Wpis z mikrobloga

Rak feministycznego fanatyzmu i niechybny upadek Metoo.
Czyli jak zniszczyć ważną akcję społeczną i sprawić by zaczęła zjadać własne dzieci.

Czy mam zamiar ślepo krytykować lub popierać akcję #metoo, którą zapoczątkowały oskarżenia wysunięte w zeszłym roku pod adresem Harveya Weinsteina? Absolutnie nie. Obie strony barykady mają swoje święte racje, które trzeba przyjąć z równą powagą. Przysiąść i zastanowić się trzeba jednak również nad skrajnościami w jakie popadają zwolennicy i przeciwnicy tworzącego się ogólnoświatowego ruchu wsparcia osób (chociaż wydaje się czasem, że tylko kobiet) będących ofiarami molestowania i gwałtów.

Wszystko, jak to zwykle bywa na lewicy, zaczęło się oczywiście jak najbardziej sensownie i godnie pochwały. Kobiety mają bowiem w mojej opinii prawo do podjęcia tematu molestowania w każdej chwili swojego życia, bez znaczenia ile czasu minęło od konkretnego zdarzenia. Tutaj nie ma wątpliwości, osoby które dopuściły się tak haniebnych czynów jak gwałt i molestowanie powinny zostać ukarane, obojętne czy to tuż po fakcie, czy też po kilku, kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu latach. Sprawiedliwości zawsze musi stać się zadość. Myślę, że tu z grubsza wszyscy się zgadzają. Problematyczne bywa jednak określenie tego co za molestowanie należy z całą pewnością uznać, a co już nim zdecydowanie nie jest.

Mając to na uwadze przyjrzyjmy się wspomnianym ekstremom, ku którym uciekają przekonania stron sporu. Zaczynając od skrajnie prawicujących mizoginistów, dla których kobiety są zdaje się jedynie kawałkami mięsa, czy też bezwolnymi sługami, których jedynym celem jest służenie swoim panom. Osoby takie, bo ciężko uznać, że mają one inne poglądy, podnoszą głosy mówiące jakoby molestowanie praktycznie nie istniało, a gwałty były problemem marginalnym, którym nie trzeba się nawet zajmować. W łagodniejszej wersji usprawiedliwiane jest delikatne i nieszkodliwe molestowanie (delikatne i nieszkodliwe oczywiście w opinii postulujących te brednie), polegające na dotykaniu, sprośnych żartach i tym podobnych zachowaniach. Nie muszę chyba rozpisywać się o tym jak bardzo przekonanie takie jest błędne. U kobiet, ale także i u mężczyzn (bo nie zapominajmy, że problem molestowania i gwałtów dotyczy każdej płci), traumę może wywołać każdy obelżywy komentarz adresowany w ich stronę, czy też niechciany dotyk wykraczający poza przyjęte normy (mówimy tu zarówno o tak oczywistych kwestiach jak dotykanie piersi, pośladków czy genitaliów, jak i o potencjalnie niewinnych zachowaniach pokroju głaskania po włosach). Nie jest więc w porządku twierdzenie, że zachowania wyraźnie przekraczające pewne granice powinny być powszechnie akceptowane, zdecydowanie społecznego przyzwolenia na to nigdy być nie powinno.

W cięższej zaś wersji mówi się wręcz, że każdy mężczyzna, obojętnie co zrobi, jest niewinny, a za molestowanie i gwałty odpowiadają wyłącznie kobiety, które to prowokują swoim zachowaniem i wyglądem. Nie trzeba się zbytnio wysilać żeby pokazać jak bardzo absurdalne jest to stwierdzenie. Nikt nie ma prawa przekraczać, zagwarantowanej zresztą prawem, nietykalności cielesnej drugiej osoby. Nie ma tu znaczenia jej zachowanie i wygląd, bo czy samo w sobie ludzkie ciało stanowi przyzwolenie dla zbrodni? Nie wydaje mi się. Choćby kobieta przechadzała się po mieście naga (pomijając, że jest to nielegalne), to nikt nie ma prawa jej nawet dotknąć, a co dopiero zgwałcić. Sytuacja oczywiście przerysowana, sens jednak pozostaje bez zmian. Niektórym należy może przypomnieć, że nagość to dla naszego ciała naturalny stan (w odpowiednich warunkach oczywiście), a konieczność zakrywania pewnych jego części to jedynie konstrukt społeczny, wynikający z ustalonej przez nas samych moralności (pomijając konieczność ochrony przed warunkami atmosferycznymi), która może, ale wcale nie musi być tą uniwersalnie dobrą. Nie jesteśmy bezmyślnymi zwierzętami, które kierują się w życiu wyłącznie instynktem mówiącym nam, że powinniśmy się ciągle i bez żadnych ograniczeń rozmnażać. Bez wątpienia potrafimy zapanować nad naszymi popędami i żądzami. Kto twierdzi, że kobiety skąpym ubiorem czy zachowaniem emanującym pewnością siebie są winne gwałtom, ten nie powinien najwyraźniej być częścią rozwiniętego społeczeństwa w XXI wieku (ani na dobrą sprawę w żadnym innym czasie w historii). Owszem, kobieta może zwracać na siebie uwagę mężczyzn, nawet nie robiąc nic szczególnego, ani nie będąc ubraną w wyzywający sposób. Ważne jest jednak to co z tym faktem robimy. Nie ma tu mowy o zachowaniach agresywnych, obelżywych, czy przekraczających pewne granice, obojętne czy granice wcześniej wspomniane, czy też najzwyczajniej granice dobrego smaku. Ostentacyjne i obleśne gapienie się na drugiego człowieka jest równie niedopuszczalne co dotykanie go wbrew jego woli. Z drugiej strony nie udawajmy jednak, że nie zostaliśmy w pewien sposób przez ewolucję zaprogramowani. Płeć przeciwna ma nam się podobać i ma wzbudzać określone reakcje naszego organizmu. Nie ma więc nic złego np. w ukradkowych spojrzeniach, których druga osoba nie jest nawet świadoma. Jako stworzenia myślące możemy określać niektóre zachowania jako moralnie złe. Możemy takie zachowania piętnować lub nawet całkowicie ich zakazać, nie możemy jednak narzucać na siebie przesadnych ograniczeń będących kompletnym zaprzeczeniem naszej natury (mam na myśli przypadki, w których konkretne zachowania nie wyrządzają żadnej krzywdy drugiemu człowiekowi, także krzywdy psychicznej). Stwierdzenie mówiące, że mężczyzna bez zezwolenia kobiety nie może na nią nawet spojrzeć, czy też przyjęcie, iż skąpy ubiór nie może bez zgody przyciągać wzroku zakrawa o absurd, podobny do tego gdy mężczyźni obwiniają kobiety o prowokowanie ich swoim wyglądem. Tworzy to kuriozalne sytuacje, które nie powinny mieć miejsca. Rozróżniamy więc rzeczywiście krzywdzące zachowania od tych, które na drugiego człowieka nie mają żadnego wpływu.

To, że cześć mężczyzn jest mizoginistami nie oznacza oczywiście, że nie ma kobiet szowinistek. Ba, jest ich równie wiele jak mężczyzn, w końcu wszyscy jesteśmy ludźmi i wbrew pozorom niewiele się od siebie różnimy. Tu zaczyna się problem, bo o ile mężczyźni, którzy wykrzykują absurdalne hasła są dla wspomnianej akcji jak woda na młyn, o tyle kobiety, które popadają w niebezpieczne skrajności są dla całego ruchu niczym przysłowiowa łyżka dziegciu w beczce miodu (w przypadku #metoo jest to już niestety chyba cała szklanka).

Pierwsze co rzuca się w oczy po kilku miesiącach wyznań pokrzywdzonych kobiet, ale też i zapewne tych udających pokrzywdzone, to łatwość z jaką wysuwane są kolejne oskarżenia, szczególnie patrząc przez pryzmat kompletnego braku dowodów w przypadku większości z nich. Nie przeszkadza to jednak w pochopnym ferowaniu wyroków, publicznym linczu i niszczeniu życia być może niewinnym ludziom. Oczywiście absolutnie nie mam zamiaru być tutaj adwokatem diabła. Nie bronie zwyrodnialców, którzy rzeczywiście dopuścili się zarzucanych im czynów. Uważam jednak, że za medialnymi wyznaniami powinny iść dowody, a następnie oficjalne oskarżenia i sprawy sądowe. Wydawanie jakichkolwiek wyroków (w każdym wypadku) pozostawmy wymiarowi sprawiedliwości. Inaczej nasza cywilizacja przerodzi się w karykaturę samej siebie, w której to niedoinformowane, niewykształcone i podatne na manipulacje społeczeństwo będzie oskarżycielem, sędzią i katem w jednym, a wszystko to w rękach sterujących nim manipulatorów, którzy za jego pomocą grają jedynie na własną korzyść. Taki scenariusz powinien być przerażający dla każdego kto ma jakiekolwiek pojęcie o tym jak prosto w obecnych czasach jest zniszczyć człowieka w ferworze internetowego i medialnego linczu, i zarazem jak trudno jest odbudować nadszarpniętą reputację nawet i po całkowitym oczyszczeniu z wszelkich zarzutów. Ciężko nie dostrzec problemu gdy czyta się np. doniesienia o „czarnych chmurach” zbierających się nad głową aktora, Jamesa Franco, po tym jak Ally Sheedy wrzuciła na Twittera „bliżej niesprecyzowane insynuacje” pod jego adresem (to dosłownie cytat z artykułu opisującego wspomnianą sytuację). Insynuacje, które już wystarczyły do przedstawienia go w negatywnym świetle i do postawienia w ogniu krytyki. Oczywiście w żadnym wypadku nie bronię tej konkretnej osoby, najzwyczajniej nie podoba mi się kierowanie się opinii publicznej niekonkretnymi i niepopartymi niczym pomówieniami. O ile mi wiadomo, to domniemanie niewinności ciągle obowiązuje w cywilizowanym świecie. Nie sądzę też, że akcja mająca na celu wsparcie kobiet zmagających się z okropnymi doświadczeniami, która mogłaby pomóc sprawiedliwości dotrzeć tam gdzie ta jest potrzebna, powinna przerodzić się w narzędzie do niszczenia potencjalnie niewinnych osób. Zrozumiałe jest, że nie zawsze można od razu wnieść sprawę do sądu, brak bowiem nierzadko dowodów, które dałyby szansę na jej wygranie i skazanie winowajcy. Nie znaczy to oczywiście, że kobiety muszą milczeć. Oznacza to najwyżej, że powinniśmy zachować ostrożność w stosunku do oskarżanych osób, powinniśmy rzetelnie badać konkretne przypadki, szukać dowodów i ewentualnych kolejnych ofiar. Nie może być jednak tak, że ludzie karani są (i to niejednokrotnie w znaczący sposób, czasem kompletnie nieadekwatny do winy) tylko i wyłącznie na podstawie niemających żadnego potwierdzenia pomówień.

Kolejna kwestia to ta, którą w ostatnich dniach na łamach francuskiej gazety „Le Monde” poruszyło grono kobiet w swoim otwartym liście do społeczeństwa. Wydaje się, że coraz częściej stygmatyzuje się mężczyzn tylko i wyłącznie za to, że nie są kobietami. To przykre, że dla co poniektórych przedstawicielek płci pięknej nie trzeba zrobić absolutnie nic, żeby zostać uznanym za szowinistę. Wystarczy urodzić się z inną parą genitaliów, by automatycznie stać się trybikiem w opresyjnej maszynie patriarchatu. Twierdzenie takie jest w oczywisty sposób ułomne i niedopuszczalne. Tak jak mężczyźni nie mogą oceniać wszystkich kobiet przez pryzmat swoich wadliwych poglądów, tak i kobiety nie mogą robić tego samego w stosunku do mężczyzn. Obecnie niestety zdaje się zacierać granica między molestowaniem i ogólnie pojętą przemocą seksualną a całkowicie zwyczajnymi zachowaniami mającymi na celu zdobycie partnerki (obojętne czy jest się w nich wyrafinowanym i kulturalnym, czy też niesmacznym i nieporadnym). Jeśli zaczniemy zrównywać ze sobą wszystkie możliwe zachowania w interakcjach międzypłciowych, to obudzimy się w świecie, w którym karane będzie całkowicie niewinne postępowanie. Oczywistym jest, iż nie może być społecznego przyzwolenia na molestowanie, nie może jednak być również tego przyzwolenia na piętnowanie zachowań na to kompletnie niezasługujących, którym do molestowania jest naprawdę daleko. Taki purytanizm moralny może w dłuższej perspektywie przynieść tylko negatywne efekty. Napiętrzanie się absurdów doprowadzi wreszcie do przekroczenia pewnego punktu zapalnego, po którym do dyskusji na te tematy włączy się nieaktywna w tym momencie większość społeczeństwa, która w gniewie może poprzeć skrajnie prawicową stronę konfliktu. Wydaje mi się, że ekstremalne przesunięcie prawa i obyczajów w jedną stronę (obojętnie w którą i w jakiej dziedzinie życia) zawsze budzi prędzej czy później ostry sprzeciw społeczny. W ostateczności sprawić może to, że usankcjonowane zostaną zachowania kompletnie odwrotne od postulowanych. Osiągnięty zostanie wtedy efekt całkowicie przeciwny do zamierzonego. Celem nas wszystkich, w każdych kwestiach, powinno zaś być zbalansowanie poglądów konserwatywnych oraz liberalnych i wyciągnięcie z nich tego co służyć będzie wszystkim członkom społeczeństwa.

Każdemu człowiekowi przysługuje wolność, dotyczy to także wolności seksualnej. Nikt nie może narzucić nam np. do kogo możemy lub nie możemy czuć pociągu fizycznego i emocjonalnego. Wolność ta oznacza jednak również możliwość starania się o względy innych ludzi. Nie można w żadnym wypadku nazwać molestowaniem zwyczajnego zwracania na siebie uwagi płci przeciwnej. Nawet nieporadne i czasem budzące niesmak zachowania nie muszą być czymś złym, wynikającym ze złych intencji. Dopóki nie zostaną przekroczone wspominane wcześniej granice, nie dzieje się w zasadzie nic złego. Oczywiście jednocześnie wszyscy mamy prawo do odmowy, po której nie powinno dochodzić do dalszych natarczywych prób ze strony osoby przez nas odrzuconej. Nie może bowiem dojść do kuriozalnych sytuacji, w których musielibyśmy przyzwalać mimo woli na dręczące nas zachowanie innych ludzi. Nie należy jednak zaczynać radzenia sobie z nachalnymi jednostkami przez rujnowanie im życia wyolbrzymionymi oskarżeniami. Wzajemny szacunek powinien być podstawą wszelkich interakcji, tak aby każdy z nas ostatecznie ponosił odpowiedzialność za czyny, które tej odpowiedzialności rzeczywiście wymagają.

Na sam koniec warto zauważyć niebezpieczny trend do odbierania osobom o odmiennym zdaniu prawa do wolności słowa. Każdy, chociażby był największym ignorantem, ma prawo do zabrania głosu w dyskusji. Poglądy każdego z nas zweryfikują się bowiem same, czy to przez wzgląd na ich własną bezsensowność lub słuszność, czy też w oparciu o merytoryczne argumenty strony przeciwnej (lub ich brak). Nie ma potrzeby zakrzykiwania każdego kto ma uwagi lub też całkowicie nie zgadza się z popularnym w danym momencie trendem. Zauważając patologie zjadające od środka feminizm nie chcę atakować kobiet i niszczyć czegoś co aktywnie walczy o ich prawa. Wręcz przeciwnie, wyplenienie raka skrajności i fanatyzmu ma na celu uleczenie choroby, która toczy od środka ten ruch społeczny. Jestem głęboko przekonany, że kobiety i mężczyźni winni być sobie równi, co objawiać się powinno poprzez jednakowe ich traktowanie na każdej płaszczyźnie, czy to zawodowej, czy społeczno-moralnej. Wbrew pozorom, mimo że najgłośniej słychać krzyki obu ekstremów, większość z nas jest istotami centrowymi, które lubują się w balansie, swoistej równowadze wszystkich elementów otaczającego nas świata (i tych naturalnych, i tych kreowanych przez nas samych). Już teraz w Internecie niestety górę bierze narracja mówiąca, że #metoo służy tylko i wyłącznie do promowania się niespełnionych aktorek, o których nikt nigdy nie słyszał. Niesamowicie smutny spin, który może podważyć dotychczasowe osiągnięcia tej nad wyraz ważnej i słusznej akcji, a co gorsza nawet całkowicie ją zrujnować. Niestety, oddanie się fundamentalizmowi zawsze, prędzej czy później, budzi uzasadniony opór społeczny. Czy naprawdę chcemy aby w związku z tym kobiety w nieskończoność musiały walczyć o swoje prawa? Tak niestety właśnie będzie, o ile wspólnie nie sprzeciwimy się fanatyzmowi, który od wewnątrz usilnie niszczy każdą słuszną inicjatywę.

TL;DR
Dla ekstremalnych mizoginistów molestowanie nie istnieje, a gwałty są problemem marginalnym. Ofiary nigdy nie są winne czynów, które dokonali ich oprawcy. Nikt nie ma prawa przekraczać pewnych granic w relacjach międzyludzkich. Nietykalność cielesna, bez względu na zachowanie i wygląd jednostki, dotyczy każdego w takim samym stopniu. Broniąc kobiet nie możemy popadać w skrajności i doprowadzać do kuriozalnych sytuacji, w których za molestowanie uznawane będą całkowicie niewinne zachowania. Kobiety bywają szowinistyczne tak samo jak i mężczyźni. Za oskarżeniami o molestowanie powinny iść dowody i udział wymiaru sprawiedliwości. Nie można stygmatyzować mężczyzn tylko ze względu na ich płeć. Niedopuszczalne jest rujnowanie życia potencjalnie niewinnych ludzi niepotwierdzonymi pomówieniami. Osobom o odmiennym zdaniu nie można odbierać wolności słowa. Należy walczyć z rakiem fanatyzmu, by słuszne inicjatywy nie upadały przez toczące je od środka absurdy.

Znalezisko (będę wdzięczny za wykop): KLIK

Przywitanie i słowo wyjaśnienia: KLIK.
Tag do śledzenie lub czarnolistowania: #odlewadoprawa
Blog: odlewadoprawa.wordpress.com
Facebook: fb.com/odlewadoprawablog

#4konserwy #neuropa #metoo #swiat #kultura
odlewadoprawa - Rak feministycznego fanatyzmu i niechybny upadek Metoo.
Czyli jak zn...

źródło: comment_AGHfoGEvgYkftgyktmy13TzG2KpmrHxz.jpg

Pobierz