Wpis z mikrobloga

Mam nieodparte wrażenie, że połowa świata ma tego samego starego pijanego. Zacząłem czytać "Z szynką raz!" Charlesa Bukowskiego i o #!$%@?, jakie mam feelsy. Podaję niektóre cytaty:

- Ten chłopiec to mały Henry?

- Tak.

- Patrzy i nic nie mówi.

- Tak żeśmy go nauczyli.


Pewnego dnia stałem sobie jak zwykle i nagle znów narobiłem sobie nieprzyjemności.

Futbolówka spadła z wysoka i rąbnęła mnie w potylicę. Padłem na ziemię. Wszyscy stanęli kołem i zaczęli się wyśmiewać.

-Patrzcie, Henry zemdlał! Zemdlał jak baba! Patrzcie!

Wstałem, chociaż słońce kołysało mi się przed oczami. Czułem się jak w klatce. Wszyscy stali dookoła

mnie. Same twarze, nosy, usta i oczy. Pomyślałem, że skoro tak się ze mnie nabijają, to

pewnie specjalnie przyłożyli mi piłką. Byłem wściekły.

– Który to? - spytałem.

– Chcesz wiedzieć, kto kopnął piłkę?

– Tak.

– A co zrobisz, jak się dowiesz?

Nie odpowiedziałem.

– Billy Sherril - rzekł jeden.

Billy Sherril był pulchny, a właściwie tłusty, i nawet fajniejszy niż większość, ale

należał do ich paczki. Ruszyłem na niego. Ani drgnął. Kiedy byłem już blisko,

zamachnął się. Prawie nie poczułem. Uderzyłem go za lewym uchem, a kiedy się za nie

złapał, walnąłem w brzuch. Upadł i nie wstawał.

– Wstawaj i bij się, Billy - powiedział Stanley Greenberg. Podniósł go z ziemi

i pchnął w moją stronę. Rąbnąłem Billy’ego prosto w usta, a on złapał się za nie obiema

rękami.

Pan Hall wziął mnie za ucho i zawlókł do sekretariatu. Pchnął mnie na krzesło przy

wolnym biurku i zapukał do drzwi gabinetu dyrektora.(...)

– Piszę krótki list do twoich rodziców, Henry. Masz im go oddać. Oddasz, prawda?

– Oddam.

Włożył kartkę do koperty i mi podał. Koperta była zaklejona, a ja wcale nie miałem

ochoty jej otwierać

Zaniosłem kopertę do domu, dałem matce i poszedłem do sypialni. Do swojej

sypialni. Najlepsze w niej było to, że stało tam łóżko. Lubiłem leżeć w nim godzinami,

nawet w dzień. Kładłem się i podciągałem kołdrę pod brodę. Dobrze się wtedy czułem.

Nic się nie działo, nie było ludzi ani nic. Matka często przyłapywała mnie w łóżku za dnia.

– Wstawaj, Henry! Chłopcu w twoim wieku to szkodzi, jak się wyleguje przez cały

dzień! No, wstawaj! Rób coś!

Ale ja nie miałem nic do roboty.

Tamtego dnia nie położyłem się do łóżka. Matka czytała list od dyrektora. Usłyszałem

jej płacz. A potem zawodzenie.

– O mój Boże! Zhańbiłeś ojca i mnie! To po prostu hańba! Co będzie, jak się sąsiedzi

dowiedzą? Co sobie pomyślą?

Rodzice nigdy nie rozmawiali z sąsiadami.

Drzwi otworzyły się i matka wbiegła do pokoju.

– Jak mogłeś zrobić coś takiego swojej matce?

Łzy ciekły jej po twarzy. Zaczęło mnie gryźć sumienie.

– Czekaj, czekaj, niech no tylko ojciec wróci!

Trzasnęła drzwiami. Siedziałem na krześle i czekałem.

Sumienie jednak mnie gryzło…

Usłyszałem, że wraca ojciec. Zawsze trzaskał drzwiami, chodził ciężkim krokiem

i głośno mówił. Poznałem, że jest już w domu. Otworzył drzwi mojego pokoju. Był wysoki,

miał prawie metr dziewięćdziesiąt. Wszystko znikło: krzesło, na którym siedziałem, tapety,

ściany, wszystkie moje myśli. Ojciec był mrokiem przesłaniającym słońce, wobec jego

brutalności wszystko znikało bez śladu. Składał się już tylko z uszu, nosa, ust. Nie mogłem

spojrzeć mu w oczy. Widziałem tylko twarz czerwoną ze złości.

– Jazda do łazienki.

Weszliśmy tam obaj. Ojciec zamknął drzwi. Ściany były białe. Na jednej wisiało

lustro. Niewielkie okno zasłaniała pęknięta czarna siatka. Poza tym w łazience była

wanna, sedes i kafelki na posadzce. Ojciec zdjął z haka w ścianie pas do ostrzenia brzytwy.

Czekało mnie lanie, pierwsze z całej serii. Potem zacząłem częściej dostawać w skórę, i to

za nic. Przynajmniej ja nigdy nie widziałem powodu.

– No jazda. Ściągaj portki.

Zdjąłem spodnie.

– Spuść majtki.

Spuściłem.

Ojciec przyłoił mi pasem. Przy pierwszym uderzeniu szok był silniejszy od bólu.

Drugie już bardziej mnie zabolało. Ból wzmagał się z każdym ciosem. Na początku jeszcze

widziałem ściany, sedes, wannę. W pewnej chwili wszystko jakby znikło. Ojciec lał mnie

i mieszał z błotem, ale nie rozumiałem ani słowa. Myślałem o różach, które hodował

za domem. Myślałem o tym jego aucie, które stało w garażu. Nie chciałem krzyczeć.

Wiedziałem, że gdybym krzyknął, to może by przestał, ale wiedząc o tym - wiedząc, jak

bardzo chce usłyszeć mój krzyk - zaciskałem zęby. Z oczu płynęły mi łzy, ale milczałem. Po

pewnym czasie wszystko zaczęło wirować i koziołkować. Przede mną była już tylko ta

potworna możliwość, że będę tak stał do końca życia. Aż wreszcie - jak urządzenie nagłym

szarpnięciem puszczone w ruch - zacząłem szlochać, krztusząc się i dławiąc słonymi

glutami, które spływały mi do gardła. Ojciec przestał mnie bić.

Gdzieś sobie poszedł. Znów zobaczyłem lustro i okienko. Z haka zwisał pas

do ostrzenia brzytwy - długi, brązowy, kręty. Nawet nie mogłem się schylić, żeby

podciągnąć spodnie i majtki. Ruszyłem niezdarnie do wyjścia, spętany w kostkach

spodniami. Otworzyłem drzwi do hallu. Stała tam matka.

– To było niesprawiedliwe - powiedziałem. - Dlaczego mi nie pomogłaś?

– Ojciec - odparła - zawsze jest sprawiedliwy.

Kiedy mnie zawołali na kolację, jakoś dałem radę podciągnąć spodnie i poszedłem

do niszy, w której jadaliśmy w dni powszednie. Usiadłem na nich, ale nogi i pupa i tak mnie zapiekły. Ojciec jak zwykle

opowiadał o swojej pracy.

– Powiedziałem Sullivanowi, żeby z trzech rewirów zrobił dwa i zwolnił po jednym

człowieku z każdej zmiany, bo tak, jak jest teraz, to wszyscy się obijają…

– Powinien cię posłuchać, tatuśku - rzekła matka.

– Przepraszam - wtrąciłem - przepraszam, ale nie chce mi się jeść.

– A właśnie że ZJESZ! - odparł ojciec. - Matka ugotowała, więc zjesz.

– Tak jest - powiedziała matka. - Zjedz pieczeń wołową i karczochy.

– I tłuczone kartofle z sosem - dodał ojciec.

– Nie jestem głodny - powtórzyłem.

– Wszystko ma mi tu być zjedzone! - rzekł ojciec. - Pieczeń wołowa i karczochy też!

Miał to być dowcip, jeden z jego stałych numerów.

– TATUŚKU! - powiedziała matka, nie wierząc własnym uszom.

Zacząłem jeść. To było straszne. Czułem się, jakbym zjadał ich oboje, jakbym zjadał

wszystko, w co wierzyli i czym byli. Łykałem, nie gryząc, byle prędzej. Tymczasem ojciec

mówił, jakie to smaczne jedzenie i jak nam się poszczęściło, że jemy takie dobre rzeczy,

kiedy większość ludzi na świecie, a i w Ameryce niemało, cierpi głód i niedostatek.

– Mamuśka, co na deser? - spytał.

Twarz miał po prostu okropną, wargi wywinięte, umazane tłuszczem i aż mokre

z zadowolenia. Zachowywał się jakby nigdy nic, jakby mnie wcale nie zbił. Kiedy

wróciłem do swojego pokoju, pomyślałem: „To nie są moi rodzice. Na pewno tylko mnie

adoptowali, a teraz im się nie podoba, co ze mnie wyrosło”


W domu się nie układało. Ojciec i matka ciągle się kłócili, więc o mnie jakby

zapomnieli. Co sobota grałem sobie w futbol.(...)

Wtem usłyszałem, że ojciec woła:

– HENRY!

Stał przed tym swoim domem. Rzuciłem piłkę jednemu chłopakowi z naszej drużyny,

żeby mogli wybić i grać dalej, i podszedłem do ojca. Był wyraźnie zły. Prawie czułem na

sobie jego gniew. Ojciec zawsze stawał z jedną nogą trochę wysuniętą do przodu,

czerwieniał na twarzy i tak dyszał, że aż mu falował pękaty brzuch. Miał metr

osiemdziesiąt pięć wzrostu, a kiedy był zły, to tak wyglądał, jakby się składał z samych

uszu, ust i nosa. Nie wytrzymywałem wtedy jego spojrzenia.

– Dobra - powiedział. - Jesteś już dosyć duży, żeby kosić trawnik. Dosyć już urosłeś,

żeby go skosić maszynką, wyrównać brzegi, podlać, a potem jeszcze popodlewać kwiaty.

Najwyższy czas, żebyś zaczął pomagać w domu. Najwyższy czas, żebyś wreszcie ruszył ten

swój ciężki tyłek!

– Ale ja gram w piłkę z chłopakami. Tylko w sobotę mam okazję pograć.

– Będziesz mi tu pyskował?

– Nie.

Widziałem, że matka przygląda się zza firanki. Oboje co sobota pucowali cały dom.

Czyścili dywany odkurzaczem i polerowali meble do połysku. Zwijali dywany

i woskowali dębowy parkiet, a potem znów go przykrywali dywanami. Nawet nie było

widać, że podłoga jest świeżo woskowana.

Kosiarka i maszynka do wyrównywania brzegów stały już na podjeździe do domu.

Ojciec pokazał mi, co z nimi robić.

– Weźmiesz kosiarkę i przeciągniesz nią w tę i z powrotem po trawniku, raz przy

razie. Tu wysypiesz trawę z worka, jak będzie pełny. Kiedy już przejedziesz

trawnik wzdłuż, to zaczniesz jeździć w poprzek, jasne? Najpierw z północy na południe,

a potem ze wschodu na zachód. Zrozumiano?

– Tak.

– I nie rób takiej nieszczęśliwej miny, bo cię tu zaraz unieszczęśliwię! Jak już

przystrzyżesz trawnik, to się weźmiesz za wyrównywanie brzegów. Brzegi wyrównuje się

małym ostrzem. O, tym! Pamiętaj, że masz wjechać aż pod żywopłot, żeby mi ani jedno

źdźbło nie sterczało! Potem założysz to okrągłe ostrze i jeszcze raz przytniesz brzegi. Mają

być idealnie równe! Zrozumiano?

– Tak.

– Jak już z tym skończysz, to weźmiesz nożyce…

Pokazał mi które.

– …na kolanach obejdziesz cały trawnik i poprzycinasz wszystkie sterczące badyle.

Potem wężem polejesz żywopłoty i klomby. Włączysz spryskiwaczkę i będziesz

przez kwadrans polewać każdą cześć trawnika. Jak już się uwiniesz z trawnikiem

i klombami od frontu, to zrobisz wszystko to samo na trawniku i klombach za domem. Są

pytania?

– Nie.

– No to jeszcze jedno ci powiem. Jak już skończysz, to przyjdę i wszystko sprawdzę,

I ŻEBY MI ANI JEDEN BADYLNIE STERCZAŁ Z TRAWNIKA! ANI PRZED DOMEM,

ANI ZA DOMEM! BO JAK ZNAJDĘ CHOĆBY JEDEN…

Odwrócił się, wszedł z podjazdu na ganek, otworzył drzwi i zatrzasnął je za sobą,

kiedy już zniknął w tym swoim domu. Wziąłem kosiarkę, pchając ją przed sobą,

przeszedłem alejką i zacząłem pierwszy pokos z północy na południe. Słyszałem, jak

chłopaki na ulicy grają w piłkę…

Przystrzygłem trawnik przed domem i wyrównałem brzegi. Podlałem klomby,

włączyłem spryskiwaczkę i pomału ruszyłem w stronę podwórka za domem. Środkiem

alejki prowadzącej za dom biegł wąski pas murawy. Też go przystrzygłem. Nawet nie

wiedziałem, czy jestem nieszczęśliwy. Byłem taki zgnębiony, że na nieszczęście nie

starczało już miejsca. Czułem się tak, jakby cały świat zamienił się w trawnik, a ja bym

powoli przez niego brnął. Pchałem przed sobą kosiarkę, naprawdę ostro zasuwałem, ale

w pewnej chwili dałem za wygraną. Zrozumiałem, że zajmie mi to kilka godzin, cały dzień,

a mecz tymczasem się skończy. Chłopaki pójdą na obiad, minie sobota, a ja dalej będę

strzygł trawę.

Kiedy zacząłem strzyc za domem, zauważyłem, że matka i ojciec stoją na ganku i mi

się przyglądają. Stali bez słowa, bez ruchu. Za którymś razem przechodząc obok nich

z kosiarką, usłyszałem, że matka mówi do ojca:

– Widzisz, on się wcale nie poci tak jak ty, kiedy strzyżesz trawnik. Patrz, jaki jest

spokojny.

– SPOKOJNY? NIE SPOKOJNY, TYLKO ZDECHŁY!

Kiedy znów ich mijałem, ojciec powiedział:

– Zwijaj się! Ruszasz się jak ślimak!

Przyspieszyłem kroku. Z trudem, ale i z przyjemnością.

Coraz mocniej pchałem kosiarkę. Już prawie biegłem. Skoszoną trawę tak zwiewało

w tył, że tylko część trafiała do worka zawieszonego na kosiarce. Wiedziałem, że go to

rozzłości.

– TY GNOJU! - wrzasnął.

Zbiegł z ganku za domem i popędził do garażu. Wybiegł stamtąd z grubym klockiem

w garści, długim na jakieś trzydzieści centymetrów. Kątem oka zobaczyłem, że nim rzuca.

Widziałem nadlatujący kawał drewna, ale nawet nie próbowałem zrobić uniku. Oberwałem

od tyłu w prawe udo. Ból był straszny. Dostałem skurczu w nodze i musiałem się przemóc,

żeby dalej iść. Popychałem kosiarkę, starając się nie kuleć. Kiedy zawróciłem, żeby

przystrzyc kolejny pas, klocek leżał mi na drodze. Podniosłem go, odłożyłem na bok

i strzygłem dalej. Ból był coraz gorszy. Nagle obok mnie stanął ojciec.

– CZEKAJ!

Przerwałem.

– Masz zawrócić i jeszcze raz przejechać trawnik wszędzie tam, gdzie ci trawa

uciekła z worka. Zrozumiano?

– Tak.


#bukowski #przegryw #stulejacontent #polskiedomy #rodzice @Mescuda - dla ciebie fragment o koszeniu trawy
C.....K - Mam nieodparte wrażenie, że połowa świata ma tego samego starego pijanego. ...

źródło: comment_1585651408wYbOq7oyf5WBnz5TZVsNjr.jpg

Pobierz
  • 8
@CZARNYCZAREK: przeczytałem tylko twoje pierwsze zdanie oraz tekst z mema, ale jeśli o mnie chodzi, to mój ojciec był alkoholikiem, gdy byłem w szkole. Z czasem matki też zaczęła pić. Zawsze miałem dobre oceny w szkole, ale sytuacja w domu sprawiała, że zamykałem się w sobie. Psychika podupadała. Później to już nikogo, nic nie interesowało, więc mi też przestało zależeć. W ogóle to moje dzieciństwo, było zaprzeczeniem dzieciństwa. Poznałem wtedy, co