Wpis z mikrobloga

Nie pamiętam dokładnie ile miałem lat, kiedy to się zaczęło. Chyba sześć, nie wiem i to bez znaczenia. Kupę jednak czasu byłem zamknięty w swojej głowie. Nie miałem innego wyjścia i teraz gdy na to patrzę to mam wrażenie, że tylko to pozwoliło mi nie zwariować w moim małym sterylnym i zamkniętym świecie.

Nie pamiętam jak to się zaczęło, ale było to tak jak z dziećmi, które bawią się zabawkami i rozgrywają różne historie w swojej wyobraźni. Dziecko zajmie się samo, dorosły jednak nie chwyci zabawek i nie będzie rozgrywał swoich wymyślonych historii. Nie wiem dlaczego, ale stwierdziłem, że jestem już za duży na zabawki i starałem się zajmować czas inaczej. Byłem w takim wieku, że już chodziłem do szkoły i niestety było to dla mnie dosyć traumatyczne przeżycie. Nie pamiętam, żeby rodzice mnie na to przygotowywali, nie pamiętam rozmów na ten temat. Nic. Po prostu pewnego dnia mama mnie wsadziła do samochodu, zawiozła do jakiegoś brzydkiego budynku, pomogła założyć buty, a potem mnie zostawiła samego z grupą krzyczących dzieci i jakiejś starej pani. Nie wiedziałem co to jest szkoła, co ja tutaj robię i czemu mnie ktoś tu zostawił. Chyba to był też pierwszy raz kiedy miałem styczność z rówieśnikami. Byłem tak odizolowany od innych ludzi, że jedynie znałem dzieci starsze ode mnie o kilka lat, lub młodsze o kilka lat, zawsze to było plus/minus 3 lata różnicy i też bardzo rzadko z kimś się spotykałem.

Szok z szkołą był tak silny, że pamiętam to tak jakbym pierwsze dni stał pod ścianą i nic nie robił. Grupy już się tworzyły, a gdy mój szok minął nie potrafiłem wpiąć się do żadnej grupy i zostałem sam jako ten dziwny dzieciak. Mniejsza z tym.

Rodzice wiedzieli co jest przyczyną tego mojego wyobcowania. Oczywiście to że nigdy nie miałem kontaktu z rówieśnikami, że nie wiedziałem o szkole i o tym że wywiną mi taki numer, że jednak dziecko to nie pies i trzeba z nim rozmawiać. Rodzice wyciągnęli wnioski, zaczęli mnie traktować jak człowieka i wszystko potem dobrze się ułożyło.

Oczywiście żartuje. Winą obciążyli gry komputerowe (dwie godziny w weekendy i odmierzany czas) i telewizję (trzy kanały: polsat, tvp1, tvp2. Codzienna wieczorynka i jakieś bajki rano w weekendy, jeszcze na polsacie leciały pokemony, albo dragonball, których nie mogłem oglądać, bo za dużo było przemocy) Nie jest to wszystko istotne, ale koniec końców nie miałem co robić w wolnym czasie. Zabita dechami wieś, nic nie ma wokół.

Nie wiem skąd mi się to wzięło, czy podpatrzyłem mojego dziadka, czy może kogoś innego, ale któregoś dnia wziąłem jakiś kijek i zacząłem chodzić w kółko. Chodziłem i chodziłem, aż w końcu miałem wytyczoną ścieżkę po ubitej trawie. Chodziłem aż się zmęczyłem, chwila odpoczynku i znowu. W głowie natomiast zaczęło się coś dziać. Gra, która w tamtym czasie mnie wciągnęła był Croc Legends of the Gobbos. Zacząłem wtedy rozmyślać o tej grze, a w głowie zaczynałem tworzyć różne scenariusze. Na początku to było po prostu co to zapadło mi najbardziej w pamięci, wyobrażałem sobie go jak skacze po tych tratwach na lawie, podwodne poziomy, albo walka z tą okropną biedronką w rękawicach bokserskich. Nie potrafiłem tworzyć, ale mając to co znałem odgrywałem moje historie w głowie i trochę je zmieniałem. Po czasie potrafiłem skopiować fabułę z innej bajki, nadać moim postaciom głosu i raz po raz wskrzeszać i zabijać głównego złego, którego teraz imienia nie mogę sobie przypomnieć. Gdy odkryłem dwójkę, to już w ogóle mieszałem wszystko jak leci, a nim się obejrzałem zdeptana trawa, zamieniła się w wydeptaną ścieżkę.

Mama głośno i wyraźnie na mnie narzekała, zniszczyłem jej trawnik i brzydko to wyglądało, dodatkowo robiłem to w takim miejscu, że ludzie mnie widzieli i zaczęli gadać, że nie do końca ze mną jest wszystko dobrze. Chociaż już nie pamiętam czy rodzice podjęli jakieś środki, by coś z tym zrobić. Zapamiętałem jedynie jeden raz jak przyjechali w goście ciocia z wujkiem oraz kuzynka i ja dalej chodziłem po tej ścieżce. Mama głośno gadała na mnie, już nie pamiętam co. Kuzynka to podłapała i podeszła do mnie po cichu i zaczęła mnie podsłuchiwać. Zazwyczaj to wszystko działo się w mojej głowie, ale czasem jakieś słowo mi się wymsknęło z ust. Kuzynka poleciała potem do rodziców, powiedziała że udaje że jestem superbohaterem i wszyscy zaczęli się ze mnie śmiać. Nie przejmowałem się tym, Croc musiał znowu pilnować doktora gobbosa, żeby zamknąć złola w potralu. Chociaż mnie to zabolało.

Gdy była zima, latałem po prostu po pokoju i odbijałem piłkę od ścian. Gdy zrobiło się cieplej zrezygnowałem z kija oraz wydeptanej ścieżki i zacząłem po prostu odbijać piłkę do koszykówki i chodziłem wokół domu. Gdy już miałem zamontowany kosz tam sobie chodziłem i tam było już najlepiej.

Moje historie zaczęły jednak ewoluować i stawać się coraz bardziej złożone. Oglądałem różne bajki. Najbardziej lubiłem filmy pixara i to z nich dużo ciągnąłem. Potwory i spółka, iniemamocni, dawno temu trawie. Mieszałem postacie że były w jednej historii, albo pomagały Crocowi znowu zabić złola, który już po tylu razach miał tylko oko ze swojego ciała, bo tak to wszystko były protezy.

Nie wiem dlaczego, ale któregoś razu połączyłem sobie doktora who z atlantydą disneya. Tylko mój doktor był tym napakowanym gościem z atlantydy i latał i przeżywał przygody w czasie. Ja się robiłem coraz starszy, moje historie się zmieniały. Mieszałem, kombinowałem, improwizowałem. Później już miałem telewizor w pokoju i codziennie o 21.00 na kanale Hyper leciały jakieś anime. Death Note, Fullmetal Alchemist, Black Lagoon i wiele innych bardzo ciekawych produkcji. Mieszałem to wszystko, w mojej historii Raito przeżył i leciał dalej z zabijaniem. L co chwilę ginął, ale wracał. W Black Lagoon Levy latała w dwiema spluwami i zabijała nimi ludzie na odległość kilometrów. To była moja głowa, ja byłem dzieckiem i historie były jakie były. Dla mnie były one arcydziełami i tworzyłem lepsze historie niż to co oglądałem, no chyba że zobaczyłem coś lepszego, wtedy to trafiało do mojej głowy.

To była moja wyobraźnia i moje historie, nikt mnie nie będzie sądził za łamanie praw autorskich czy coś i nigdy się z tym z nikim nie dzieliłem.

Gdy już dorosłem, nie pozbyłem się tego. Miałem osiemnaście lat i dalej chodziłem grać dalej w kosza, a gdy tego nie robiłem przez kilka dni to czułem się jakbym miał delirkę. Byłem uzależniony od tego, a moje historie ewoluowały w taki sposób, że były pełnoprawnymi powieściami, filmami czy jak by to tam się zwało i jak się to widziało.

Stworzyłem własny świat, swoje uniwersum i zasady, postacie i ogólne założenia, a potem ruszałem to w ruch. W pewnym momencie miałem wrażenie, że to nie ja mam kontrolę, a wręcz przeciwnie. Któregoś razu byłem trochę wystraszony, ale bardzo szybko byłem zachwycony tym co zrobiłem. Mój świat i moje postacie ożyły. Nie miałem nad nimi władzy, one same wiedziały co mają robić. Ruszyłem machinę i tylko obserwowałem ten świat i to co się z nim dzieje, a sam jedynie zmieniałem coś gdy uznałem, że tak może być lepiej.

Widziałem co moje postacie robią i jaki ma to wpływ na mój świat, oglądałem gdy któraś z nich umierała i nic z tym nie robiłem. W pewnym momencie uznałem, że cofanie decyzji ,,czasu“ nie wychodzi temu na dobre. Moja historia, w mojej głowie i ona się toczy jak chce i jest tylko moja.

Opowiem wam po krótce o czym była to historia. W moim uniwersum ludzie mieli ,,dusze“. Była to energia, która po prostu zasilała ciało i gdy energia się skończyła, bądź człowiek umarł przedwcześnie dusza ulatywała z ciała i zasilała coś innego. Coś ala reinkarnacja, chociaż temat byłby bardziej złożony i byłoby to twistem dosyć solidnym. Jednak w wyniku ,,Wielkiej Wojny“ duża część tych dusz została zabrana i nie mogła zasilić reszty świata. Ciało bez duszy umierało, tak samo jak na przykład wszelka roślinność itp Ludzie wtedy skryli się na wyspie, odgrodzili magiczną barierą od zewnętrznego świata i nie pozwalali resztce tej energii ulecieć poza nią, ponieważ było za mało ,,dusz“ na tak duży świat i nie mogli pozwolić na stratę tej energii.

Oto jak wyglądał mój świat, miałem stworzoną historie przed. Historia teraz, działa się teraz. Miesiące mijały na rozwijaniu tej mojej historii i tak ona sobie trwała i trwała u mnie w głowie. Byłem jak na haju, jakbym oglądał super serial, albo dobrą książkę.

Niestety, zatraciłem tą umiejętność, a świat teraz jest martwy, a w mojej głowie pustka. Chociaż może stety? Zawsze uważałem że jestem głupi, nienormalny, albo nawet cofnięty w rozwoju, że robiłem coś takiego. Wstydziłem się tego i nie pozostał po tym żaden ślad, poza obręczą do kosza i trochę pomazane ściany od piłki, którą odbijałem. Wam zostawiam ten ślad z mojej głowy, mojego dawno martwego świata.

#tworczoscwlasna #anonimowemirkowyznania #croc #przegryw #zalesie #gorzkiezale

#smiecizglowy epizod 21

Jak się spodobał ten wpis to zapraszam do zapoznania się z innymi ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Garztam - Nie pamiętam dokładnie ile miałem lat, kiedy to się zaczęło. Chyba sześć, n...

źródło: comment_NHRPzOS5nuuTE8qBMivYZavMTAVhucht.jpg

Pobierz
  • 8
via Wykop Mobilny (Android)
  • 0
@Nutramigen: szczerze mówiąc to nie. Skupiałem się na czymś innym i mimo tych lat i tego ile czasu tam spędziłem, rzucam kiepsko xD miałem czasami tak, że skupiałem się tylko na trafianiu. Szło mi to dosyć kiepsko.
Myślami byłem gdzie indziej, nie wiem czy trafiałem czy nie ¯\_(ツ)_/¯
@Garztam: zajebista historia, dziwne że dostała znacznie mniej wykopowej atencji niż ckliwa opowiastka o płatkach (wiem że dla ciebie to było wielkie przeżycie i historia oczywiście też ciekawa, no ale nie oszukujmy się nie takie rzeczy ludzi spotykają), czy też twoje przygody w tibijce (którą zresztą bardzo lubię i "pasywnie" gram do dzisiaj).

pamiętasz może jeszcze jakieś ciekawe opowieści które ułożyłeś w swojej głowie podczas tego epizodu życiowego? myślę że może
via Wykop Mobilny (Android)
  • 1
@Sinti: tibijka miała dużą zapowiedź i zawołałem wtedy 1000 ludzi z czego i tak tylko jedna trzecia to przeczytała. Płatki z kolei były krótsze i bardziej przystępne ¯\_(ツ)_/¯ ta historia jest kilka razy dłuższa i przeszła bez echa i dobrze. Bo chodziło mi o to żeby ktoś się doczłapał do tej historii bez żadnych zewnętrznych bodźców i zachęt.
A w tibijke nadal się zagrywam. Po dwie godziny w weekendy, ale zawsze