Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
W Polsce jak w lesie.
Nie, w Polsce jak w chlewie obsranym gównem. Jestem tu niecałe dwa dni a już mam #!$%@? dosyć. Ale po kolei.
Przez pare miesięcy rodzice męczyli, żebym przyjechał, no to cóż, 2h w samolocie i jestem. O dziwo lot minął całkiem ok, pewnie zaleta nieużywania rajanera przy lotach do/z UK.
No ale lądujemy na polskim narodowym lotnisku, samolotem polskiego narodowego przewoźnika. A tutaj zapraszamy do autobusiku, prestiż. Najlepsze, że faktycznie czasem i najlepsze linie lotnicze tak robią - ale zwykle [o ludzi z klasy biznesowej podjeżdża osobne małe autko. No a tutaj wyszli pierwsi, wiec zapakowali się w najdalszy koniec autobusu, tak, żeby mogli wyjść ostatni i stanąć na końcu kolejki do odprawy.
Odprawa. Niby nic, pokaże paszport i już. Podaje paszport, a dzielnie broniąca granic pani pyta "skąd przyleciał?" - pobłażliwym tonem i słownictwem jaśniepana, co parobka spotkał.
Łaskawie wpuszczono mnie do kraju.
I tutaj mała angedotka - pare miesięcy temu wracałem do UK, i musiałem przejść podobną kontrolę (zwykle przechodzę przez zautomatyzowane bramki, ale akurat były, nie wiem, zepsute czy coś). Podałem paszport, pan oficer zapytał o powód wizyty - odpowiedziałem, że mieszkam na wyspach, więc się uśmiechnął i powiedział "so, welcome home". Brytol do polaczka. Nie musiał.
Odbiór bagażu - sprawa prosta jakby się wydawało. No chyba, że na polskim lotnisku - idę pod wskazaną taśmę, a tam - bagaż za 35 minut, a mineło dobre 20 minut od wyjścia z samolotu. Na żadnym lotnisku na świecie nie czekałem nawet połowy tego czasu, a nasze narodowe cudo nie jest szczególnie dużym lotniskiem. Okazało się, że czekałem jedynie 25 minut, tylko po to, by odebrać walizkę zalaną jakimś płynem. No zdarza się. Idę zgłosić reklamacje. Miałem pecha, źle trafiłem, bo moja wina, że nie wiedziałem jaka spółka obsługuję moją linię lotniczą i pan na mnie nakrzyczał, że to nie ten "lost luggage" tylko ten po drugiej stronie. Ci po drugiej stronie bezradni jak ktoś nie ma polskiego numeru telefonu.

Wypożyczalnia aut, o rany, to dopiero zabawa. Trochę tu i tam wypożyczałem, ale nigdy nigdzie nie było opłaty za zwrot brudnego auta, opłaty za podstawienie i odstawienie. No i oczywiście nie ma tej klasy co sobie zamówiłem, ale za to dadzą mi lepszą! Tacy mili. Zapytałem, czy spalanie też będzie takie jak w mniejszym aucie i czy oddadzą różnicę. Naczytałem się na wypoku, więc dokładnie obejrza…em auto zanim podpisalem odbiór, wszystkie ryski, zdjęcia, o boże jaki pan był oburzony, że on nie ma na to czasu, że nikt nie będzie patrzył. Przetrwał.
Jadę. https://www.google.com/maps/@52.1679819,20.9759737,3a,75y,85.1h,94.35t/data=!3m6!1e1!3m4!1s01Py_JgI2CmB-U-mSW663Q!2e0!7i13312!8i6656 -> wielka wyraźna strzałka. S2 prosto. To jade prosto. Takiego wała, bo dosłownie 200 metrów dalej trzeba w prawo https://www.google.com/maps/@52.1682298,20.9771047,3a,75y,64.59h,94.47t/data=!3m6!1e1!3m4!1s-x3EnFfEYzPK13BK2rwhDQ!2e0!7i13312!8i6656
Przecież wszyscy dobrze wiedza jak wyjechać z lotniska!
I wjechałem na autostradę... Ładna, równa, nowa. Nawet oznakowana od czasu do czasu. Trawa zielona i skoszona. A potem... boże.. zacznę od tego, że nigdzie, ani to nigdzie nie ma informacji o dozwolonej prędkości. Magiczne 140km/h nie pojawia się ani razu. Ale to pikuś przy tym, jak wygląda jazda polska autostradą, dwupasmową. Wrzucam więc 130 na tempomat, bo dostałem przecież auto wysokiej klasy które ten bajer posiada. Nie pamiętam kiedy ostatnio bałem się o życie tak jak wtedy. Ledwo wjadę na lewy pas wyprzedzić kogoś, już na moim zderzaku wesoło mruga wymalowany na masce Kubuś, oczywiście w wersji z wielką anteną od CB. Grzecznie jadę prawym utrzymując bezpieczną odległość, to w ciągu 5 sekudn podstarzałe BWM musi się wcisnąć tak, by w razie jakiegokolwiek chamowania została z nas wszystkich jedna blaszana masa. Więc zwalniam. A potem wyprzedzam. Tym razem w lusterku Porshe Cayenne i dyskoteka. Potem tiry. Sznur tirów. Oczywiście jada jeden za drugiem, tak żebym musiał wyprzedzać po 20 naraz. Dopóki nie robię tego 200km/h - dyskoteka w lusterku wstecznym. Ostatnio tak spociłem się za kołkiem gdy pierwszy raz w życiu jechałem "po złej stronie" w UK.
No nic, 250km pozostało do Poznania. I... brameczki. 40zł jednorazowo, powrót kolejne 40zł. Łącznie połowa rocznej winiety w Szwajcarii.
Ale prawdziwa walka nie odbywa się na autostradzie, o nie, walka drogowa zaczyna się dopiero po zjechaniu w autostrady. Ładne, równe drogi. Nowe. Chodniki i ścieżki rowerowe. Estakaday, światła. W tle dzwigi, miasto się buduje. Ulice pełne. Oczywiście, dalej brak informacji o domyślnym limicie prędkości - to wszyscy musza znać na pamięć. Jadę 50km/h w terenie zabudowanym - wszyscy mnie wyprzedzają. Zatrzymuję się, by puścić pieszego - kolega z tyłu zatrzymał się może 5cm od mojego zderzaka. I się zaczyna. Limit prędkości, nakaz wjazdu, zakaz wyjadu, zakaz parkowania, skrzyżowanie, rondo, ostrzeżenie o przejściu dla pierwszych, faktyczne przejście dla pieszych, nakaz skrętu a pod nim metrowa biała tabliczka ze ścianą tekstu. Zwalniam, żeby chociaż rzucić okiem o co chodzi, ale w tym mieście się tak nie robi, już za mną ktoś trąbi. Dojeżdzam na osiedle ignorując połowe znaków drogowych o niczym. Osiedle typu blokowisko, jakich pełno. Wychowałem się na takim jak i połowa z was. Chciałem zaparkować. Nie ma gdzie. Samochody po horyzont. Każde miejsce parkingowe zajęte. Każdy mały trawniczek rozjeżdżony. Każdy kraweżnik obity. Nawet po chodniku nie można przejść, bo wszedzie są auta. I to nie byle jakie auta. Każdy w centrum Poznania musi jeżdzić kombi. Przykro patrzeć na ten parkingowy burdel. W końcu parkuje jakieś 300m dalej, na eleganckim parkingu. Dziwne, bo są wolne miejsca. Próbuje przecisnąć się z bagażem po zastawionych chodnikach, mijam faceta z pieskiem, który desperacko szuka kawałka zieleni. Znalazł i obrazowo się na resztkę trawy wysrał. Facet odwraca wzrok, udaje nie widzi. Gówno zostaje. Nie jest jedyne.
Próbuje wgramolić się na 4 piętro, niby niedużo, ale z walizką jest trudniej, zwłaszcza na PRL-owskich ciasnych klatkach. Całość czysta, zadbana, widać, że odmalowana niedawno. Czujniki ruchu, świato zapala się samo. Po ścianach pną się przewody od kablówki i internetu.
Ale jedno półpiętro zajęte przez skrzynki na listy. Na drugim wózek dziecięcy. Na półpiętrze o szerokości 1,20m.
Rodzice uradowani, mówią, że może jutro pojedziemy na działke, bo jeszcze resztki słońca w tym roku.
Działka pracownicza typu Rodzinne Ogródki Działkowe - co to ileś milionów polaków je ma. Dziadkowie dostali 50 lat temu od zakładu pracy. Chyba niecałe 400m kwadratowych wolności. Mówcie co chcecie, w sam raz na grilla, piwko i zabawę w ogrodnika.
Wczesna pobudka i jedziemy. Działka pod miastem, ok 20km. Jadę. W szczerym polu teren zabudowany. Chwile dalej ograniczenie do 50, przystanek PKS w szczerym polu. Małe skrzyżowanie. Drapię się po głowie, jak to było... skrzyżowanie odwołuje wszystkie inne znaki, czyli że mogę znowu jechać 90? Czy to było skrzyżowane jak droga była gruntowa? A czy była gruntowa? Nie pamiętam żebym w jakimkolwiek innym kraju miał takie dylematy na drodze. Z zadumy wyrwał mnie cel naszej podróży.
Ogród działkowy znajduje się przy drodze takiej małej, co prowadzi do jakiejśtam wsi. Od kiedy pamiętam był problem, bo ludzie parkowali przy tej drodze, a że zwykle parkują latem, to rolnicy mieli problem żeby przejechać kombajnem bo wąsko, a to nie było pobocza. Dwa lata temu zarząd wymyślił plan, zrobił zrzutę, wykupił kawałek pola i zrobili parking. Kosteczka, brama i furteczka. Dosłownie 20m od wejścia na teren działek. Wszyscy zadowoleni. Rok temu podziwiałem świeżo wtedy oddany do użytku parking. Dzisiaj zobaczyłem kolejny obraz nędzy i rozpaczy - te 20 metrów, to był chodniczek i mały trawniczek. Dzisiaj widzę błotna kałuża - i oczywiście cały zastawiony autami. Nikt inny nie ma tam po co parkować, czyli ci sami ludzie co płacili, rozjezdzili sami sobie chodniczek, żeby tylko oszczędzić 20 metrów spaceru.
Wróciliśmy pod wieczór, bo musieliśmy zrobić zakupy po drodze, bo przecież jutro nie wolno. Ide z siatami a tu podbiega do mnie wielki pies, wyglądający jak podróbka owczarka niemieckiego, i wkłada mi pysk między torby. Oczywiście bez smyczy i kagańca, właściciel nie widzi problemu. Próbuje zabrać zakupy sprzed psiej mordy, to pies zaczął szczekać. Właściciel co? "heheh, nie gryzie, proszę się nie bać".
Siedzę teraz i piszę te bzdury, i słysze ciągle ujadanie psa. Siedzi na balkonie w bloku obok i szczeka. Drzwi na balkon ma otwarte, więc to chyba jego wybór...

Wiecie, czemu w tym kraju nigdy nie będzie dobrze? Przez te małe rzeczy które tu opisałem. Nie ma tu ugandy, nie ma kraju trzeciego świata. Nie ma pustych półek w sklepach. Są za to auta, sporo z nich nowych. Są nowe drogi, mosty i chodniki. Są oddolne inicjatywy budowania parkingów przy blokach i nawet na działkach na #!$%@?. Tylko co z tego, skoro brakuje pomyślenia? Brakuje pomyślenia na pieprzonym lotnisku, że nie każdy musi znać listę społek zajmujących się obsługą bagażu. Znaki drogowe są, czyli pieniądze na nie też, ale jeden z drugim idiotą nie pomyśli, by były czytelne i jasne, zwłaszcza w takim miejscu jak lotnisku aspirujące do miana międzynarodowego.
To samo na drodze, zero poszanowania innych ludzi. Jakakolwiek potrzeba hamowania na tej pieprzonej autostradzie i byłaby tragedia. Brak pomyślunku. Brak empatii. Ten pieprzony trawniczek na przy działce - niszczenie własnego mienia, by oszczędzić 5 sekund życia. #!$%@? psami własnego otoczenia.
Z jednej strony czuć dumę i radość, że kraj się rozwiją, że dobrobyt i chyba naprawdę trzeba się postarać żeby żyć w nędzy, a z drugiej dwa dni pobytu skutecznie mnie wyleczyły z tęsknoty za krajem. Naród wspaniały, tylko ludzie #!$%@?...

#zalesie #ojkofobia #wpolscejakwlesie


Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: sokytsinolop
Dodatek wspierany przez: Wyjazdy studenckie
  • 6
AnonimowyStarzec: @AnonimoweMirkoWyznania: 2/10 bo odpisalam, pierdzielenie straszne, a w Anglii jest gorszy syf niz u nas, swoje juz tu widzialam. Tylko nie rozumiem po co leciec do Warszawy i #!$%@? sie z autem do Poznania, jak z UK normalnie lataja samoloty? I nie, w locie 2h serio nie ma roznicy czy to LOT czy Wizzair. Jesli chodzi o reszte, to przestalam czytac pod koniec, musisz miec smutne zycie, zeby zamiast
@AnonimoweMirkoWyznania: Mieszkam za granicą, w biednym kraju, który jest burdelem. Żak każdym razem, kiedy muszę prowadzić samochód w Polsce - mam duszę na ramieniu. Nigdzie, w żadnym cywilizowanym kraju, nie spotkałem się z tak skrajną głupotą kierowców. Smutne.