Wpis z mikrobloga

Mirki i Mirabelki, wybaczcie mi, że wpisy się dawno nie pojawiały. Za chwilę wychodzę z domu i jadę do szpitala, jak wrócę to będę już prawdopodobnie bez części podudzia i stopy, tak więc trzymajcie kciuki żeby wszystko było dobrze!

Ostatnio skończyłem na operacji w Warszawie. Po miesiącu miałem wielką dziurę powstałą po wycięciu nieprzyjętego przeszczepu skóry, a do tego dwa druty przechodzące przez stopę na wylot, które miały przez jakiś czas stabilizować przeszczep kości. Trzeba było jakoś zagoić tę ranę, więc próbowaliśmy różnych metod ponieważ ciężko było zagoić tak duży ubytek. Na ranę stosowałem opatrunki ze srebrem, opatrunki kolagenowe, dwa razy miałem nawet opatrunek z łożyska (a mogłem zrobić zupę #pdk) ale rana wciąż goiła się bardzo powoli. Udało mi się dostać na leczenie w komorze hiperbarycznej w Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich (grudzień-luty 2011/2012). Z tego okresu nie ma za dużo co opowiadać bo czas po prostu leciał, zmieniałem codziennie opatrunki i czekałem, aż rana się wypełni. Wtedy w Warszawie pierwszy raz usłyszałem o przeszczepie krzyżowym (chyba tak to się nazywa). Miało to polegać w moim przypadku na tym, że po przygotowaniu i odpowiednim zahartowaniu kawałka skóry na mojej lewej łydce, przyszyliby do niego moją prawą stopę, a następnie zagipsowaliby tę część moich nóg żebym tego nie zerwał leżąc w szpitalnym łóżku przez 2-3 tygodnie. Chodzi o to, że skoro przeszczep skóry nie przyjął się za pierwszym razem, to aby zwiększyć szanse na powodzenie przeszczepu drugiego, przeszczepiana skóra miała pobierać sobie składniki potrzebne do życia z lewej łydki jednocześnie tworząc nowe połączenia z tkankami z prawej stopy, po tych 2-3 tygodniach skóra jest odcinana z lewej łydki i żyje już sobie na prawej stopie. Tak, niezłe science fiction, nie wiedziałem nawet, że takie coś robią, jednak nie zgodziłem się wtedy na to. We wrześniu 2012 miałem mieć kolejny zabieg pod narkozą, usuwanie vascuportu i wyciąganie drutów. Czekałem na korytarzu na oddziale (nie byłem dzień wcześniej w szpitalu więc jeszcze nie miałem swojego łóżka) i miałem być na czczo, jednak czekając od 10 do 15 postanowiłem łyknąć trochę wody. O 16 wołają mnie na blok operacyjny i wywiad z anestezjolożką, - Jadłeś coś? – Kolację wczoraj. – Piłeś coś? – Godzinę temu trochę wody, bo już nie mogłem wytrzymać. – Cooo?! Miałeś być na czczo!

Po konsultacji z lekarzem, postanowili, że ze względów bezpieczeństwa nie mogą mnie znieczulić ogólnie więc miałem wybór, wyciąganie drutów na znieczuleniu miejscowym + za tydzień vascuport na znieczuleniu miejscowym albo przyjazd za tydzień na vascuport + druty pod narkozą. Wiedząc, że na korytarzu czeka na mnie tata, który nie byłby zadowolony widząc mnie po 5 minutach zdecydowałem się na pierwszą opcję xD Na szczęście nie bolało, czułem tylko jak się mocowali z drutami żeby je wyciągnąć z nogi i po kilkunastu minutach wyjechałem z bloku na oddział. Jak się domyślacie tata i tak nie był zadowolony bo musieliśmy przyjechać za tydzień na wyciągnięcie vascuportu. Stopa była cały czas opuchnięta i niezagojona ale nie chcąc tracić czasu postanowiłem pójść znowu na studia. Przeprowadziłem się do Wrocławia i zdałem pierwszy semestr. Na początku drugiego miałem okresowe badania w Warszawie i na rezonansie magnetycznym wyszła kolejna wznowa guza. Teoretycznie mógłbym skończyć tamten rok ale byłem w niezbyt dobrym stanie, wiedziałem, że po tej wznowie czeka mnie najpewniej amputacja więc wziąłem urlop dziekański i wróciłem do domu. W Warszawie powiedzieli, że można czekać i zobaczyć co się będzie z nogą działo albo amputować, dlatego zaproponowali, że jeśli chcemy to możemy zmienić szpital na jakiś bliższy miejsca zamieszkania. Wróciłem więc na Śląsk gdzie w sierpniu 2013 roku przeszedłem kolejną operację. Noga znowu słabo się goiła, a w marcu wyszła kolejna wznowa. Jeden z lekarzy powiedział, że po wygojeniu nogi moglibyśmy jeszcze spróbować radioterapii i tak, na początku maja 2014 zacząłem radioterapię. 30 naświetlań, następnie 3 miesiące czekania na rezultaty. Przez te 3 miesiące stan stopy zmienił się jednak drastycznie, rana znowu się otworzyła, a noga zaczęła boleć jak nigdy. Dostałem skierowanie do chirurga gdzie po raz kolejny usłyszałem o przeszczepie krzyżowym, nie pomógłby on jednak w walce z guzem, dalej bym z nim żył, jednak pozwoliłby zagoić ranę. Wybrałem jednak amputację, chcąc wreszcie skończyć ten czas choroby (od pierwszej wizyty u lekarza minęło już 8 lat…) i wrócić do normalnego życia. Byłbym już po zabiegu jednak musiałem czekać na remont oddziału dlatego idę dopiero dzisiaj. Tutaj kończy się opis tego co było. Kolejne wpisy będą już opisywały czas po amputacji. Na pewno będą krótsze, ale nie wiem jak często będzie pojawiało się coś wartego opisania.

Trzymajcie kciuki!

PS Postaram się odpisywać na komentarze do wpisu, ale może mi to zająć trochę czasu bo będę już w szpitalu.

#jodachorujealesmieszkuje
  • 57