Wpis z mikrobloga

Obiecałem ostatnio, że napiszę o rozmowie z urzędnikiem imigracyjnym na lotnisku w Stanach, co też uczynię właśnie dzisiaj.

Najpierw może jednak napiszę o tym, jak przypadkowo pokonaliśmy jetlag : )

Ponieważ lot do Chicago mieliśmy koło godziny 13 w niedzielę, przez co na lotnisku musieliśmy się stawić te 2-3 godziny wcześniej (przezorny zawsze ubezpieczony:), a połączenia z Kielc do Warszawy są takie sobie, postanowiliśmy zawitać w stolicy w sobotę, odwiedzając przy okazji koleżankę, która nas przenocowała. Zjedliśmy obiad, pospacerowaliśmy, a wieczorem grzecznie poszliśmy spać.
I teraz w dużym skrócie: pobudka w niedzielę o 8, śniadanie, transport na lotnisko koło 10, start samolotu około 13. Czekało nas 9 godzin lotu. Na miejscu byliśmy koło godziny 16 miejscowego czasu, stanie w kolejce, rozmowa z urzędnikiem (szerzej będzie opisana poniżej), bodajże o 18 byliśmy już "wolni" i odebrano nas z lotniska. U kuzyna zjedliśmy kolację, odpoczęliśmy po locie i koło północy (już liczę miejscowym czasem) udaliśmy się na spoczynek... Niestety ja praktycznie nie zmrużyłem oka z uwagi na załączającą się co jakiś czas klimatyzację - o 3 czekała nas pobudka, więc ja jakoś się przemęczyłem, za to moja dziewczyna spała jak zabita : D 3 godziny odpoczynku (lub "odpoczynku" w moim przypadku), pobudka, Uber na lotnisko, 5:50 odlot do NY. 2 godziny lotu i na miejscu byliśmy tuż przed 9 (przesunięcie czasu w stosunku do Chicago). Tutaj po bagaże, rozeznanie się z komunikacją (poświęcę na to osobny wpis) i transport autobusem->metrem do mieszkania, później obiad, zwiedzanie i zasłużone kimono około północy. Można więc powiedzieć, że na niemal 48 godzin spaliśmy jakieś 3 (w samolocie do Chicago oglądaliśmy filmy, a lot do NY był za krótki, żeby myśleć o komfortowym wypoczynku). Tym oto sposobem uniknęliśmy jetlagu i mogliśmy się cieszyć normalnym rytmem dnia i nocy.

No ale dobrze, dotarliśmy na miejsce i czekał nas jeden z najtrudniejszych etapów podróży - rozmowa z urzędnikiem imigracyjnym. Spore kolejki, masa ludzi różnych narodowości (tam co chwilę ląduje i startuje jakiś samolot!), na szczęście część rzeczy załatwiliśmy w kolejce - są tam bowiem automaty samoobsługowe, gdzie można zrobić sobie zdjęcie, zeskanować paszport i odciski palców, dzięki czemu ten etap pomijamy w okienku. Zazdroszczę ludziom, którym nie pocą się ręce - ja mam z tym problem od wielu wielu lat i możecie sobie wyobrazić "pana gąbkę", próbującego 5 minut zeskanować wszystkie palce u każdej dłoni : D Niemniej w końcu nam się udało i przeszliśmy do kolejnej części kolejki, ustawiającej się do okienek z urzędnikami. Wypatrzyliśmy sobie taką kobitkę i pomyśleliśmy, że fajnie byłoby uderzyć do niej. Kolejnym razem chyba wybierzemy jednak jakiegoś faceta. Czekając w kolejce podsłuchałem rozmowę jakiegoś gościa (nie był Polakiem i bardzo dobrze mówił po angielsku). Twierdził, że przyleciał na kilka tygodni, ale nie wie, kiedy będzie wracał i chyba nawet nie miał nigdzie noclegu załatwionego. Urzędnik ciągle dopytywał i stwierdził, że jak ma mu uwierzyć, że zamierza wrócić, skoro nie wie, kiedy wróci i gdzie się zatrzyma. Koniec końców jednak go wpuszczono - jak zatem widzicie, wiele może zależeć... w sumie nie wiadomo od czego : D

No ale przyszła kolej na nas. Sporo naczytaliśmy się o tych rozmowach - niektórzy twierdzili, że to formalność, inni, że potrafią ostro przemaglować, a nawet sprawdzić twój telefon, pocztę, ewentualnie przetrzepać, czy nie masz czegokolwiek, co rzucałoby chociaż cień podejrzeń na cel twojej wizyty. Przebieg rozmowy wyglądał z grubsza tak:

- Dzień dobry, jak się pani miewa : )
-
Po chwili jednak: - Paszporty proszę. Do kogo przylecieliście?
- Do kolegi.
- Czym się zajmuje kolega?
- Ma firmę.
- Jaką?
- Z elektryką.
- Długo się znacie?
- Ponad 15 lat.
- Często ze sobą rozmawiacie?
- Rzadko.
- Kiedy ostatnio rozmawialiście?
- Kilka tygodni temu.
- W jaki sposób się kontaktowaliście?
- Przez telefon.
- Macie tu jakichś innych znajomych lub rodzinę?
- Tak, znajomych, ale nie utrzymujemy większego kontaktu.
- Jaki jest cel wizyty?
- Zwiedzanie.
- Czym się zajmujesz?
- Jestem tłumaczem.
- A ty?
- Pracuję w bibliotece.
- Ile chcecie tu być?
- 3 tygodnie.
- Macie kupione bilety powrotne?
- Tak.
- Ile macie pieniędzy?
- Około 4 000 dolarów.
Ciach, ciach - pieczątki wbite.

Niestety na pieczątkach brak informacji co do tego, na ile przyznano wjazd. PODOBNO (jeśli ktoś ma konkretne informacje na ten temat, może się wypowiedzieć, ja nie będę się mądrzył) jakiś czas temu się to zmieniło. Podbiłem jeszcze do innego urzędnika i pokazuję mu paszport i pytam, na jak długo dostaliśmy wjazd. On pyta, na ile chcieliśmy - 3 tygodnie. Odpowiedział, że dostaliśmy na więcej niż trzeba.
Nasze bagaże czekały na nas jakieś 2 godziny, ale ostatecznie bardzo cieszyliśmy się, że jesteśmy na miejscu i nas wpuszczono. Do okienka można podejść w kilka osób, największa grupa, jaką widzieliśmy, miała 6-8 osób. Nie widziałem, żeby kogoś odesłano z kwitkiem. Pani, która nas obsługiwała, zachowywała cały czas powagę i miałem wrażenie, że w każdej chwili może mnie zastrzelić ; ) Myślę, że kolejnym razem będziemy uderzać do jakiegoś gościa, bo z tego co się napatrzyłem, podchodzili do sprawy dużo luźniej (przykład gościa, który brzmiał, jakby miał tam zostać do końca życia na nielegalu, a mimo to został wpuszczony).

Czy mogę mieć jakieś rady? Trudno powiedzieć, na pewno trzeba pamiętać, że jednak większość osób zostaje wpuszczona i tylko jakiś procent musi wracać do domu. Nie mam zielonego pojęcia, co tak naprawdę decyduje o odesłaniu (poza jakimś oczywistym krętactwem, gubieniem się w zeznaniach, itp.). Domyślam się, że osoby bezrobotne mają większą szansę na odrzucenie wniosku (może nawet na etapie wizytacji w ambasadzie czy konsulacie, ale znowu - to są tylko moje domysły i zapewne znajdzie się wiele osób bezrobotnych, którym wjazd umożliwiono).

Czy dostanie wizy sprawi, że kolejne starania będą prostsze? Wydawać by się mogło, że tak - wpuszczono cię raz, wyjechałeś, nie robiłeś problemu. Jednak od kuzyna wiem, że bratu jego dobrego kolegi odmówiono ponownego wjazdu. Zobaczymy, jak to będzie w naszym przypadku, ponieważ z pewnością wykorzystamy okazję, żeby się tam wybrać ponownie.

Z takich śmiesznych sytuacji - kiedy tylko opuściliśmy budynek lotniska, uderzyło nas chicagowskie gorąco : D To jest nie do opisania, kiedy lecisz z 30 stopni w Warszawie do 35 stopni w Chicago, okraszonych 70% wilgotnością. Nawet mój lot do Irlandii sprzed 12 lat nie był dla mnie takim szokiem, kiedy z -30 przyleciałem na +15.

Kolejny wpis poświęcę zapewne początkom w Nowym Jorku. Na zdjęciu tymczasem początek naszej podróży i zatrważająca perspektywa 9 godzin lotu.
Sam samolot wygodny, jedzenie całkiem w porządku, niezłe filmy do obejrzenia. Przygód podczas lotu brak, oczywiście obowiązkowe klaskanie po wylądowaniu.

W razie pytań jestem do dyspozycji, mogę rozwinąć jakąś kwestię, ewentualnie wspomnieć o czymś kolejnym razem.
Zachęcam do obserwowania tagu #norkiwpodrozy : )

#usa #podroze #podrozujzwykopem
CKNorek - Obiecałem ostatnio, że napiszę o rozmowie z urzędnikiem imigracyjnym na lot...

źródło: comment_CtrqsRwQ4mF4JQtwXvtNw8cGVn4S788a.jpg

Pobierz
  • 40
Nie mam zielonego pojęcia, co tak naprawdę decyduje o odesłaniu (poza jakimś oczywistym krętactwem, gubieniem się w zeznaniach, itp.).


@CKNorek: Jedyne przypadki o których słyszałem dotyczyły tego że podczas rozmowy ktoś nagle walnął że zamierza pracować (choćby chwilę, dorywczo). Takie osoby są odsyłane natychmiastowo. Tak właśnie wyglądały przypadki gdy nie wpuszczona do USA różnych muzyków - oni zgodni z prawdą mówili że jadą koncertować (czyli do pracy) a okazywało się że
@CKNorek: U mnie spotkanie z urzędnikiem wyglądało tak:
urzędnik: Good evening, JEB PIECZĄTKĄ, next person please
ja:...

Nawet się słowem nie odezwałem. Przede mną stało kilku Azjatów, Hindusów i Arabów i każdy przechodził bez problemu
@SmellySocks: O, teraz wyświetla, super : )
Po powrocie jedną z pierwszych rzeczy, jakie sprawdziliśmy, była ważność wizy (i u mnie jak i u dziewczyny wyskakiwał brak informacji) - i faktycznie na pół roku. Dzięki!