Wpis z mikrobloga

Wiecie, że kiedyś zbadano, czy modlitwa za chorych jest skuteczna? Mirkom z tagu #mirkomodlitwa polecam samo badanie: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/16569567. Jest tam skrótowy opis badania i wyników.

A w jeszcze większym skrócie: tak, jeżeli chory wie o tym, że ludzie się za niego modlą. Skutkowało to wystąpieniem komplikacji u 59% badanych, gdy w przypadku gdy pacjenci nie wiedzieli, że ludzie się za nich modlą współczynnik wyniósł 52% a przy tych, za których się nie modlono: 51%.

A dla bezbożników: oto co ma do powiedzenia na ten temat Dawkins:
Zabawne — choć może raczej należałoby powiedzieć rozczulające — badanie nad cudami przeprowadzono w ramach tak zwanego Wielkiego Eksperymentu Modlitewnego (Great Prayer Experiment). Pytanie brzmiało: czy modlitwa pomaga chorym w powrocie do zdrowia? Modlenie się w intencji ozdrowienia, w prywatnych domach i w publicznych miejscach kultu, to praktyka powszechna. Francis Galton, kuzyn Darwina, był pierwszym, który próbował przy wykorzystaniu metod naukowych sprawdzić, czy taka modlitwa jest skuteczna. Galton stwierdził, że skoro co niedziela we wszystkich anglikańskich kościołach całe kongregacje modlą się za zdrowie rodziny aktualnie panującego monarchy, to, jeśli modlitwa działa, familia królewska powinna być w zdecydowanie lepszej kondycji niż reszta z nas, za których modlitwy takie w najlepszym razie zanoszą
wyłącznie najbliżsi . Mimo szczegółowych badań żadnej statystycznie istotnej zależności nie udało się Galtonowi wykryć. Trzeba jednak dodać, iż intencje Galtona nie były tak do końca czyste i można go podejrzewać o dość kpiarski stosunek do zagadnienia — w innym eksperymencie Galton modlił się za losowo wybrane grządki, by sprawdzić, czy rośliny będą na nich lepiej rosły (nie rosły lepiej).

W bliższych nam czasach fizyk Russell Stannard (jeden z trzech najbardziej znanych religijnych naukowców w Wielkiej Brytanii, jak się wkrótce przekonamy) zaangażował się na pełną skalę w inny projekt, finansowany — rzecz jasna — przez Fundację Templetona, który miał eksperymentalnie zweryfikować tezę o skuteczności modlitw, tym razem w odniesieniu do chorych pacjentów.

Takie eksperymenty zgodnie z zasadami nauki powinny być przeprowadzane metodą ślepej próby i od tej strony do eksperymentatorów nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Chorych przydzielono — losowo — do jednej z dwóch grup: eksperymentalnej (za tych się modlono) i kontrolnej (a za tych nie). Ani pacjenci, ani lekarze, ani wreszcie opiekunowie nie wiedzieli, kto do której grupy został przydzielony. Oczywiście, ludzie, którzy mieli się w tym badaniu modlić, musieli znać imiona "swoich podopiecznych", jakże bowiem inaczej mogliby prosić o łaskę dla nich konkretnie, a nie dla kogokolwiek innego. W każdym razie eksperymentatorzy zadbali, by znane im było tylko imię i pierwsza litera nazwiska. Najwyraźniej to już wystarcza, by Bóg bezbłędnie trafił do odpowiedniego szpitalnego łóżka.
(...)
Mężnie ignorując prześmiewców, zespół badaczy zwalczył wszelkie przeszkody i pod światłym przywództwem dr Herberta Bensona z Mind/Body Medical Institute spod Bostonu kontynuował swe eksperymentalne dzieło (wydając przy tym dwa miliony czterysta tysięcy dolarów Templetona). Publikacje Fundacji już wcześniej wymieniały Bensona jako naukowca, który Jest przekonany, iż dowody na skuteczność modlitw w praktyce lekarskiej są "przytłaczające". Tak kompetentne kierownictwo projektu dawało pewność, że żadne sceptyczne wibracje nie zakłócą przebiegu eksperymentu, dr Benson i jego zespół wybrali więc 1802 pacjentów z sześciu szpitali — wszyscy dopiero co przeszli operację bocznikowania (wszczepiania bypassów). Pacjentów podzielono na trzy grupy: za przydzielonych do grupy I modlono się, ale pacjenci o tym nie wiedzieli, członkowie grupy II (kontrolnej) nie byli wspominani w modlitwach, pacjenci z grupy III zaś byli wymieniani w modlitwach i wiedzieli o tym. Wprowadzenie tej grupy miało służyć badaniu potencjalnych psychosomatycznych efektów występujących u ludzi świadomych, że inni modlą się o ich zdrowie.

Modły wznoszono w trzech kościołach — w Minnesocie, Massachusetts i Missouri — położonych w znacznej odległości od szpitali, w których leczyli się pacjenci. Modlący się, jak poinformował zespół badawczy, znali tylko imię i pierwszą literę nazwiska rekonwalescenta, w którego intencji mieli się modlić. A ponieważ do dobrej praktyki badawczej należy jak najdalej posunięta standaryzacja warunków eksperymentalnych, modlących poinstruowano też należycie, bo do modłów swoich włączyli frazę: "i spraw, Panie, by zabieg u X zakończył się sukcesem, powrót do zdrowia nastąpił szybko i by nie wystąpiły żadne komplikacje".

Rezultaty eksperymentu opublikowano w kwietniu 2006 roku na łamach "American Heart Journal". Były jednoznaczne. Nie wystąpiła żadna różnica stanu zdrowia między pacjentami, za których ktoś się modlił, a grupą kontrolną. Cóż za niespodzianka! Natomiast wystąpiła istotna statystycznie różnica między chorymi, którzy wiedzieli, że w ich intencji wnoszone są modły, a pozostałymi. Tyle że różnica przeciwna od oczekiwanej — w tej grupie wystąpiło bowiem znacznie więcej komplikacji pooperacyjnych. Czy to Bóg zagrzmiał (dość łagodnie), by wyrazić swe niezadowolenie z tego jakże durnego przedsięwzięcia? Bardziej prawdopodobne wydaje się, że chorzy, którzy wiedzieli, iż ktoś za nich specjalnie się modli, przeżywali związany z tym dodatkowy stres. Jak to określił dr Charles Bethea, jeden z członków zespołu badawczego, mogła wystąpić u nich "reakcja lękowa", wywołana "obawą, czy mój stan zdrowia jest aż tak zły, że trzeba się specjalnie za mnie modlić". A teraz pytanie — czy w dzisiejszym, jakże skłonnym do pieniactwa społeczeństwie byłoby to zbyt wiele, by oczekiwać, że narażeni za sprawą ekstra modlitw na dodatkowe komplikacje zdrowotne pacjenci wystąpią w tej sytuacji z pozwem zbiorowym przeciw Fundacji Templetona?
(...)
Inni teologowie dołączyli do zainspirowanych koncepcją NOMA sceptyków, twierdząc, że badanie w ten sposób wpływu modlitw to zwykle marnowanie pieniędzy, oddziaływania nadprzyrodzone bowiem z definicji pozostają poza zasięgiem naukowych dociekań. Jednakże Fundacja Templetona, podejmując decyzję o finansowaniu całego projektu, w pełni prawidłowo uznała, że domniemany wpływ modlitw przynajmniej zasadniczo może być przedmiotem naukowego eksperymentu, że można przeprowadzić eksperyment z wykorzystaniem metody ślepej próby — i taki eksperyment został przeprowadzony. Mógł przynieść wynik pozytywny. A gdyby tak się stało, czy wyobrażacie sobie, że którykolwiek ze zwolenników teistycznej wizji świata zakwestionowałby go, oznajmiając, iż badania naukowe nie mają żadnego odniesienia do kwestii religijnych. Oczywiście, że nie.

Nie muszę chyba dodawać, że negatywne rezultaty badania w najmniejszym nawet stopniu nie wstrząsnęły opinią samych wiernych. Bob Barth, jeden z duchowych przywódców kongregacji z Missouri, z której wywodziła się część modlących się w eksperymencie, oznajmił: "Człowiek głębokiej wiary uzna oczywiście wyniki eksperymentu za interesujące. Ale przecież modlimy się od tak dawna i przekonaliśmy się po wielokroć, że modlitwa jest skuteczna, wiemy, że działa. Naukowe badania nad duchowością i modlitwą dopiero się zaczęły". No, tak — nasza wiara mówi nam, że modlitwa działa, jeśli więc dowody temu przeczą, musimy walczyć dalej, póki wreszcie nie uzyskamy takich wyników, jakie są nam potrzebne.

#dawkins, #bogurojony, #bogurojonynadzis, #teologia, #religia, #ateizm, #wiara, #nauka, #ciekawostki
  • 4
@Michau_michau: Czyli jak możesz przeczytać. Względem tego, że nikt się za Ciebie nie modli:

1. Jeżeli ktoś się modli, ale o tym nie wiesz, to ryzyko względem niemodlenia się jest 1.02 (2% większe) a na 95% mieści się w przedziale 0.92-1.15 (taka jest szacunkowa dokładność pomiaru)
2. Jeżeli ktoś się za Ciebie modli i o tym wiesz: 1.14 (14% większe) z 95% przedziałem ufności w granicach 1.02-1.28

Przynajmniej przy wszczepieniu bypasów