Wpis z mikrobloga

Z powodu nudy i braku alkoholu krążącego we krwi, postanowiłem podzielić się z Wami pewną żenującą historyjką z przed ok. 15 lat, kiedy jeszcze byłem zapryszczonym grubym śmieciem (nie wiele się zmieniło, ale nie o tym). Tej zacnej opowieści nie opowiadałem jeszcze w Owcach, choć kiedyś mogłem wspominać o tym na blogu, ale #!$%@? wie. Do rzeczy.
Jak wiecie wychowałem się na Yelonkach. Blokowisko takie jak każde inne, beton na betonie, trzepaki i w #!$%@? dzieciaków. Wszyscy klepali słodką biedę, ale kiedy ma się 13-14 masz na to #!$%@?. Liczy się 5zł na czipsy i colę, ewentualnie extra hajs na kapiszony. Po osiedlowych podwórkach biegały bandy dzieciaków. Ja należałem do tych „z lazurowej” (od nazwy ulicy). Generalnie byliśmy lekkimi nerdami, choć w osiedlowej hierarchii nie byliśmy na dnie.
Ponieważ ten wiek to wiek dojrzewania, dziewczyny powoli przestawały być głupie, a zaczynały być „fajniejszymi kolegami” bo miały to COŚ. Amantem nigdy nie byłem więc byłem niewidzialny dla 90% dziewczyn. Prócz jednej – Alicji. Dziś wiem że była co najwyżej 6stką, ale dla mnie była boginią osiedla. Rzucała kamieniami jak chłopak, biła się niczym lwica i jako pierwsza dziewczyna w moim życiu powiedziała przy mnie słowo na K. Słowem okrutnie stulejarska miłość osiedlowa.
Przez cały lipiec starałem się zgadać, podejść, cokolwiek. Nie należała do naszej paczki, a zadawanie się „z innymi” było wtedy zdradą stanu (#!$%@? jakie to było #!$%@?). Wiedziałem jednak że Alicja wieczorami przesiaduje na ławce koło parkingu tuż naprzeciwko mojej klatki. Ponieważ miałem wtedy jeszcze swojego ukochanego psa Szacha (dalmatyńczyk, na pewno przewiną się nie raz w Owcach), postanowiłem skorzystać z okazji i wyjść „na spacer”.
Ręce miałem spocone jak ksiądz przy zdejmowaniu tornistra, ale spiąłem dupę i zacząłem iść w jej kierunku. Spojrzała na mnie swoimi niebieskimi oczami (chyba niebieskimi bo w sumie już nie pamiętam xD) i obdarowała mnie lekkim uśmiechem. Być może ironicznym bo pewnie biła niezłą bekę z grubaska w #!$%@? glanach który stara się wyglądać fajnie z bohaterem bajek Disneya. Ale #!$%@?, stulejarstwo było we mnie silne.
Powiedziałem cześć, udając że niby na kogoś czekam, że przechodzę, że spaceruje czyli kręciłem się jak debil w lewo i prawo. Na twarzy kamień i niby #!$%@?. Brakowało mi tylko brody i fedory. Po wymianie kilku słów Alicja spojrzała na zegarek i powiedziała coś co #!$%@?ło mnie w ziemię:
- Spotkajmy się tutaj jutro o tej samej godzinie, dobra?
Rzuciłem tylko „spoko” kiedy moja młodzieńcza bogini minęła mnie bez słowa i zniknęła za blokiem.
Całą noc myślałem o spotkaniu zastanawiając się „o co #!$%@? chodzi”. Czy to możliwe że się jej spodobałem? Wątpliwe. Więc tu pułapka żeby zrobić ze mnie debila? Niewykluczone (nie pierwszy raz).
Zdecydowałem sie jednak pójść. Raz kozie śmierć.
Następnego dnia, o wyznaczonej godzinie, zjawiłem się. Alicji nie było. Poczekałem 10-15 minut i zacząłem się zwijać, myśląc sobie „czego się spodziewałeś”. Ale nagle słyszę „Grzesiek, czekaj!”
Jest, wychodzi z osiedlowych krzaków (tak, #!$%@?, z karzaków), #!$%@? w jakimś błocie czy innym szajsie. Uśmiech na twarzy, białe zęby i te oczy, ja #!$%@?. Niebo.
Zaczęliśmy gadać jak starzy znajomi chociaż rozmawiałem z nią drugi raz w życiu. Gadaliśmy o szkole, o starych, o posiadaniu psa, o debilach z osiedla – słowem o wszystkim o czym gadają dzieciaki (czyli straszne pierdoły, ale wtedy ważne). Alicja okazała się być o wiele ciekawszą dziewczyną niż tylko chłopczycą z Raginisa (też ulica).
Spotkaliśmy się jeszcze z 3, może 4 razy. Nie pamiętam za #!$%@? o czym konkretnie potem gadaliśmy, ale wiem że nie było dla mnie świata poza Alicją. W końcu zdecydowałem się na krok który miał mnie uwolnić z friendzona – POPROSIĆ O CHODZENIE XDD
Jak wiecie, dla kogoś kto jest grubym debilem, takie wyzwanie to praktycznie życiowy achivment. Ale ponieważ miałem w życiu tylko Gwiezdne Wojny, to albo to albo przegryw do końca życia. Trzeba spróbować.
Na kolejnym spotkaniu, po krótkiej rozmowie, wyjechałem z tekstem, jak gdyby nigdy nic:
- Ej, chcesz być moją dziewczyną?
Na twarzy Alicji pojawił się uśmiech który zwiastował moje wieczne szczęście, ale zgasł w ciągu 2 sekund. Pojawił się smutek i pustka. Aż mnie sparaliżowało. Poczułem się jakbym ją obraził tą propozycją. Zacząłem się wykręcać mówiąc że żartuję (co było żenuncją jeszcze większą), ale Alicja nie odpowiadała. Po chwili wstała i po prostu poszła w #!$%@?. Myślałem że się rozpłaczę, ale #!$%@?, glany i bojówki zobowiązują xD
Wróciłem i do domu i zacząłem planować swoje samobójstwo, nie no żart, ale byłem totalnie #!$%@? emocjonalnie, cały świat zadawał się zawalić. Nie mówiąc że w szkole szło mi #!$%@?, to jeszcze #!$%@?łem sobie wakacje. GLASYG.
Następnego dnia wstąpiła we mnie nowa siła i postanowiłem coś zrobić z zaistniała sytuacją, a przynajmniej wiedzieć na czym stoję i co #!$%@?łem. Zacząłem zakładać buty, z zamiarem pójścia pod jej klatkę i skorzystania z domofonu, kiedy nagle zadzwonił telefon. Odebrała matka i woła mnie:
- Grześ, Sali do Ciebie.
Sali, a dokładniej Sandra, była lekko #!$%@?ą koleżanką z klasy którą lubiłem, ale była mi obojętna głównie z powodu koloru włosów – była bowiem ruda. Ale #!$%@?, była to jedna z niewielu dziewczyn które w ogóle się do mnie odzywały. Xsywa Sali była nadana przez jej własnych starych którzy bardzo chcieli żeby ich dzieciak miał imię ‘hamerykańskie’ ale wtedy urzędy za #!$%@? nie dawały rejestrować obcych imion.
Podbiegłem do telefonu i biorąc słuchawkę na kablu (pamiętacie #!$%@??) schowałem się za winkiel do kuchni i pytam grzecznie „co chcesz”. Na to Sali mówi:
- Pewnie słyszałeś o Alicji..
Pobiegłem do okna i spojrzałem na zewnątrz. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Wielka limuzyna podjechała pod blok Alicji.
Nie wiedziałem gdzie wyjeżdża i dlaczego.
Pewnie miała powody, ale w sumie nie chciałem wiedzieć.
Bo przez 24 dni mieszkałem koło Alicji.
24 dni czekania na szansę żeby powiedzieć jej co czuję.
Od teraz musiałem przyzwyczaić się do tego że nie mieszkam już koło Alicji.

#pasta #dakann #dakanncontent #pdk
  • 6