Wpis z mikrobloga

via Wykop Mobilny (Android)
  • 12
Gwiaździsta noc Vincenta

Vincent van Gogh

Ktoś puka do drzwi. Rozlega się głos pielęgniarki.
- Już czas iść spać, panie van Gogh.
- Jeszcze chwila! - woła malarz. - Kończę list do brata.
Kroki pielęgniarki cichną w korytarzu.
W pokoju obok jakiś pacjent wrzeszczy i wali pięścią w ścianę. Szpital psychiatryczny to nie jest ciche miejsce, a Vincent van Gogh potrzebuje spokoju. Spokoju! Lecz przynajmniej może pracować. Pielęgniarki i lekarze okazują mu życzliwość. Zachęcają go do malowania. Artysta czuje, że tylko sztuka nie pozwala mu popaść w szaleństwo.
Odkłada pióro. Jest taki śpiący! Dziś obudził się przed wschodem słońca. Wstał z łóżka i podszedł do okna. Ujrzał wielki cienisty cyprys, księżyc płynący wysoko przez noc i wciąż jeszcze rozgwieżdżone niebo. Od gór wiał wiatr. Drzewo, przyginane gwałtownymi podmuchami, wyglądało jak żywa istota. Lekkie obłoki gnały po niebie. Cóż go powstrzymywało przed znalezieniem się tam wysoko? Patrząc w górę, van Gogh czuł się bliżej gwiazd niż desek podłogi. Czuł się bliżej przeszłości niż teraźniejszości. A tam w dole, czy to mógł by kościółek z jego rodzinnej wioski w Holandii? Nie - niepodobna. To była Francja. To była teraźniejszość. Gwiazdy niczym myśli tłukły mu się po głowie.
"Co ja zrobiłem ze swoim życiem?" - myśli van Gogh. - Mam trzydzieści sześć lat, mieszkam w szpitalu psychiatrycznym, maluję obrazy, których nikt nie chce kupować. Pogrążam się coraz bardziej".
Pierwszą pracę dostał u handlarza dziełami sztuki, ale został z niej wyrzucony. Był także kaznodzieją - wszystko, co miał, oddał biednym. Tego zajęcia również nie zdołał utrzymać. Aż wreszcie, całkiem niedawno temu, olśniło go - jego przeznaczeniem jest malarstwo!
Martwił się, że niczego w tej dziedzinie nie osiągnie. Tylu rzeczy jeszcze nie potrafił. Ale najlepszym miejscem do nauki był Paryż. Musiał pojechać do Francji!
Z początku malował, używając brązów, szarości i matowych, zgaszonych zieleni, jak gdyby nigdy nie świeciło słońce i nikt nie był szczęśliwy. W Paryżu jednak nastąpił przełom. Żywe kolory impresjonistów wpłynęły na jego nastrój. Był jeszcze Seurat - van Gogh uwielbiał jego technikę. Kolory wzbudzały różne uczucia, a zatem - być może - jeśli posłuży się nimi w określony sposób, wywoła w patrzących na jego obrazy te lub inne emocje? Da ludziom radość, spokój, nadzieję... Malarz wnikliwie studiował metodę Seurata.
Oczarowanie van Gogha Paryżem było bezbrzeżne - spotkania z innymi malarzami, odkrywanie nowych nurtów w sztuce, niestrudzona praca nad własnymi obrazami, przesiadywanie w kawiarniach. Artysta pragnął, aby jego twórczość została zauważona, lecz gdy patrzył w lustro, napotykał spojrzenie zaniedbanego, wynędzniałego mężczyzny bez grosza przy duszy. Nie, Paryż to jednak nie było to. Musiał stąd wyjechać.
Van Gogha urzekły japońskie drzeworyty, grafiki, które oglądał w sklepach i galeriach. Artyści tacy jak Hokusai malowali codzienne życie, używając nasyconych, głębokich barw. Gdyby tylko mógł popłynąć do Japonii! Lecz na taką podróż nie było go stać. Cóż, jeśli nie Japonia, w takim razie południe Francji. W lutym 1888 roku wsiadł w pociąg do Arles.
Przyszła wiosna, a potem lato. Wokół miasteczka kwitły drzewa migdałowe. Van Gogh jak dzień długi rysował i malował w plenerze. Pracował szybko, nie nakładał na płótno odrobiny koloru niczym Seurat, posługiwał się pędzlem dużo bardziej impulsywnie, gwałtowniej. Gdyż tak właśnie się czuł, kiedy patrzył na pola słoneczników, z ich wysokimi mięsistymi łodygami i płonącymi żółtymi łebkami. Był taki niecierpliwy, podniecony! Kiedy patrzył na oślepiające, jaskrawe żółcienie... nie, nie znajdował słów. Ale mógł spróbować namalować to uczucie.
Czasem brakowało mu przyjaciół malarzy. Chciał, by przyjechał do Arles Paul Gauguin, inny ubogi artysta, którego poznał w Paryżu. Miał już dla niego pokój, powiesił na wszystkich ścianach swoje słoneczniki, aby i jego przyjaciel mógł zanurzyć się w żółcieniach. A co potem? Będą malować ramię w ramię. Jeden dla drugiego będzie inspiracją.
Przez jakiś czas wszystko szło dobrze. Lecz Gauguin był dumnym i trudnym człowiekiem. Nie najlepszym przyjacielem dla van Gogha. Zaczęli zaciekle się kłócić. Pewnej zimowej nocy, po szczególnie zażartym starciu, Vincent w ogromnym wzburzeniu odciął sobie brzytwą kawałek lewego ucha.
"Wystarczy" - pomyślał Gauguin i wyjechał z Arles.
Van Gogh znów był sam. Bał się. Nie wiedział, do czego jeszcze jest zdolny. Na swoje własne życzenie został zamknięty w szpitalu psychiatrycznym. Tak, tak będzie najlepiej. Lekarze nie pozwolą, by zrobił coś głupiego...
Jest zbyt zmęczony, żeby dokończyć list. Próbował opisać bratu, co poczuł wtedy w nocy, pod gwiazdami. Lecz słowa - nie, one nic nie mogą. Jutro musi ją namalować. Namaluje gwiaździstą noc.

Fragment książki "Gwiaździsta noc Vincenta i inne opowieści. Historia sztuki dla dzieci" autorstwa Michaela Birda z ilustracjami Kate Evans.

#ksiazki #ksiazkidladzieci #sztuka #historiasztuki #czytajzwykopem #malarstwo #vangogh
dekonfitura - Gwiaździsta noc Vincenta

Vincent van Gogh

Ktoś puka do drzwi. Rozlega...

źródło: comment_YzWKgelYI06yWjzYHW5ULdVM0e1JZnxw.jpg

Pobierz