laskę miałem z jednego z języków, zmieniłem szkołę na CKU gdzie był tylko jeden język i poszedłem do czwartej klasy mimo tej laski. I... znowu stałem się orłem. Chodziłem raz na kilka dni do szkoły, zaliczałem sprawdziany jakie opuściłem i znowu robiłem sobie trochę wolnego. Matka się nie czepiała, jak zwykle się nie interesowała generalnie co robię. Maturę zdałem na pięć piątek (z dwóch egzaminów byłem zwolniony za dobre wyniki). Z debila znów stałem się orłem.

Poszedłem na politechnikę na wydział mechatroniki i znowu szok: znów jestem debilem :) Pierwszy rok jeszcze jakoś przeszedłem na warunkach, ale na drugim się poddałem. Potrafiłem zbierać się cały dzień do nauki na egzamin, po to żeby nawet nie otworzyć książki, postanawiałem że pouczę się rano, rano stres że już za późno aż w końcu kładłem się spać żeby przespać godzinę egzaminu i żeby już było po wszystkim. Wolałem nie zdać niż się choć trochę pouczyć i chociaż spróbować... Poszedłem do prywatnej szkoły wyższej gdzie, zgadnijcie co? Dostałem stypendium naukowe przez dwa lata, za dobre wyniki w nauce :) Znowu orzeł...

Tutaj moja prokrastynacja była już w pełni: tam gdzie wystarczyło inteligencja i minimalna ilość pracy, byłem orłem, tam gdzie trzeba było ciężko pracować - debilem. Nie potrafiłem zabrać się za ciężką pracę, czułem wyrzuty sumienia z tego powodu, niskie poczucie wartości, brak radości z sukcesów... Miałem poczucie, że mógłbym i powinienem osiągnąć wiele, a nie osiągałem prawie nic...

Prywatnej szkoły nie skończyłem, bo nie wystarczyło mi sił aby napisać pracę licencjacką. Cztery razy szedłem na seminarium, miałem napisane nawet połowę pracy, zawsze się poddawałem...

W życiu zawodowym podobnie: prowadziłem kilka własnych biznesów i większość z nich położyłem przez to że nic nie robiłem. Potrafiłem przyjść do biura i cały dzień siedzieć przy komputerze na jakiś forach, śmiesznych stronach, FB i... czekać. Na co czekałem? Na sukces :) albo żeby przynajmniej coś się działo. Jak było jakieś wydarzenie które zmuszało mnie do reakcji to szczęśliwy leciałem działać, a potem znowu kilka dni siedzenia i czekania... Aż jedna, druga, trzecia moja firma padła a ja zostałem z ogromnymi długami.

Ażeby moją prokrastynację utwierdzić w przekonaniu o słuszności, to między tymi moimi porażkami, trafiła się spółka z kolegą, który odwalał całą ciężką robotę, a ja sobie tak samo siedziałem i nic nie robiłem (raz na miesiąc tylko księgowość) i dostawałem 10 000 zł netto pensji plus samochód służbowy. Potrwało to jakieś półtora roku ale skończyć się musiało...

Prywatnie moja prokrastynacja też działała w pełni: goliłem się jak już wyglądałem jak hipstero bezdomny, głowy nie myłem prawie w ogóle, moja poduszka wyglądała tak że teraz bym zwymiotował... Zawsze chciałem zacząć ćwiczyć, hodować rośliny itp... oczywiście nic nie robiłem, jakby nie to że żona mnie goniła to pewnie bym się nawet codziennie nie kąpał... Jak jeszcze mieszkałem sam to potrafiłem cały dzień nic nie jeść bo mi się nie chciało nic zrobić. Szedłem spać żeby nie czuć głodu, a jak już głód mnie budził to jechałem do Mc Drive się nawpychać...

Prokrastynacja wywarła ogromny wpływ na każdą strefę mego życia. Niszczący wpływ. Aż dziwne że w międzyczasie wziąłem ślub i doczekałem się córki... Zawsze jakoś miałem farta trafić na bliską pracowitą osobę, albo na fartowny zyskowny biznes...

Zawsze wiedziałem co muszę zrobić, ale czułem jakąś wewnętrzną blokadę przed zrobieniem tego. Wkurzałem się jak musiałem gdzieś wyjść z rodziną, bo uważałem że przez nich nie robię tego co powinienem. Jakiż byłem szczęśliwy jak wyjeżdżali na wakacje! "Nareszcie nie będą mi przeszkadzać, nadrobię wszystkie sprawy", a potem dwa tygodnie nie wstawałem z łóżka, nie myłem się, nie jadłem prawie wogóle, wegetowałem z nadzieją żeby jak najszybciej wrócili...

Miesiąc temu miałem największy kryzys jaki pamiętam. Będąc już w ogromnych długach (sumy xxx xxx,00 zł), bez studiów bez szans na jakąś sensowną pracę, biznes leżący i nie przynoszący dochodów, postanowiłem rzutem na taśmę skończyć studia i napisać tą pracę dyplomową. Oczywiście rodzina bardzo przeszkadzała, więc wyrzuciłem ich na cały dzień z domu. Wrócili późno wieczorem, a ja... nawet nie mogłem otworzyć pliku z pracą...

Wyznałem wszystko żonie, ona od dawna uważała że jestem leniwy, a ja tak chciałem tyle rzeczy robić, tak mi źle było ze sobą... Miałem ochotę płakać, nienawidziłem siebie, chciałem sobie zadać jakiś ból, żeby ukarać się za to że nie zrobiłem nic przez cały dzień, mimo że wiedziałem iż muszę... Psychicznie byłem w bardzo złym stanie, tak że postanowiłem iż potrzebuję pomocy...

Już wcześniej chodziłem do psychoterapeuty, ale jak usłyszałem iż 10-20 godzin będziemy sobie rozmawiać aby zdiagnozować problem, a może po roku będzie poprawa to szybko rezygnowałem. Kupowałem różnego rodzaju książki jak walczyć z prokrastynacją, jak budować samodyscyplinę, niektóre nawet przeczytałem całe, ale nigdy nie udało mi się wdrożyć rzeczy tam opisanych. Robiłem plany przez 2-3 dni i przestawało mi się chcieć. Czułem się jak niewidomy analfabeta, którego chcą nauczyć czytać dając wydrukowaną książkę...

Zwróciłem się więc do metody która już wcześniej przychodziła mi do głowy, ale się nie odważyłem... Było to 20 marca 2014 roku.

Niedlugo dalsza część mojej historii :) zaplusuj jeśli chcesz być zawołany

#przegryw #wygryw #depresja #truestory #originalcontent
  • 60
@Mirkomil: ja teraz mam podobnie (studia). W technikum jeszcze się uczyłem, dla siebie robiłem stronki, zajawka, próbowałem różnych rzeczy typu deskorolka, rolki itp. A od początku studiów do teraz (6 sem.) jest coraz gorzej. Chociaż kilka miesięcy temu przerobiłem kurs Androida i 3 miesiące siedziałem nad tym, aż zrobiłem aplikację, którą chciałem i przestałem się dalej uczyć. Teraz idę na staż i sytuacja jak z egzaminami - miałem się uczyć, a
@Mirkomil: Kiepska sprawa. Ale to tez nie bierze sie z powietrza. Czesc problemu jest wylacznie wlasna zasluga, a czesc, no coz - swiat, zycie i ludzie lamia czesto ducha walki.

Moim zdaniem, najbardziej istotnym czynnikiem w rozwoju prokrastynacji u mlodych ludzi, jest bezowocnosc ich staran, ktore pochlaniaja ogromna ilosc energii. I szczerze powiedziawszy, to system szkolnictwa odgrywa w tym procesie lwia role. Glownie przez fakt, iz wiekszosc czasu poswieconego na edukacje
Zwróciłem się więc do metody która już wcześniej przychodziła mi do głowy, ale się nie odważyłem... Było to 20 marca 2014 roku.

Niedlugo dalsza część mojej historii :) zaplusuj jeśli chcesz być zawołany


@Mirkomil: Spadać z trailerami i cliffhangerami takimi. Chcesz napisać jaka metoda to pisz, nie to nie :p