Wpis z mikrobloga

O dowodzie ontologicznym cz.1

Po całkiem długiej przerwie wracamy do intelektualnej onanizacji i tym razem na warsztat ponownie weźmiemy jeden z argumentów teistycznych. Argument szczególny, albowiem po stronie ateistycznej jest on nierzadko wyśmiewany jako bzdurny (co w zasadzie spotyka wszelkie argumenty teistyczne), a po stronie, której winien być orężem, również nie budzi większego entuzjazmu. Mowa o argumencie ontologicznym. I już teraz wypada zaznaczyć, że pojęć argumentu ontologicznego oraz dowodu ontologicznego będę używał zamiennie, nie zważając na utyskiwania, bowiem nasz zwyczaj językowy taką zamienność dopuszcza. Część pierwsza, którą właśnie czytacie, jest swoistym preludium. Tutaj omówię, co wyróżnia dowód ontologiczny na tle innych argumentów; dlaczego powinniśmy mówić raczej o dowodach; z jakiego powodu budził tak wielkie zainteresowanie filozofów. Część druga zawierać będzie już sam argument w formie schematycznej; wyjaśnienie, czemu większość internetowych krytyk jest zwyczajnie nietrafiona oraz przykłady, moim zdaniem, trafnych zarzutów. Znajdzie się tam również pewnie kilka wzmianek o problemach formalnych, zatem będzie jeszcze nudniej, niż mogłoby się to zrazu wydawać.

Co odróżnia argument ontologiczny od reszty argumentów za istnieniem Boga? Daje się zauważyć, że nazwa argumentu przeważnie wynika z tego, co bierze on za świadectwo boskiej egzystencji. Argument kosmologiczny dowodzi istnienia Boga, powołując się na istnienie lub powstanie Wszechświata; argument z projektu za przesłankę ma podobieństwo wytworów ludzkiego intelektu do wytworów natury lub całego kosmosu; argument moralny czerpie z istnienia uniwersalnych i niezależnych reguł moralnych. Co jest przesłanką dowodu ontologicznego? Zerkając na nazwę, chciałoby się odpowiedzieć ‘istnienie Boga’. W tym momencie ktoś mógłby rzec ‘To przecież prowadzi do kołowości, a to czyniłoby ten argument błędnym. Hurra, już na wstępnie zniszczyliśmy tę próbę gwałcenia logiki!’. Cóż, nie do końca. Pierwszym problemem jest to, że dowodów ontologicznych sformułowano kilka, stąd ciężko o jedną przesłankę, która łączyłaby je wszystkie. Drugą sprawą jest to, że żaden z nich nie zakłada, że Bóg istnieje, a przynajmniej nie robi tego w sposób jawny i widoczny na pierwszy rzut oka. Co w takim razie charakteryzuje argumenty ontologiczne? Otóż wszystkie w mniejszym lub większym stopniu opierają się na analizie tego, co tak naprawdę miałyby znaczyć nasze koncepty i jakie konsekwencje miałyby z nich wynikać. Stąd ich autorzy przeważnie najpierw dumają nad tym, co znaczy być Bogiem; co znaczy być najwspanialszym; co znaczy istnieć etc., a następnie dochodzą do wniosku, że kiedy dostatecznie długo się nad tym zastanowimy, to wyjdzie nam, że Bóg istnieć musi.

Scharakteryzowaliśmy dowód ontologiczny, ale nadal nie odpowiedzieliśmy na pytanie, czym on różni się od reszty teologicznego towarzystwa. Jednak podpowiedź już padła. Argumenty kosmologiczne, teleologiczne, z projektu etc. łączy to, że opierają się na empirycznych i przygodnych przesłankach. Każdy z nich bierze powszechnie uznany fenomen (choć czasem kontrowersyjnie go przedstawia) i z jego istnienia dedukuje istnienie Stwórcy czy Projektanta. Dowód ontologiczny brzydzi się empirią. Jest to dowód od początku do końca aprioryczny, nieskalany wejrzeniem w świat doświadczenia, a jego ulubione zwierzątka to możliwość i konieczność. I tu zjawia się kolejna sposobność, aby zgładzić tego potwora. Jako wyrzekł hume’owski Kleantes (Dialogi o religii naturalnej):

Rozpocznę od uwagi, że jest oczywistą niedorzecznością utrzymywać, jakoby faktów dowodzić było można demonstratywnie czy też przy pomocy argumentów a priori. Demonstratywnie da się pokazać to tylko, czego zaprzeczenie implikuje sprzeczność. Nic, co da się jasno pojąć, nie implikuje sprzeczności. Cokolwiek pojmujemy jako istniejące, możemy pojąć również jako nieistniejące.


Miło byłoby móc dowodzić istnienia, siedząc sobie spokojnie w fotelu. Aprioryzm to tylko zabawa słowami. Nic z niej nie wynika, zatem jest jałowa, a jałowość to właśnie to, co przyciąga filozofów, czyż nie? Być może, lecz wstrzymajmy się chwilę. Metoda a priori mimo wszystko jest stosowana i to stosowana powszechnie. Chcąc ją odrzucić, musielibyśmy odrzucić też matematykę i logikę. Czy jesteśmy gotowi to zrobić w imię Dawkinsa? Nie sądzę. W cytowanym fragmencie Hume popłynął trochę za daleko. Faktycznie, nie można demonstratywnie dowodzić czegoś, co nie wynika ze sprzeczności, a zatem nie jest logicznie konieczne. Mylił się jednak Kleantes, mówiąc, że żaden sąd pokroju ‘x istnieje’ nie jest logicznie konieczny, albowiem jest koniecznie prawdziwe twierdzenie ‘Istnieje liczba pierwsza większa od 8 i mniejsza od 12’. Proponenci dowodu ontologicznego twierdzą, że Bóg pod względem swojego istnienia jest w pewien sposób podobny liczbom – jego egzystencja wynika z jego istoty. Toteż nie tędy droga.

Zatem jałowość argumentu nie wynika z jego apriorycznego charakteru. Mimo to wydaje się niewyobrażalne, aby mógł on kogokolwiek przekonać do wiary. Dla laika cały dowód to jakieś czary-mary ze słowami i jeśli już jest wierzący, to jest mu on zbędny, jeśli natomiast nie wierzy, nie da się przekonać takim sztuczkom. Wspomniałem jednak, że filozofowie mocno zainteresowali się dowodem ontologicznym. Po części wynika to zapewne z tego, że wszystko, co jałowe, ich przyciąga, lecz byłoby niesprawiedliwie ograniczać tak powody fascynacji. Praktycznie wszyscy zgadzają się, że coś jest nie tak z argumentem, bowiem jak wielokrotnie pokazywano, w podobny sposób do tego, w jaki dowodził boskiej egzystencji św. Anzelm, można dowieść istnienia najwspanialszej wyspy (Gaunilon), nieistnienia Boga (Gasking), a nawet istnienia nieskończenie wielkiej populacji Gwatemalczyków (Plantinga). Łatwo jednak jest wyrzucić popsute urządzenie na śmietnik, trudniej zaś znaleźć przyczynę awarii. Podobnie jest w przypadku tego argumentu. Pokazanie, że można go stosować do dowodzenia absurdów to jedno; wyjaśnić, co jest z nim nie tak – drugie. I to drugie jest znacznie trudniejsze. Pragnę tutaj zaznaczyć, że niestety błyskotliwa refutacja poprzez piaskownicę w wykonaniu Ryszarda Dawkinsa temu zadaniu nie podołała. Swoją drogą błędnie odnosi on kantowską krytykę do argumentu Anzelma, podczas gdy Maniek pisał ją z myślą o argumencie kartezjańskim. Ciężko też kupić historyjkę o tym, jak zagiął kumpli filozofów dowodem na latające świnie, bowiem raczej nikt nie ‘odwoływałby się’ do logiki modalnej w celu refutacji argumentu, który nie byłby w niej sformułowany.

Na koniec wyjaśnię może, dlaczego pisałem o argumentach ontologicznych. Otóż dowód ontologiczny ma bogatą tradycję zapoczątkowaną przez Anzelma w XI wieku. Stulecia przyniosły nam, oprócz jego dowodu z Proslogionu, między innymi dowody Kartezjusza, Malcolma, Gödla i Plantingi. Co z tego dla nas wynika? Choć wszystkie one są argumentami ontologicznymi, to różnią się od siebie, często w sposób znaczący. Różnią się nie tylko treścią przesłanek, ale i stroną formalną. Argumenty Anzelma i Kartezjusza sformułowano w rachunku predykatów pierwszego rzędu (a raczej w nim są rekonstruowane) i oparte są na dowodzie nie wprost; argumenty Malcolma i Plantingi to modalny rachunek zdań w systemie S5; dowód Gödla to modalny rachunek predykatów trzeciego rzędu. Różnice materialne sprawiają, że często trafna krytyka jednej z wersji będzie nieadekwatna w odniesieniu do innej. Tak jest na przykład ze wspomnianą krytyką Kanta, która nie odnosi się do argumentu Anzelma. Więcej o tym w kolejnej części.

***

Rozbicie wpisu ma oczywiście ułatwić czytanie tym, których po lekturze czterech zdań boli głowa. Część druga pojawi się niedługo (tj. w tym kwartale).

Spamlista dla zainteresowanych: KLIK

#nowyonanizm #filozofia #religia #ateizm
  • 24
  • Odpowiedz
@shadowboxer: Gaunilon w swojej krytyce zawarł w istocie dwie myśli. Jedna oczywiście odnosi się do najwspanialszej wyspy, i to jest słabsza część krytyki, druga natomiast jest znacznie ciekawsza i to tę myśl mam zamiar rozwinąć ponad to, co napisał sam Gaunilon. O Kancie będzie, bo być o nim musi, gdyż imperatyw kategoryczny tego wymaga, ale, jak pisałem, krytykował on Kartezjusza, nie Anzelma, a te dwa argumenty wbrew pozorom są dość odmienne.
  • Odpowiedz
O Kancie będzie, bo być o nim musi, gdyż imperatyw kategoryczny tego wymaga, ale, jak pisałem, krytykował on Kartezjusza, nie Anzelma


@Turysta_Onanista: Krytykował to on nade wszystko Leibniza ;), Descartesowi dostało się nieco mniej. Jest prawdą, że Kant explicite nie nawiązał nigdy do Anzelma, ale wskazanie braku koniecznego przełożenia właściwości podmiotu na jego realne istnienie było traktowane przez historyków filozofii jako możliwość polemiki z Anzelmem. Czy słusznie, to inna sprawa. Szło
  • Odpowiedz
@shadowboxer:
Owszem, lecz Leibniz w istocie nie zaproponował nowego argumentu, jedynie zaktualizował argument kartezjański. Z drugiej strony są tacy, którzy twierdzą, że kantowska krytyka mocniej uderza w Leibniza niż Kartezjusza. Inni twierdzą, że w zasadzie Kant 'bił w chochoła':

‘Existence,’ we can read Leibniz as saying, is a predicate, but a predicate different in kind from those that constitute the natures of existent things on which natures it supervenes:
  • Odpowiedz