Wpis z mikrobloga

Małe podsumowanie niedzielnego #kino #film #filmy

1. Kamerdyner


Na Kaszubskiej wsi przychodzi na świat Mati (#pdk), matka umiera przy porodze, a on sam zostaje zabrany do dworu hrabiego - z dużym prawdopodobieństwem jest jego bękartem. Śledzimy losy jego i lokalnej kaszubskiej społeczności od roku 1909 do 1945, kiedy to bratnia Armia Radziecka "wyzwala" Polskę spod panowania niemieckich nazistów.

Pięknie zrobiony (zdjęcia! muzyka!) i zagrany (Gajos!) melodramat osadzony na północy Polski. W każdym kadrze widać dobrze wydane pieniądze i mimo, że historia jako tako mnie nie porwała to bardzo przyjemnie się to ogląda. Piękne ujęcia, kolorystyka, i momentami nawet rozmach (galop koni!) pokazują, że jednak da się zrobić kino, które nie koniecznie w całości musi być polską martyrologią, a może być na prawdę piękną opowieścią o miłości - trudnej.

Polecam zobaczyć każdemu.
7/10

2. BlacKkKlansman


Do policji w Colorado Palm Springs kandyduje młody czarnoskóry mężczyzna z ideałami. Szybko się okazuje, że środowisko, w którym pracuje nie jest przyjazne czarnoskórym, a on sam wpada na genialny pomysł spenetrowania lokalnego Ku Klux Klanu. Wykonuje telefon, przedstawia się, rozmawia... i zdaje sobie sprawę, że nie będzie mógł się pokazać na spotkaniu. Wplątuje więc w całą akcję swoich białoskórych kumpli policjantów.

Ta historia jest po prostu świetna (oparta podobno na faktach), jest w niej dużo humoru i mogłaby nieść za sobą jakieś przesłanie i głębię. Niestety dając tutaj za reżysera pana Spike`a Lee (typ, który miał pretensje do Quentina #tarantino za to, że w Django używano słowa "nigger") spowodował, że fajna opowieść stała się politycznym orężem skierowanym przeciwko białym (wtedy kiedy historia się działa i współcześnie), no i oczywisty antytrumpowski wydźwięk. Niestety Lee brodzi po samą szyję w "black power" i "white privileges", że po którymś z kolei takim tekście robi się już to po prostu nudne i irytujące. Nie można odmówić aktorom ich zaangażowania, wszystko ładnie gra, iskrzy, ale niestety, wizja Lee jest po prostu ukierunkowana na jedno: biali są źli. Co prawda - trzeba mu oddać - próbuje postawić krechę między złymi białymi i dobrymi białymi, ale idzie mu to tak nieporadnie, że po seansie czułem się jak sprawca "czarnego holocaustu". Mam nadzieje, że ktoś kiedyś weźmie się za remake i zrobi z tego DOBRE kino.

5/10

Do zobaczyska za tydzień.