Wpis z mikrobloga

Dobra, dzisiaj historia z granicy szaleństwa.
Mam pewnego kolegę, w tym opowiadaniu nazwę go Marek. Opisać go można jednym słowem: geek. Siedzi w tych swoich RPG-ach i komputerach, nigdy nie idzie na imprezy, ale generalnie to spoko z niego gość. Sam od czasu do czasu rozgrywam z nim partyjkę D&D. Chodzimy do jednej klasy w liceum i jesteśmy dobrymi kumplami. A w każdym razie byliśmy.
2 tygodnie temu Marka nie było w szkole przez 2 dni. Nie odbierał telefonów, nie odpisywał na SMS-y, a w domu nigdy nikogo nie było.
Pojawił się w czwartek. I to był ten pierwszy dzień.
Stałem z kolegami obok klasy czekając na dzwonek na pierwszą lekcję, czyli chemię, a tu nagle ze schodów wynurza się jak samochód z Formuły Jeden Marek. Opada nam szczęka. Zamiast jego normalnej przystrzyżonej fryzury ogolony na łyso, a na głowie jakieś tatuaże, tak samo jak na szyi i na twarzy. Okularów nie ma, zamiast tego założył jakieś czerwone soczewki, jego oczy jak u Smauga. Bucha jakimiś płomyczkami z nosa, a w buzi doczepione kły jak u jakiegoś wilka. Owinięty futrem i rozdartą suknię z komunii. #!$%@? jakimś kijem z doczepionym fajerwerkiem, skacząc i bełkocząc w innym języku. Gdy nas widzi, natychmiast podbiega.
- BLEUBLEUBLEU. - mówiąc to wskazał na mnie,
Ja wystraszony jak matka, której z przed nosa zabrali świeżaka uciekam do sali od chemii nie pytając nawet o co chodzi.
Ten podnosi ręce na moich kumpli jakby jakiś czar na nich rzucał. Potem każdego walnął po głowie tym fajerwerkiem i chop za mną do sali.
Ja przewracam biurko, robiąc barykadę i biorę statyw na flakony. Trzymam go jak karabin. Postarałem przypomnieć sobie jakiekolwiek słowo po niemiecku.
- TODDDDDD! - krzyczę to jak jakiś chory umysłowo pozorując, że strzelam z niemieckiego karabinu.
Ten patrzy się na mnie głupio po czym bierze z innego stołu losowy płyn we flakonie i wypija wrzeszcząc te swoje bełkoty.
Nauczycielka od chemii patrzy się na wszystko z drugiego końca sali i wygląda jakby zaraz miała zemdleć.
Odwracam się w jej stronę i bełkocze jakieś losowe wyrazy z niemieckiego. Potem po polsku mówię, że ma zostać moją żoną, kanclerzową nowej potęgi szkolnej i, że musi pomóc mi zniszczyć geeka, który za dużo nagrał się w rpg-i.
Nauczycielka krzyczy:
- Tak panie. - bierze swoją torebkę i rzuca nią jak granatem w Marka, który ze złości rzuca w nią kijem. Fajerwerek przyczepiony do kija wybucha tworząc w pokoju mgłę i czerwone światło.
Ja wrzeszczę po niemiecku, że to rewolucja i wbiegam na zaplecze.
Wygryw.jpg
W pomieszczeniu stała szafa. Przewracam ją przodem do góry i wołam nauczycielkę. Marek jeszcze się nie otrząsnął więc przychodzi. Mówię jej,że to nasz czołg i musi go pchać. Sam pakuję się do szafy ciągle ze statywem w łapie i znowu krzyczę coś po niemiecku. Ona z nadludzkim wysiłkiem wypycha nasz nowy czołg do klasy gdzie już czeka na nas Marek pijący kolejne płyny. Wrzeszczę do niego, że jeśli się nie podda to zrobię z niego kolejny czołg. Ten wkurzony wybiega z sali. Okazuje się, że całość obserwowali koledzy. Przyłączają się. Teraz nauczycielka od chemii pcha szafę z pięcioma kolesiami w środku. Każdy z nas wrzeszczy po niemiecku. Wyjeżdżamy na korytarz, gdzie już się zgromadziła cała szkoła. i NAGLE, jak nie wrzasną. Jedni po niemiecku, drudzy markowe bełkoty. Najwidoczniej strony podzieliły się. Do czołgu dosiada się kolejnych pięciu kolesi, a reszta mojej armii bierze każdy możliwy przedmiot i trzyma go jak karabin. Każdy wrzeszczy po niemiecku co tylko umie. Dwóch kolesi wyrwało pokrywki od toalety i zaczynają nawalać w nie w rytm marszu imperialnego. Czuję się jak Bóg. Postanawiam wydać rozkaz tymczasowego odwrotu, abyśmy mogli zebrać siły. Zgadzają się. Tymczasem Marek ze swoją bandą robią dokładnie to samo. Każdy u niego pomalował się farbami z sali artystycznej, a jeden najbardziej napakowany koleś założył sobie sztalugę jako zbroję. Po za tym wyrwali pare drzwi i chodzili z nimi jak z tarczami.
KONIEC CZĘŚCI 1

Dokończyć?
#pasta
  • 6