Wpis z mikrobloga

Zmogła mnie choroba, więc zabunkrowałem się pod kocem, odpaliłem Steama i w końcu ograłem "Firewatch". I jestem oczarowany. To niesamowite, jak bardzo potrafi człowieka wciągnąć gra, która polega na chodzeniu po lesie i gadaniu przez krótkofalówkę. Autorom należą się szczególnie wielkie brawa za świetnie napisane, naturalne dialogi - słuchanie przekomarzanek między dwójką głównych bohaterów to sama przyjemność, bo zwyczajnie czuć chemię. Scenarzyści gier AA powinni brać przykład. Plusik należy się też za piosenkę w czasie napisów końcowych - Etta James wjechała jak złoto. Wiele osób twierdzi, że gra jest za krótka, ale dla mnie te sześć godzin jest akurat w sam raz* . Generalnie im jestem starszy, tym bardziej cenię sobie zwięzłe fabuły, bo czasu i chęci na granie coraz mniej.

Nie podobało mi się jedynie to, że w pewnym momencie fabuła zaczęła za mocno skręcać w kierunku mocno konspiracyjnym, ale ostatecznie jestem zadowolony. Teraz czas zabrać się za "The Stanley Parable".


* Grę da się przejść dużo szybciej, ale moja orientacja w terenie jest słaba, poza tym lubię się wszędzie rozejrzeć

#gry #firewatch #gryindie #kupkawstydu2018
  • 3
@Kokos: Dzięki za linka. Generalnie mam wrażenie, że tego typu teorie biorą się stąd, że wiele tytułów AA przyzwyczaiło nas do nie wiadomo jakich twistów fabularnych, więc jak pojawia się normalna, życiowa fabuła, to czujemy się rozczarowani i szukamy w niej drugiego dna :)