Wpis z mikrobloga

Chciałbym podzielić się z wami moimi przemyśleniami z ostatnich paru dni.
Głównie skierowane do osób zmagających się z #prokrastynacja i podobnymi przypadłościami. Trochę też #motywacja, #rozwojosobisty, #psychologia i #wychodzimyzprzegrywu

Wiele osób, które osiągnęły jakiś tam "sukces", dorobili się konkretnych sum pieniędzy i wysokiej pozycji społecznej, bardzo lubią chwalić się i szczycić tym, że:

- doszli do wszystkiego dzięki uporowi i ciężkiej pracy,
- praca była tak ciężka, że lała się krew, pot i łzy,
- pokonali milion przeciwności losu, nie poddali się po wielu upadkach,
- dla sukcesu zrezygnowali z wielu innych rzeczy w swoim życiu.

O wiele mniej osób wskazuje na swój intelekt, a zdecydowanie jeszcze mniej przyznaje, że chodziło o łut szczęścia, koneksje, znajomości.

Generalnie to jest wszystko prawda, ale:

1) Ten upór i ciężka praca były/są napędzane odpowiednią motywacją, wewnętrzną energią i satysfakcją z tego, co się robi. Gdyby ci ludzie sukcesu nie lubili tego, co robią, to ... najprawdopodobniej nigdy by do tego sukcesu nie doszli. Dlaczego zdecydowana większość milionerów/miliarderów nie wyjeżdża sobie na Bahamy, by do końca życia leżeć na plaży i sączyć drinki? Dlaczego w dalszym ciągu, często aż po kres swojego życia i zdrowia wybierają tę ciężką pracę? Tacy ludzie, którzy tego nie czują, mogą się im dziwić. No #!$%@?, ma 10 miliardów, a dalej pracuje po 12 godzin dziennie. A jednak - praca i zarabianie kolejnych miliardów daje im większą satysfakcję i spełnienie niż #!$%@? się na plaży. Tymczasem inny przegryw siedzi w robocie za 2k i się codziennie przygnębia albo marzy o emeryturze, jeśli jest w późniejszym wieku. Wizja drinkowania do końca życia pod palmami na Bahamach w jego oczach staje się szczytem marzeń i kwintesencją wygrywu.

2) Trudności, problemy i przeciwności losu - jednych ludzi hartują, dodają jeszcze więcej motywacji i determinacji do działania, do walki - a innych rozkładają na łopatki prowadząc do demotywacji, depresji i apatii. Tak więc jeśli człowiek sukcesu opowiada o tym, jak to miał x problemów, ale się nie złamał - w rzeczywistości to tym problemom wiele zawdzięcza. Gdyby tych problemów po drodze nie było, to może zabrakłoby mu adrenaliny i wtedy właśnie by się zniechęcił do działania. Nagroda byłaby zbyt szybka i zbyt łatwa. Różnice w funkcjonowaniu mózgu poszczególnych osób mają tutaj kolosalne znaczenie. Jedna rzecz, a może mieć totalnie inne przełożenie u różnych osób. Tak samo jak stres - jeden w wyniku sytuacji stresujących dostanie paraliżu i PTSD, a drugi zakasuje rękawy i zaczyna pracować 2x szybciej i 2x dłużej.

3) Poświęcenie i rezygnacja z wielu rzeczy dla sukcesu - również, to często nie jest heroiczny czyn, tylko świadomy wybór napędzany odpowiednią motywacją, wizją osiągnięcia czegoś. W sumie ja też jestem bohaterem, bo poświęcam swoją karierę zawodową i rozwój naukowy po to, by oddać się w całości Wykopowi i śmiesznym kotkom ( ͡° ͜ʖ ͡°) Brzmi śmiesznie, ale działa tu ten sam mechanizm - różni tylko perspektywa czasowa potencjalnej nagrody - jedni wybierają tę krótkoterminową, inni długoterminową.

No dobra, czas na morał z tych oczywistych wywodów.

Nie przejmujcie się kompletnie tym, że jesteście #przegryw i np. nie robicie wystarczająco, tego co powinniście - że nie osiągacie tego, co powinniście osiągnąć w waszym wieku. Nie obarczajcie się wyrzutami sumienia i nie popadajcie w depresję z tego powodu, że nie spełniacie czyichś oczekiwań, że odstajecie od tych wszystkich wygrywów. Zaakceptujcie to, w jakiej sytuacji się znajdujecie. Taka jest fizjologia/biochemia waszego mózgu i trzeba by być istnym supermanem, aby w takiej sytuacji od razu zacząć przenosić góry. Ludzie sukcesu nie są ludźmi sukcesu dlatego, że mają od was więcej moralności, odpowiedzialności, wytrwałości etc. - że są lepszym sortem człowieka. Często odwrotnie, są zimnymi #!$%@?, którzy np. nie potrafią zbudować dobrych relacji z innymi ludźmi. Po prostu jeśli chodzi o rozwój i pracę mają bardziej korzystną "chemię" w mózgu, są bardziej "zaprogramowani" na zdobywanie i walkę aniżeli na żarcie i przeżycie.
Paradoksalnie to właśnie ta akceptacja jest pierwszym krokiem do zmian na lepsze. Ciężko jest iść do przodu w sytuacji, gdy mamy mocno podkopaną pewność siebie i tonę wyrzutów sumienia i moralniaków na karku. Akceptacja obecnego stanu absolutnie nie oznacza jednak tego, aby osiąść na dupie i pozostać na tym etapie, na którym się obecnie znajdujemy - gdyż przed nami istnieje jeszcze cała masa możliwości i perspektywy na czerpanie z życia jeszcze o wiele większymi garściami.
Nie patrzmy na to, w którym miejscu obecnie się znajdujemy. To jest kompletnie nieistotne w perspektywie całego życia, którego jeszcze cały szmat mamy przed sobą. Patrzmy tylko i wyłącznie na to, czy idziemy do przodu czy do tyłu. Jeśli danego dnia polepszymy swoją sytuację i rozwiniemy się choćby o 0,001%, to i tak traktujmy to jako sukces! Większe i szybsze przyrosty są często niemożliwe, nierealne - i nie zadręczajmy się tym, nie frustrujmy się, że efekty nie przychodzą szybko. Nie zakładajmy sobie wielkich, ambitnych planów, których niepowodzenie tylko będzie pogarszało naszą sytuację. Zrobiłeś jedną dobrą rzecz danego dnia, co w jakiś sposób pozytywnie na wpłynęło na Ciebie czy na Twoich bliskich? Zajebiście, to już jest zalążek wygrywu. Małe kroki, stopniowe zmiany i z biegiem czasu można realnie odmienić swój los. Nie można oczywiście zapominać o konsekwencji i wytrwałości w tymże. Ale zdecydowanie łatwiej jest być konsekwentnym w rzeczach małych niż potężnych. Jeśli będziemy iść w dobrym kierunku, to nasza fizjologia mózgu też będzie się stopniowo zmieniać, w pożądany przez nas sposób, co da nam dodatkowe, następne możliwości kolejnych zmian.

Na koniec pozwolę sobie jeszcze wkleić znany już niektórym obrazek.
Siemomyslaw - Chciałbym podzielić się z wami moimi przemyśleniami z ostatnich paru dn...

źródło: comment_hePlQf0SuynZlNhmwEcvD8lTHaelNsiF.jpg

Pobierz
  • 26
  • Odpowiedz
Na koniec pozwolę sobie jeszcze wkleić znany już niektórym obrazek.


@Siemomyslaw: przyznam szczerze ze jako po części matematyk nie kumam tego obrazka. Czemu tam jest do potęgi?
  • Odpowiedz
@Siemomyslaw: A co myślisz o przeprogramowaniu swojego myślenia? Poddaniu się kuracji podczas której wykonujemy rzeczy względnie uważane za produktywne - robimy to wbrew naszym odczuciom i wyobrażeniom dotyczącym komfortu. Po jakimś czasie to wchodzi w nawyk.
  • Odpowiedz
@Twojbratmirko:
Ciekawy temat poruszyłeś.
Ja tu mam trochę inne podejście. W swoim życiu spraktykowałem, że robienie czegoś wbrew sobie często zamiast przeprogramowywać myślenie w pożądanym kierunku - jeszcze bardziej utrwala odczucia awersyjne i niechęć do tego czegoś. Układ nagrody w dalszym ciągu "programuje się" negatywnie i dostaje sygnał, że to jest coś, co jest złe i trzeba tego unikać, od tego uciec.

Przykład - studia i jakieś przykre przedmioty i egzaminy.
  • Odpowiedz
@Siemomyslaw: Nie wiem, czy można zdefiniować bezwzględną receptę na prokrastynację dla każdej jednostki - pewnie nie. Ja to widzę tak. Życie w prokrastynacji jest wygodne, bo jesteśmy w stanie zapewnić dopływ radości przez impulsywne ale nieproduktywne zarazem zachowania (papieros, masturbacja, serial, śmieciowe jedzenie). Jak wyrzekniemy się naszych nałogów i stopniowo zaczniemy programować nasz mózg na dostarczanie radości z produktywnych aktywności, to jesteśmy na dobrej dordze. Dlatego krokiem pierwszym powinno być wyzbycie
  • Odpowiedz
@Siemomyslaw: Widzę ogromny postęp w Twoich wpisach. Nie wiem czy to dostrzegasz, ale ja to widzę. Wkładasz ogromny wysiłek w pogłębianiu samowiedzy. Gratuluje i powodzenia.
  • Odpowiedz
@Twojbratmirko: Na pewno nie ma jednej recepty. Uważam, że bardzo duże znaczenie ma też skala problemu. Jeśli problem jest umiarkowany, to może i rzeczywiście można się uwarunkować poprzez usilne powtarzanie określonych czynności, aż wejdą w nawyk (jak to pisałeś w poprzednim komentarzu). Po prostu wtedy awersyjne odczucia nie będą aż tak silne, by nas od tego odwieść.

Dlatego krokiem pierwszym powinno być wyzbycie się wszystkich słabości i nałogów.


Dokładnie tak. Jeśli
  • Odpowiedz
@www_h: :)
@Twojbratmirko: U mnie w życiu tych okresów sanacyjnych było całe multum. Nic nie pomogło, nie znalazła się żadna wystarczająca motywacja (czy to zewnętrzna czy wewnętrzna), by to podtrzymać i utrwalić. Im więcej brałem na swoje barki, tym silniejsze były odczucia negatywne. To wszystko w konsekwencji tylko oddalało mnie od polepszenia swojej sytuacji.
  • Odpowiedz
@Siemomyslaw: Jak odniesiesz się do tego - uważam, że jednostki, takie jak my, które za życiowy cel postawiły sobie walkę z prokrastynacją działają wbrew własnej naturze. Wykonujemy czynności, które sprawiają nam przyjemność, ale czujemy, że te zachowania są destrukcyjne. Każdy z nas miał pewnie okresy, które traktował przejściowo, czyli nie robił nic, co zgodne byłoby z wewnętrznym mniemaniem o produktywnym życiu. Jako taka osoba popadam w skrajności. Czyli albo działam na
  • Odpowiedz
@Siemomyslaw: Dokładnie tak było u mnie. Gdy przechodziłem przez okresy wzmożonej pracy, to nachodziły mnie nawet myśli samobójcze. Plany, które sobie zakładałem były zbyt rygorystyczne, wręcz utopijne.
  • Odpowiedz
@Siemomyslaw: Rozumiem o co Ci chodzi z niechęcią i brakiem satysfakcji po wykonaniu nielubianego zadania. Ale można się też uzależnić od pozytywnych efektów tych działań. Nie jestem zapalonym mirkokoksem i do ćwiczeń (takich na siłowni, bo np. siatkówkę uwielbiam) muszę się zmuszać. Chodziłam przez pół roku regularnie na siłownię i nie widziałam żadnych efektów. Rzygałam ciężarkami i na sam widok torby sportowej odechciewało mi się żyć. I nagle ni z tego
  • Odpowiedz
@Twojbratmirko:

Czyli albo działam na 100% produktywnie albo na 100% wbrew temu. Może to jest nasz problem. Normalne jednostki, które nie kontemplują nad sensem i jakością życia przechodzą przez żywot i wykonują czynności, które w danym momencie są niezbędne. A my nie potrafimy działać na pół gwizdka.


Coś w tym jest. Bardzo typowe dla mnie podejście/myślenie - czyli wszystko albo nic.
Nie interesują mnie i nie zadowalają stany przejściowe, pośrednie.
  • Odpowiedz
@Twojbratmirko: : A myślałeś o tym, żeby skupić się nie jak dotychczas na wielu aspektach walki z prokrastynacją, a na tym jednym, uważam że fundamentalnym, czyli na zapanowaniu nad własnym umysłem? Całe swoje siły, które chcesz przeznaczyć na walkę z dotychczasową prokrastynacją skupić na tym jednym aspekcie. Nie zajmować się dietą, sportem, literaturą, nauką etc. tylko przeznaczyć cały swój potencjał, żeby ujarzmić własny umysł. Pomyśl, jakie to musi być uczucie, gdy
  • Odpowiedz
@Kenda:

Chodziłam przez pół roku regularnie na siłownię i nie widziałam żadnych efektów. Rzygałam ciężarkami i na sam widok torby sportowej odechciewało mi się żyć. I nagle ni z tego ni z owego straciłam na wadze, jakby mój organizm się wreszcie obudził. Sama tego nie zauważyłam, ale komplementy innych i waga w łazience twierdziły co innego. I teraz chociaż wciąż nie przepadam za ćwiczeniami łatwiej mi się do nich zebrać, zadziałał
  • Odpowiedz
@Twojbratmirko: Niestety, nie wierzę w to. Uważam, że to co opisujesz to jest bardziej pożądany wynik/efekt/rezultat walki z prokrastynacją, a nie coś, od czego powinno się zacząć. Uważam, że na wiele emocji nie mamy wpływu - pojawią się one i tak, bez względu na to czy ich chcemy czy nie, czy uważamy je za racjonalne i sensowne czy nie. Ja np. doskonale wiem, że mój stres i obawy w większości przypadków
  • Odpowiedz