Wpis z mikrobloga

#mirkowyzwanie #literatura #ksiazki #fizyka

1. Masz do pracy kilometr czy dwa? A może dla odmiany przejedziesz tę trasę rowerem? 5 dni dla "Zdrowia"!
2. Wejdź w buty drugiej osoby - spróbujcie rzeczy, które zazwyczaj robi druga osoba (obowiązki, hobby).3. Zrób kolaż jesiennych zdjęć z wycieczki po lesie.

Pierwsze zadanie odrzuciłem - jak jeżdżę do pracy to tylko rowerem, więc to żadne mirkowyzwanie.
Z trzecim zrobiłem podobnie. Do lasu mam blisko, często jeżdżę tam rowerem, wiec łatwo byłoby gdzieś przypiąć rower, zrobic sobie spacer i trochę zdjęć. Dlatego postanowiłem skusić się na zadanie numer dwa. Mam tylko nadzieję, że nie za szeroko je sobie zinterpretowałem.
Ale najpierw wstęp: mam koleżankę, którą znam już kilka lat i która jest osobą wierzącą. Wierzacą i praktykującą - co tydzień do kościoła, chodzi na spotkania religijne, słucha wykładów księży, czyta książki, itp. I często w rozmowach wplata wątki religijne. Osoba z gatunku, że nie ma przypadków, są tylko znaki. Do tego stopnia, że raz bedąc o umnie oglądała sobie moje ksiażki i sięgnęła po jedną z nich (Granice nauki Michała Hellera) - gdy dowiedziała się, że napisał ją duchowny, prezbiter katolicki, to oczywiście to jawiło się to dla niej jako dowód na istnienie Boga: "Venomik, jak możesz nie wierzyć w Boga, skoro ze wszystkich książek jakie masz wybrałam akurat tę!". Do mojego braku wiary miała zawsze jedno podejście: "To Twoja wina, bo nigdy nie spróbowałem uwierzyć". Dość ciekawy koncept aby spróbować uwierzyć, dla mnie nielogiczny, dla niej wręcz odwrotnie. Dlatego na wszelkie sugerowane książki religijne do przeczytania kręciłem przecząco głową.
Ale dla potrzeb mirkowyzwania postanowiłem to zmienić i wykorzystać wyzwanie numer dwa do tego. Wejdź w bity drugiej osoby. Postanowiłem sięgnąć po kilka książek religijnych bądź z pogranicza religii u nauki, pisanych koniecznie z perspektywy osoby wierzącej, i próbować udawać podczas czytania osobę wierzacą.
Niżej będzie krótkie sprawozdanie jak wyszło ;)

"Filozofia przypadku" Michał Heller
Na pierwszy ogień poszedłem, wydawało mi się, na łatwiznę. Nie tylko mam już inną książkę tego autora, to jeszcze oglądałem wiele jego wykładów na temat związane z prawdopodobieństwem w kosmologii oraz, choćby, ewolucji. Niestety ksiazka okazała się czymś zupełnie innym. To nie jest książka popularnonaukowa w typowym znaczeniu. Wygląda bardziej jak zbiór pierwszych rozdziałów prac magisterskich. Dużo teorii, trochę folozofowania, mało odniesień do rzeczywistości.
Otwieram ksiażkę na losowej stronie i jest tam takie zdanie "Równanie dynamiczne nie opisuje tylko następstwa stanów, lecz zadaje autentyczną dynamikę, zawiera bowiem w sobie niejako mechanizm, który sprawia, że pomiędzy następującymi po sobie stanami ma miejsce prawdziwy związek dynamiczny".
Rozumiem to zdanie w ramach jego kontekstu, ale to wciaż podwaliny teoretyczne pod coś, co tak naprawdę nie nadchodzi.
Dlatego zamiast samej ksiażki wróciłem sobie do tych wykładów. Nie da się ukryć, że mile momentami oddziaływanie na próbę chwilowego bycia osobą wierzącą. Profesor Heller często zręcznie unika typowego problemu anstropologicznego podejscia i nie zastanawia się 'jak duże były szanse na powstanie człowieka', ale na przykład 'jak duże były szanse na powstanie czegokolwiek'. Przykładowo gdyby jedno z oddziaływan elementarnych było trochę słabsze, to nie mogłoby powstać nic, ponieważ nie powstałyby odpowiednio stabilne cząsteczki. Wszechświat byłby jedynie ogromnym zbiorowiskiem cząstek elementarnych. To jest fajna kwestia, ale... cóż, to nie skłania mnie do 'pozostania' osobą wierzącą. Prędzej skłania w stronę istnienia wieloświatów.

"Czy ochrzciłbyś kosmitę? Oraz inne pytania ze skrzynki mailowej astronomów Obserwatorium Watykańskiego" Paul Mueller, Guy Consolmagno
Kolejna książka mająca uprawiać naukę z punktu widzenia osoby wierzącej. Wszak opis z tylu mowi miedzy innymi, ze obaj autorzy piszacy te ksiazke są członkami personelu badawczego Obserwatorium Watykanskiego, bedacego oficjalnym astronomicznym instytutem badawczym Kosciola Katolickiego.
Przyznaję, że zaciekawiło mnie przede wszystkim tytułowe pytanie. Jestem fanem wszelkich rozważań w ksiażkach popularno-naukowych czy nawet w książkach s-f na temat tego, jakie istoty żyjące mogły powstać w różnych zakątkach wszechświata. Co jezeli istnieje życie, gdzie wiele jednostek ma jedną świadomość? Albo odwrotnie - jeden byt ma wiele świadomości? Co z próbą ochrzczenia takich tworów jak, na przykład, Solaris - byt, do którego ciężko było przykładać takie pojęcia jak 'świadomość' albo 'życie'.
Jak więc poradzili sobie z tym badacze Obserwatorium Watykańskiego? Ano nijak.
W praktyce całość tego rozdziału można skrócić do odpowiedzi "Jeśli by chciał, bo tak naprawdę kosmita to tylko taki trochę inny człowiek".
Rozdział dosłownie zaczyna się od opisu jakiegoś lotniska w USA i laniem wody na temat tego jak różni ludzie tam są, ale wszyscy mogą zostać przecież ochrzczeni. Strona poświęcona anegdocie, że gdzieś w LA w aptece farmaceutka odpowiadała na pytania zarówno Chińczyka, jak i chwilę później kobiety latynoskiego pochodzenia. Całość z morałem, że w LA każdy sie może czuć jak u siebie. A przecież to różni ludzie, z różnych kultur.
Jaki z tego morał? Ano to, co pisałem wcześniej - kosmita to taki trochę inny człowiek. Później jest wielostronnicowa narracja o tym, że kiedyś Jezuici nie uwarzali czarnoskórych czy indian za ludzi, więc nie chcieli ich chrzsić. Ale później się okazało, że są całkiem podobni i jednak można się z nimi dogadać i ochrzcić. I że niby to samo będzie z kosmitami. Nawet ich nie poznalismy, wiec jawią się nam teraz jako coś niesamowitego i niezrozumiałego, ale jak ich poznamy i z nimi się dogadamy to będziemy ich chrzcić.
Tak więc tutaj próby wejścia w osobę wierzącą podczas czytania były kompletnie nieudane, bo już bycie fanem literatury s-f wystarcza, aby ta odpowiedź była kompletnie niesatysfakcjonująca. A to nie jest mała część ksiażki, odpowiedzi nie zajmują kilku stron. To co skróciłem wyżej było opisane na niemal 50.

"Krótki przewodnik po życiu" Józef Tichner
Przyznaję, że to była ksiażka podczas której czytania najbardziej próbowałem się wczuć w perspektywę osoby wierzącej. Było to o tyle konieczne, że dawno nie czytałem książki, gdzie tak często łapałem się po przeczytaniu kilku stron, że kompletnie nie wiem co tam było.
Natomiast samo wczuwanie się w perspektywę osoby wierzącej tutaj było o tyle dziwne, że religijność tej ksiażki nie jest zazwyczaj wprost odnoszenia się do wierzenia w to czy tamo, ale raczej opisywanie pewnych postaw, które mogą być bliskie katolikom i stanowią element ich wiary.
Przykładowo jest rozdział poświęcony cierpieniu. Możemy się w nim dowiedzieć, że choroby i cierpienie mają swój sens i człowiek musi ten sens odkryć (to było ok, w końcu chwilowo jestem katolikem, więc rozumiem, że istnieje Boski Plan). Dalej już pojawiają się wariacje na temat stwierdzenia, że 'choroba uszlachetnia'. Tutaj podane w nieco inny sposób. Człowiek daje świadectwo, a jeśli cierpi to jego świadectwo jest cenniejsze. Dlatego cierpienie nalezy akceptować i dalej wierzyć i wypełniać wszystko co trzeba, bo dzieki temu nasze świadectwo staje się coraz ważniejsze i ważniejsze.
Nie jestem hedonistą, ale umiłowanie cierpienia jest czymś dla mnie zupełnie niezrozumiałbym i absurdalnym. Jeśli kiedys zachoruję ciężko i będę słuchał o tym, że teraz moje świadectwo jest cenniejsze, to pewnie podważę to wszystko krótkim '#!$%@? mi z tym'.
Inna sprawa, że cała ksiażka, nawet z udawanej perspektywy wierzącego, to straszliwe lanie wody dla mnie. Znów posłużę się cytatem, tym razem z rozdziału o śmierci:
"Człowiek nie umie patrzeć w oczy śmierci, która także sie zmaterializowała. Nie potrafi zrozumieć swojego umierania, a nie pojmując umierania nie potrafi także pojąć istotnego dramatu swojego życia. W gruncie rzeczy nie można być człowiekiem, jeśli nie rozwiazało się problemu własnej śmierci.
Ale co to znaczy: rozwiazać problem własnej śmierci? Znaczy: zaryzykować. Zaryzykować życie, aby wznieść sie ponad śmierć. To powtarza się bardzo często: człowiek, aby być sobą, musi spojrzeć w oczy swojej własnej śmierci. Musi wytrzymać to spojrzenie. Musi zdobyć się na jakąś formę pogardy - i w ten sposób musi wznieść się ponad śmierć, musi nadać swojej śmierci sens i umrzeć WŁASNĄ śmiercią".
Zabrzmiało mi to dosłownie jak wytwór sztuczej inteligencji, która coś tam piszę na określony temat, ale w sumie nie ma to żadnego sensu jako całość.

"Ocale nie w Maryi. Pakiet ratunkowy w czasach dramatu kościoła i świata", ksiądz Piotr Glas
To zdecydowanie największa porażka tutaj. Wybrałem od koleżanki akurat tę książkę, bo z tyłu miała tekst: "W czasie gdy wielu poszukuje duychowego pocieszenia, ks. Piotr Glas wskazuje na Polskę jako miejsce, z którego może nadejść odrodzenie wiary". Zaciekawiło mnie to nawet.
W praktyce wziąłem do siebie... modlitewnik :D
Jakieś 3/4 książki to kolejne modlitwy. Tutaj uznałem, że to jednak byłaby gruba przesada aby to czytać. Sensu merytorycznego tam nie ma.

"Szata" Lloyd Cassel Douglas
Tej książki na zdjęciu nie ma, bo zdążyłem już ją oddać.
To dla odmiany książka fabularna. Opowiada o Marcellusie, który został zesłany z Rzymu do Jerozolimy i jest świadkiem skazania nia śmierć jakiegoś cieśli. Potem nawet wygrywa w kości ubranie tego człowieka, tytułową szatę, i dalej już obserwujemy kolejne kroki jego nawrócenia.
Mam dziwne podejrzenie, że tę książkę dostałem właśnie z tego powodu, że 'nigdy nie próbowałem uwierzyć' - o czym wspominałem wcześniej. Bohater początkowo próbuje wszystko objąć rozumiem - przykładowo przemianę wody w wino tłumaczy, że pewnie wszyscy byli pijani, w amforach pewnie były resztki wina nim wlewał wodę i spite towarzystwo nie zauważyło różnicy. Z czasem jednak się nawraca i zostaje prawdziwym chrześcijaninem.
Jestem pewien, że z perspektywy katolika to super pokazuje jaką drogę można przeżyć aby zaakceptować Boga. Mi w sumie czytało się to naprawdę fajnie i mogę ją szczerze polecić osobom niewierzącym. Fajnie napisana, nie przytłacza uduchowieniem wszystkiego, a czyta się naprawdę szybko.

No dobra. Więc jak tak naprawdę skończyło się to całe mirkowyzwanie?
Ano nijak. Albo tak, jak należało się spodziewac. Książki nie nawracają, a udawanie osoby wierzacej wcale nie nadaje książkom religijnym większego sensu. Żadne zaskoczenie.

Tu juz w sumie mógłbym skończyć, ale na zdjeciu jest jeszcze jedna książka, Piękno Wszechświata. To książka o fizyce kwantowej. Najlepsza jaką znam. Ostatnio udało mi sie ją kupić ponownie i czytam ją sobie jako odtrutkę na wszystko, co czytałem w ostatnich 10 dniach.
Piszę "ponownie", ponieważ kiedyś ją miałem i straciłem, później przez spory czas chciałem ją odzyskać, ale nie pamiętałem tytułu ;)
Sprzedawałem kiedys trochę książek, bo przestały mi się mieścic. A że oddawałem raczej tanio (ok. 25% ceny) to ludzie zwykle brali po kilka. Między innymi chłopak, który wziął chyba kilka książek s-f. Jak wszedł do mnie to zobaczył kilka książek o tematyce fizyki kwantowej i okazało się, że on też się tym interesuje. Pogadaliśmy co polecam, wiec oczywiscie wspomniałem o książce ze zdjęcia. Nie planowałem i nie chciałem jej sprzedawać, ale że miałem wrażenie, że on chciałby ją mieć, ale tak średnio może sobie pozwolić na wydanie 75zł na książkę o fizyce kwantowej - to zdaje się oddałem mu ją za darmo. Albo za jakąś symboliczną kwotę, nie jestem pewien :D
Książka jest kapitalnym dziełem. Od twierdzenia pitagorasa i jaki to miało wpływ na pracę Einsteina po czasy wspolczesne. Przy czym książka zdecydowanie nie traktuje czytelnika jak debila. Wręcz przeciwnie, całość trzeba czytać uważnie, a zdolności matematyczne są baaardzo przydatne. W sensie: ja naprawdę nieźle sobie z matmą radzę, jako dzieciak pół Europy sobie zwiedziłem dzięki wygranym w konkursie Kangur, ale przyszedł moment w tej książcę, gdzie kompletnie poległem.
Niemniej gorąco polecam ;)
venomik - #mirkowyzwanie #literatura #ksiazki #fizyka 

1. Masz do pracy kilometr c...

źródło: comment_1636066365vgeAfFCNvVvb7mOO3NZtQc.jpg

Pobierz
  • 3
@venomik: Jestem katolikiem i daleko lepiej czuję się w otoczeniu osób niewierzących lub innowierców, którzy do tematu czyjejś wiary podchodzą bez spiny lub zainteresowaniem i bez spiny, niż w otoczeniu katolików, którzy każdą czynność traktują jak znak na to czy tamto i jeszcze każą każdemy te "znaki" przyjąć.

Z tych wszystkich książek nie dziwię się, że prof. Heller chyba najbardziej Ci siadł. Moje podejście do Boga jest, wydaje mi się, dość