Wpis z mikrobloga

Cura te ipsum, czyli opieka medyczna w USA.

Część 1. Teoria i statystyka

System opieki zdrowotnej w Stanach Zjednoczonych jest niezwykle skomplikowany. I mówiąc to nie mam na myśli faktu, że Amerykanie są nieogarnięci i zbyt leniwi, aby czytać umowy. Ta kwestia jest naprawdę potwornie złożona i pełna kruczków, których nieznajomość na każdym kroku wyciąga pieniądze z kieszeni. Zacznijmy zatem od podstaw teoretycznych. W kolejnych częściach praktyka.

Co to jest ubezpieczenie zdrowotne?

Ubezpieczenie zdrowotne jest to dobrowolne ubezpieczenie, zawierane z wybraną, prywatną firmą lub firmami, które pokrywa część kosztów, jakie pacjent ponosi w wyniku choroby lub leczenia. Sytuacja, w której ubezpieczenie pokrywa 100% kosztów praktycznie się nie zdarza, ale o tym zdążę powiedzieć…

Co się dzieje, jeśli nie masz ubezpieczenia, a zachorujesz?

Cóż, to zależy od Ciebie. Jeżeli zgłosisz się na do lekarza lub na izbę przyjęć nieubezpieczony, a jesteś w stanie zagrożenia życia, to zostaniesz przyjęty, ale dostaniesz rachunek do zapłaty. A wynosi on – bagatela – od kilkunastu tysięcy do kilku milionów dolarów. W rezultacie horrendalne rachunki za opiekę zdrowotną to główna przyczyna upadłości konsumenckiej w USA. Dla wielu ludzi jest to sytuacja tragiczna: nikt im nie wynajmie mieszkania, nie pozwoli wziąć abonamentu na telefon, ani nie podłączy kablówki. Dlatego niejednokrotnie biedni Amerykanie ryzykują życiem, żeby nie płacić za szpital czy leczenie. Mimo wszystko nie jest tak, jak mówią niektórzy: w USA nie „zdycha się pod płotem”. Natomiast widmo choroby, zwłaszcza przewlekłej, to dla nieubezpieczonych koszmar. Dla ubezpieczonych zresztą też, co wynika z faktu, że aby ubezpieczenie w ogóle zaczęło działać (tzw. deductible), przeciętnie w ciągu roku trzeba z własnej kieszeni wydać prawie 4500 dolarów. (Źródło).

Jak wielu Amerykanów jest nieubezpieczonych?

To zależy od stanu. W północnych stanach ubezpieczonych jest więcej; liczba nieobjętych ubezpieczeniem sięga kilku procent. Wynika to z faktu, że mniej jest tam imigrantów z Meksyku, których na ogół nie stać na ubezpieczenie, a także więcej etatów (przemysł). Natomiast na południu, na przykład w Teksasie, gdzie przebywam, ubezpieczenia nie ma prawie 30% ludzi. Innymi słowy, co trzeciej osoby nie stać, aby chorować. W przypadku jakiegokolwiek zdarzenia w rodzaju zawału / wylewu / raka / ugryzienia przez kojota (do czego zaraz wrócę) taka osoba jest praktycznie rzecz biorąc skończona. Dla jasności: szpital ją przyjmie, ale potem zlicytuje. Średnia dla kraju to 11%.

Jaka wolność! Każdy może się nie ubezpieczyć?

Otóż nie. Tacy ludzie jak ja, czyli na przykład zagraniczni studenci i pracownicy naukowi, mają nałożony przez władze federalne (inaczej: ogólnokrajowe) obowiązek zgłoszenia posiadania ubezpieczenia na cały czas pobytu. Mało tego: to ubezpieczenie musi spełniać konkretne warunki. Są to mianowicie:

Ubezpieczenie od wypadku lub choroby: $100,000
Koszty transportu medycznego: $50,000
Transport zwłok: $25,000
Deductible: nie więcej niż $500
(Źródło)

Na Orientarion Meeting – obowiązkowym spotkaniu dla nowych studentów i pracowników naukowych – osoba prowadząca podkreśla zawsze, że te stawki są śmiesznie małe. $100,000 można spokojnie wydać po przewróceniu się na ulicy: sam rezonans magnetyczny może w niektórych przypadkach kosztować $20,000! (Źródło). Jeżeli natomiast będziesz miał pecha i ugryzie Cię kojot, to przemycie rany, opatrunek i cztery zastrzyki na wściekliznę, kosztują kolejne $20,000. (Źródło z mojej okolicy). Wyobrażacie sobie combo: kojot + upadek? Dlatego zaleca się wyższe stawki ubezpieczenia. Całe szczęście w każdym przypadku, który nie jest nagły, każdy - nieważne czy GP (General Practice), czy UMC (Urgent Medical Center) czy ER (Emergency); wyjaśnię niebawem – podaje wycenę zabiegu przed jego wykonaniem. Dzięki temu na ogół obywa się bez zaskoczeń.

No dobra Jack, to ile dałeś za ubezpieczenie?

Za półroczne ubezpieczenie medyczne i dentystyczne – uwaga, one są oddzielne: to drugie nie jest obowiązkowe nawet dla scholars – dałem 1521 dolarów, czyli ponad 6000 zł. Jest to ubezpieczenie „grupowe” (uczelniane), jakie najczęściej dostają pracujący Amerykanie właśnie przez fakt, że są zatrudnieni i można im je pobierać z pensji. I choć za ubezpieczenie można płacić w miesięcznych ratach, to mnie pociągnęli jednorazowo – za pół roku. Jest to zatem niemały wydatek, ale jak Ci się nie podoba, to idź do innego ubezpieczyciela.

Sporo...

Wcale nie! Ja płaciłem za siebie, ale absurdalnie drogie są ubezpieczenia dla rodziny. Szacuje się, że przeciętny roczny koszt ubezpieczenia (składka + co-pay, czyli to, co się dopłaca do usług medycznych + deductible, czyli próg od którego ubezpieczenie zaczyna działać) to dla typowej amerykańskiej, czteroosobowej rodziny koszt rzędu $28,166 (źródło). Czyli średnio dwa i pół tysiąca dolarów miesięcznie. To jest naprawdę sporo, pieniędzy, połowa jednej sporej pensji. Do tego dochodzi kilka faktów. Ubezpieczenie z wiekiem jest coraz droższe, bo dla osób 45-64 osiąga trzykrotność tego, co dla osób 18-24 (patrz niżej). Nierówne są także stawki pomiędzy poszczególnymi stanami (Alaska ma stawki średnio trzy razy wyższe niż Ohio). Dodatkowo jest to wyłącznie ubezpieczenie, które nazywamy w Polsce zdrowotnym. Nie chroni ono zatem przed niemożliwością pracy: dlatego wirus ma takie używanie w Stanach – nikt nie chce iść na zwolnienie, bo nie jest ono płatne.

Ale Ty głupi jesteś, Jack! A nie lepiej wykupić ubezpieczenie podróżne w Polsce?

Jak jedziesz na tydzień, to spoko. Jak na pół roku, to nie bardzo. Dlaczego? Bo na ogół wygląda to tak, że jeżeli jesteś ubezpieczony w jakimś PZU, AXA czy TU Europa, to w przychodni gówno ich ten świstek obchodzi. Musisz płacić z własnej kieszeni, a potem słać pisma do ubezpieczyciela, żeby Ci oddali. Mało tego: na ogół jest tak, że w OWU widnieje obowiązek kontaktu z ubezpieczycielem *przed pójściem* do lekarza. Dajmy na to, że łamiesz nogę, wzywasz kartkę, jedziesz na Emergency. Nie dość, że za wszystko płacisz z własnej kieszeni, to potem ubezpieczyciel może Ci powiedzieć: „No ale wie pan, nie było dzwonione do nas, a pan złamał nogę, a nie – nie wiem – palec, którym się wybiera numer, więc my tego nie możemy zapłacić”. I pupa zbita. Mało tego: ostrzeżenie dla Was moi Mircy. Zwróćcie uwagę że większość OWU ma bardzo dużo wyłączeń – choroby psychiczne, nasilenie objawów posiadanych już chorób albo wypadki po spożyciu alkoholu. Dlatego starajcie się, jeżeli wyjeżdżacie na dłużej, kupować lokalne ubezpieczenia. Na ogół są dużo lepsze. Ja za pierwszym razem kupiłem ubezpieczenie w Polsce i nosiłem polisę cały czas, bo takie jest zalecenie. Za drugim stwierdziłem, że nie ryzykuję – zapłaciłem trochę więcej i kupiłem ubezpieczenie lokalne.

Jak wyglądał Twój zakup ubezpieczenia?

Śmiesznie. Wypełnia się świstek PDF. I teraz uwaga. Wpisuje się na nim dane karty kredytowej (razem z numerem i CVV). A następnie wysyła się faksem. Ktoś powie: to jest nienormalne. Ale musicie obie zdać sprawę, że Amerykanie są technologicznie zacofani. Nie ma Blika, nie ma PayU. Jest PayPal, który działa jak działa i służy głównie do e-zakupów, są czeki… I karty kredytowe. Wyprzedzając fakty: kiedy chcesz, żeby ściągnięto Ci kasę z karty, np. u lekarza, pielęgniarka po prostu zabiera Ci ją i zanosi sobie do uzupełnienia danych. Kradzież kasy? No, trudno, panie. Ach, a wiecie, jak się podpisuje PDF? Nie jakimś podpisem cyfrowym czy innym cudem. Bierzesz funkcję „Maszyna do pisania” i wpisujesz swoje imię i nazwisko. (Ostatnio na jednej ze stron podpisałem tak rachunek: śmieszne było to, że czcionkę Times New Roman zmieniło mi na jakiś odręczny font – i to tyle, jeżeli chodzi o definicję podpisu). Dla mnie, który na Szafir czekał chyba dwa tygodnie, to jest szok.
Tak więc wysłałem ten PDF kontem na MyFaksie (metody jak za króla Ćwieczka), a za kilka dni otrzymałem… Dwie przesyłki od firmy BlueCross BlueShield. W obu karty. Jedna medical insurance, druga dental insurance. (Pic rel).

Ej, chwila, nikt nie sprawdzał Twojego stanu zdrowia?

Nie! Ubezpieczyciel nie widział mnie na oczy. Nie pytał o wagę, wzrost, choroby. Wiem, że wraz z wiekiem ograniczenia nakładane przez ubezpieczycieli są coraz większe. Jednak po wprowadzeniu Patient Protection and Affordable Care Act (znanego jako ObamaCare) – czyli częściowej nacjonalizacji służby zdrowia – pojawiły się pewne warunki: nie można wykluczyć nikogo z ubezpieczenia, a dla osób 45-64 stawka może być maksymalnie trzy razy wyższa niż dla osób 18-24. Nie można ten podnosić kosztu ze względu na pre-existence conditions, czyli wcześniejsze choroby. Aż strach pomyśleć, co działo się wcześniej, skoro wprowadzone obostrzenia i tak wydają się stosunkowo liberalne…

A co z osobami po 65. roku życia?

Mają problem. Nawet jeżeli wykupiły ubezpieczenie w ramach Term Life Insurance, czyli na całe życie, to z czasem składki rosną tak dramatycznie, że praktycznie nie ma możliwości ich opłacania. Szacunki mówią, że osoba, która kończy 65 lat, musi mieć co najmniej $280,000 na leczenie, aby mogła mieć zapewnioną opiekę zdrowotną. (Źródło). Jeżeli kogoś nie stać, to – znowu – nie umiera w męczarniach, bo istnieje federalny program Medicare (jeżeli przepracowało się co najmniej 10 lat) oraz programy stanowe. Wiadomo oczywiście, że finansowane w ten sposób usługi są niższej jakości, ale nikt przynajmniej nie umiera na ulicy.

Na razie nie widzę w tym nic skomplikowanego…

Bo dopóki nie zachorujesz, to nie wiesz, jaki ten system jest powalony. W rzeczywistości nie wiesz, ile zapłacisz za jakikolwiek zabieg i wizytę u lekarza, dopóki nie wiesz: (a) kto Cię przyjmie (in-network/out-of-network); (b) czy masz ubezpieczenie PPO (Preferred Provider Organization) czy HMO (Health Manage Organization); (c) czy masz możliwość jechać do GP, czy może do UMC albo, nie daj Boże, największego nemezis każdego Amerykanina i jego ubezpieczyciela – Emergency. Mało tego: na razie mówimy o lekarzach i usługach medycznych, a dochodzi jeszcze koszt zakupu lekarstw, które bez ubezpieczenia bywają koszmarnie drogie. O tym też zdążę powiedzieć.

Ale na razie tyle wystarczy, ciąg dalszy jutro. Idę teraz zarzucić Tramadol XD Dziękuję za uwagę!

PS. Nie chcecie trailerów, to nie powiem, co będzie w odcinku 2 ( ͡° ͜ʖ ͡°)

#curateipsum #usa #zdrowie #wolnyrynek #nfz
J.....0 - Cura te ipsum, czyli opieka medyczna w USA. 

Część 1. Teoria i statystyk...

źródło: comment_1586620664cXTqHHrYOdcWi7wtMLc48R.jpg

Pobierz
  • 317
  • Odpowiedz
Wystarczy nagły nowotwór, udar mózgu albo poważny wypadek, i koszty leczenia sięgające kilkuset tysięcy zł


@werter_do_jercewa: Nie wierzę, że ktoś, kto wpłaca na NFZ prawie 1500zł/msc, nie jest w stanie pokryć kilkuset tysięcy kosztów leczenia. Trzeba żyć baaaardzo rozrzutnie.
  • Odpowiedz
@JackTheDevil90:

Z ciekawości czym się zajmujesz na uczelni w US? Jesteś studentem czy coś tam wykładasz na uczelni?

Swoją drogą może ten wpis otworzy ludziom oczy na temat tego kim jest "lewak" w stanach. Tam nie chcą komunizmu tylko chcą europejskie standardy, głównie co do służby zdrowia. Jak gadałem z takim amerykaninem na wymianie z Nowego Jorku to też gadał, że ładnie tam golą ze wszystkiego na etapie rekrutacji na uczelni,
  • Odpowiedz
Otóż nie. Tacy ludzie jak ja, czyli na przykład zagraniczni studenci i pracownicy naukowi, mają nałożony przez władze federalne (inaczej: ogólnokrajowe) obowiązek zgłoszenia posiadania ubezpieczenia na cały czas pobytu. Mało tego: to ubezpieczenie musi spełniać konkretne warunki. Są to mianowicie:


@JackTheDevil90: Podczas mojego stażu na LSU wymagano ode mnie dodatkowego, prywatnego ubezpieczenia, gdyż ubezpieczenia medyczne typowe dla posiadaczy wizy J-1 nie pokrywały kosztu transportu zwłok do kraju pochodzenia w przypadku samobójstwa
  • Odpowiedz
Mają problem. Nawet jeżeli wykupiły ubezpieczenie w ramach Term Life Insurance, czyli na całe życie, to z czasem składki rosną tak dramatycznie, że praktycznie nie ma możliwości ich opłacania. Szacunki mówią, że osoba, która kończy 65 lat, musi mieć co najmniej $280,000 na leczenie, aby mogła mieć zapewnioną opiekę zdrowotną. (Źródło). Jeżeli kogoś nie stać, to – znowu – nie umiera w męczarniach, bo istnieje federalny program Medicare (jeżeli przepracowało się co
  • Odpowiedz
@JackTheDevil90: opieka zdrowotna w USA ma tyle wspólnego z wolnym rynkiem, co demokracja z demokracją ludową.


@resource_1337: Jest jego ukoronowaniem wręcz! Maksymalizacja zysków w pełnej krasie poczynając od kredytu studenckiego przez szalone ubezpieczenia a na kosztach dla robola kończąc, to samo może się stać np w spawalnictwie kiedy spawacze stworzą kartel i ustalą między sobą ceny i warunki dopuszczania innych do zawodu bez żadnej kontroli państwowej.
  • Odpowiedz
Swoją drogą może ten wpis otworzy ludziom oczy na temat tego kim jest "lewak" w stanach. Tam nie chcą komunizmu tylko chcą europejskie standardy, głównie co do służby zdrowia. Jak gadałem z takim amerykaninem na wymianie z Nowego Jorku to też gadał, że ładnie tam golą ze wszystkiego na etapie rekrutacji na uczelni, nie wspominając o kosztach studiowania - czesne, ale jeszcze drogie podręczniki bardzo są podobno.


@Need: Mój pierwszy pobyt
  • Odpowiedz
@JackTheDevil90: Generalnie jedynym plusem ObamaCare jest to, ze w koncu wszystkie ubezpieczenie obejmuje liste standarowych procedur medycznych. Wczesniej byla wolna amerykanka i trzeba bylo przeczytac cala polise zeby sie dowiedziec ze nieststy nie zwroca Ci za pobyt w szpitalu bo leczyli Cie lewoskretnna witamina C. Tekst Dobry - ja od siebie bym dodal, ze jednak biedniejsi amerykanie placa za ubezpieczenie duzo mniej jiz napisales.
  • Odpowiedz
@wolodia:

Mówię na tym na wykopie wielokrotnie, bo po prostu miałem okazje porozmawiać z człowiekiem, który tam na co dzień mieszka na żywo. Ludzie się pienią na słowo "socjaliści, lewaki", że masakra i nie wiedzą, że w tamtej rzeczywistości gdzie golą cie za wszystko to młodzi ludzie chcieliby po prostu godnie żyć. Tam co prawda można kupić więcej elektroniki i fajniejsze samochody, ale to wydaje mi się, że Polak żyje lepiej,
  • Odpowiedz
Maksymalizacja zysków w pełnej krasie


@suqmadiq2ama: No i o to chodzi. Całe nasze życia nastawione są na to, żeby generować zysk i zarabiać na innych. Niestety teraz dochodzi do takich patologicznych sytuacji jak w europie. U nas rodzina 2+1, w której rodzice zarabiają najniższą krajową, płacą miesięcznie niecałe 135zł na osobę, i za te grosze mają dostęp do wszystkich usług, gdzie ja płacąc sam ponad 10x tyle, mam dostęp dokładnie do
  • Odpowiedz
@JackTheDevil90: A wiesz może co się dalej z tą wielką kasą dzieje?
Bo to mnie zastanawia jeśli chodzi o ten amerykański system - z czego wynikają tak wysokie ceny i dlaczego nie ma tam cenowej konkurencji?

No bo powiedzmy że wsadzenie nogi w gips kosztuje te $20k.
Jest sobie "emergency" gdzie jeżdżą 3 osoby w karetce i zwożą z rewiru tych połamanych,
Chirurg nastawia, ktoś tam gipsuje i już.

Przerób spokojnie
  • Odpowiedz
@JackTheDevil90 Piszesz ze MRI moze kosztowac 20k USD i podajesz zrodlo, wchodze do zrodla i nie moge tam znalesc slowa na temat rezonansu magnetycznego. Ja sobie zdawalem sprawe ze koszta medyczne sa w USA bardzo wysokie, ale taki rezonans mozna w Polsce wykonac za kilkaset zlotych, jesli prawda jest to co piszesz to ktos w USA powaznie dal ciala ze dopuscil do takiej sytuacji w ktorej ceny uslug medycznych sa 100 krotnie
  • Odpowiedz
@defoxe: Mi na ubezpieczenie zdrowotne zabierają tyle, że wychodzi bardzo podobnie do stanów a żyjemy w Polsce. Trochę nie obiektywne to jest. Jedyne co mi się nie zgadza to koszmarnie drogie zabiegi. Albo tam zarabiają tak cholernie duzo albo ta kasa jest przepierdzielana na pierdoły/ nierobów bez ubezpieczenia.
  • Odpowiedz