Wpis z mikrobloga

Z pamiętnika Anona - p0lki w autobusie

Jak każdy grzeczny anonek z wyprzedzeniem cieszyłem się na wspólny naszej klasy wyjazd do Francji. Chociaż nie w smak mi był brak pewnych osób, zastąpiony obecnością innych, ostatecznie zająłem swoje miejsce w autobusie w oczekiwaniu na „przygodę”. No i #!$%@? miałem przygodę życia. W swojej rozprawce przedstawię i opiszę bohaterów tej przygody, a dokładniej jej antagonistów. Krajobrazy powolnie sunęły za oknami, cichy szelest jeszcze uśpionych głosów, zapewne pokłosie wczesnego wyjazdu, odprężały mnie i pozwalały delektować się zarówno książką, jak i zasłużonymi łakociami. Gdy opuszki palców ruszyły delikatnie ku krawędzi strony, by zakończyć przedmowę i przejść do pierwszego wykładu Gombrowicza o filozofii, nastąpił „gong”. Specjalnie skomponowana symfonia syntetycznych dźwięków popłynęła z końca autobusu. Ponieważ w piątym rzędzie od końca, gdzie urządziłem gniazdko sobie i swoim ekwipażom, owa melodia była bardzo słyszalna, odwróciłem swoją głowę w kierunku zakazanym. Ostatni rządek siedzeń, będący świętym grałem gimnazjalistów, zajęty był przez uczennice klasy psychologicznej. Podobnie jak bohater epickich powieści Tolkiena, spojrzałem złu prosto w oczy, wypełnione ogniem, prosto ku zakrwawionym kłom. Zupełnie jak we wspomnieniach Ericha Fromma, zaraz po przekroczeniu niemieckiej granicy zmienił się Stimmung, czyli nastrój. Jak fanfary i trąby zwiastujące apokalipsę w tekstach starochrześcijańskich, rozniósł się głos jednej z mademoiselle siedzących za nami: „Ej, a jaki jest wasz ideał mężczyzny”. Te słowa zmroziły mnie. Mój strach był czysto instynktowny. Spodziewałem się nadchodzącej kaskady wykrzyknienia i wzdychań, ochów i achów, chichotu i spazmów rysujących się na ich glinianych obliczach. Tak jak Fahnengrüß, rozpoczyna pruską paradę, czy polonez polski bal, tak te słowa rozpoczęły potok, ba! rzekę, istny Nil, Amazonkę czy Ganges słów. Jedno po drugim, wypluwane, wyrzucane z gardeł z prędkością karabinu maszynowego, padały kolejne imiona znanych aktorów i następująca po nich salwa okrzyków zwiastujących nadchodzący orgazm. Myślę, że będzie to moment odpowiedni dla mnie, jako autora, aby treść tej rozmowy sprzężyć z revue jej uczestników. Meine Damen und Herren, Mesdames et Messieurs, Ladies and Gentlemen, Panie i Panowie…
Magda - kobieta o słusznej budowie, predestynującej do kariery grenadiera lub finezyjnie zdobionego kredensu, prosto z pod dłuta i hebla gdańskiego rzemieślnika. I o ile o jej wadach mógłbym powiedzieć wiele, to o zaletach wręcz przeciwnie, zupełnie nic.
Iness - ah, gdyby Venus z Milo, nie była z marmuru tylko z krwi i kości, TO NA PEWNO NIE BYŁA BY NIĄ. Gruba jak syberyjski śnieg warstwa podkładu, pudru, śnieżki satynowej i szminki skutecznie ujawnia nieskuteczność makijażu. Jeżeli jesteś, drogi czytelniku, zainteresowany anatomią zwierząt, serdecznie polecam zbadanie stosunku objętości mózgu do ilości nakładanej tzw. „tapety”.
Julka - crème de la crème. Gdybym chciał wynieść się na wyżyny kunsztu literackiego i śladem Czesława Miłosza w „La prise du pouvoir” (serdecznie polecam pierwsze wydanie polskie) chciał ukryć tożsamości swoich bohaterów, to jeśli Miłosz zastąpił Piaseckiego faszyzującym Michałem mi nie pozostało by nic innego niż wykreowanie publicznego pojemnika utylizacji nasienia, by oddać osobowość i charakter Julki. Ostatnio miała wypadek, unfortunately nie był śmiertelny. Z racji małego znaczenia reszty świty pałacowej, stanowiącej jedynie tło, na tym poprzestaniemy.
Ale ad rem, czyli do rzeczy, jak mówili Rzymianie. Rozmowa toczyła się nadal w rytmie nazwisk z pierwszych stron żurnali, z podkreśleniem przy bardziej „dojrzałym” podmiocie, że będzie on zawsze piękny i młody, nawet jak już będzie stary i brzydki (SIC!). Zaskakując wszystkich, niczym Fallschirmjägerzy mieszkańców Krety, Magda wypaliła: „ale mi się mój ojciec tak podoba, że jakby nie był moim ojcem to bym go chciała mieć, bo jest taki dojrzały i męski”. Szok wszystkich, którzy wbrew własnej woli byli słuchaczami tej debaty najlepiej można sobie wyobrazić wizualizujące twarz wyrażającą swoją mimiką i ekspresją staropolskie „Co #!$%@??!”. Szok i niedowierzanie zamienił przedział De facto restauracyjny w sekcje podsłuchów i analiz. Nikt nie śmiał szeleścić, tak aby srebrna folia nie przysłoniła złotych myśli. Ryszard Kapuściński w Szachinszach’u pisze, że o roli kaset w rewolucji Irańskiej można by napisać osobą książkę. Podobnie można uczynić z zawiłym, będącym wręcz nie do prześledzenia tokiem myślowym uczestników wielkiej debaty. Empiryczne drążenie do prawdy, pozostałość po epoce oświecenia, nigdy nie pozwoli w pełni docenić geniuszu tych wypowiedzi. Czy wiedziałeś, drogi czytelniku, że czas można oszukać? I nie jest to reklama dr. Ireny Eris (serdecznie polecam serum regeneracyjne dla powiek) tylko efekt eksperymentu Iness.

Nawiazując do Kronos-Gerät, eksperymentu z czasem w republice weimarskiej, nasza wschodząca gwiazda fizyki kwantowej naukowo udowodniła, że cztery godziny malowania się na półmetek w relatywistycznym postrzeganiu rzeczywistości przez obserwatora niezaangażowanego w nakładanie makijażu to cały dzień. Fascynujące prawda? Co więcej, autorka badań stwierdza, że już niedługo będzie malować dzieci swoich koleżanek, chociaż wątpię czy osoba stanowiąca taki potencjał intelektualny nada się do pracy w prosektorium. Nocna jazda autobusem sprawiła, że nasze koleżanki zmorzył sen, jednocześnie przynosząc ukojenie i spokój. Ranek przywitał nas już w Szampanii. Ranne mgły, gęste lasy i malownicze miejscowości z krystalicznymi potokami rozniosły aurę tajemniczości. Korzystając z krótkiego postoju dokonałem higieny uzębienia oraz poprawiłem włosy po podróży. Gdy dotarliśmy na miejsce z przyjemnością poderwałem swój lekki i perfekcyjnie wyważony bagaż by z gracją pasażera Orient Express’u opuścić autokar. Irytacja oraz zdziwienie, podsycane przez kretyńska barwę głosu i koszmarki werbalne typu „jaaaa cieee, czemu on wygląda jakby się wyprasował a ja jak zombie?” z zwykle zatkanych (#!$%@?) ust naszych bohaterek, podbudowała we mnie w przekonanie o intelektualnej supremacji nad nimi. Niemniej jednak pochyliłem się nad zagadnieniem i okazało się, że zombie w popkulturze mózgu nie używa, tak więc porównanie było bardzo trafione. Brawo. Kolejne dni raczyły nas kolejnymi eszelonami, jeśli mogę użyć tego wojskowego terminu, szczegółów życia intymnego i emocjonalnego naszych towarzyszek podróży. Przepraszam każdego, kto z racji pruderyjnych wartości nie może przeczytać poniższego fragmentu, jednak szczerze polecam zawartą w nim wiedzę. Iness nie lubi być budzona w sposób plebejski. Jej chłopak, o ironio, bardziej pedalski ode mnie, musi ją budzić pocałunkami, przytulaniem i najprawdopodobniej minetą wspieraną przez zraszacz ogrodowy. Z kolei Julka najbardziej lubi jak się ją traktuje brutalnie, najlepiej przy pomocy kajdanek. Przypomina sobie wtedy najlepsze spotkania z policją i pracownikami przemysłu spedycyjnego przy arterii komunikacyjnej Warszawa-Zgierz. Zaznaczyła również, że ważne przy tego typu „zabawach” aby kajdanki były zimne. Niestety wątek nie został rozwinięty, ale zapewne chodzi o doznania przypominające wkładanie sobie semafora w tą jej #!$%@?ą #!$%@?ę. Pardon, za temperament. Ciekawe stanowisko przedstawiła również Magda. Ani „Sztuka Kochania” ani Prof. Lew Starowicz nie udzielą nastolatkom przy inicjacji seksualnej takich porad jak Magda. Kobieta przed stosunkiem powinna żarzyć odpowiednie lekarstwa, a stosunek może odbywać się tylko w dniach niepłodnych. Dla zachowania pełnego bezpieczeństwa, chłopak powinien wyciągnąć swoje narządy z wnętrza partnerki przed ejakulacją oraz przez cały czas przebywać w prezerwatywie. Najlepszy jest jednak pod tym względem stosunek analny, przy zachowaniu wszystkich powyższych zasad, a w szczególności metody kalendarzowej ryzyko zajścia w ciąże jest minimalne. Mimo wszystkich środków ostrożności, Magda nie dała się przekonać koleżankom. Ich rzeczowe argumenty: „No dawaj będzie fajnie” nie przemówiły do jej świadomości. W sumie dobrze. Jeszcze by jaja złożyła. Moim refugium był pokój dzielony z chłopakami z klasy i kilkoma innymi delikwentami z naszej szkoły. Wieczorami w swojej koszuli nocnej studiowałem niuanse filozofii w opracowaniu Gombrowicza, jak już zupełnie nie snobistycznie wspominałem. Niestety nastąpił najazd. Magda i Julia nieproszone postanowiły uraczyć nas rozmową, prowadzoną oczywiście miedzy sobą o 22 w naszym pokoju. Rozumiejąc, że nie każdy ma regularne godziny snu i nie każdy potrzebuje prysznica o 5:30, postanowiłem dać dziewczyną czas na wyrzucenie z siebie resztek godności. Ujęła nas opowieść o ciężkim życiu Magdy, która jako dziecko jeździła tramwajami z umierającymi na nowotwory i lizała szyby w tramwaju. Tym bardziej jej wykład o wymieraniu wielorybów, których śmierć powoduje pomoc ludzi, nie przekonały mnie by pozwolić im pozostać w naszym pokoju. Choć do dziś chcę pomóc Magdzie, aby mogła podzielić los swoich atlantyckich krewnych. Julia zaś, opisywała problemy z erekcją swojego chłopaka i jego skromny rozmiar penisa, nie pozwalający na penetrację taką jak szyna kolejowa, semafor czy wagon sypialny. Jak już mówiłem dałem im chwile czasu aby się rozgościły i po niekończących się 30s od przekroczenia naszego progu wysłałem SMS po posiłki. Moje palce wybiły treść wiadomości, a nerwowy wzrok wyszukał wychowawcę liście kontaktów. Profesor Jerzy to jednak zawodowiec jest, jak stwierdziłem po chwili. Pojawił się przed nami w aurze glorii i chwały, a ciemiężony opowieścią o tramwajach cały pokój padł na kolana i zawołał „Jerzy Sobieski! Odsiecz przybyła”. Po czym rozstąpiły się niebiosa i głos sprawiedliwości oznajmił „Dziewczyny! Do siebie, raz, raz!”.

I słowo czynem się stało. Gdy zostaliśmy sami złapaliśmy się za ręce i przy akompaniamencie chóru aniołów śpiewaliśmy: „Jerzy coś naszą klasę, przez tak długie wieki, otaczał blaskiem potęgi i chwały, od p0lek nas racz zachować Panie!”. Jakiś czas później, obraziłem Iness, sugerując, że fetor jej rąk, na który notorycznie się uskarża może być szybko i dogodnie rozwiązany przez zastosowanie mydła. Nie wysłuchała jednak mojej sugestii, a szkoda, bo mydło się przydało w końcu.
Grande Finale. W czasie obchodów jedenastego listopada bezczelnie pozwoliłem sobie na przerwanie dyskusji siedzących ponownie za nami dziewczyn. Wyraziłem swoją troskę o stan zdrowia Julii, która szybko się męczy chętnie o tym zmęczeniu mówi, stojąc, przez pół godziny. Tak więc poprosiłem o zamknięcie parchatego pyska bo po kolejnej historii o erekcjach swojego Karolka może się zmęczyć. Wataha szybko odpowiedziała. Magda celnie zauważała, że w powietrzu śmierdzi pedałem, co uświadomiło mi, że w końcu czuć ode mnie testosteron, a nie estrogen. Julia zaskoczona tym zwrotem akcji „#!$%@?ła mordę” jakby to powiedział białostocki klasyk. Wczoraj doszło do incydentu znamiennego, swoistego epilogu całej historii. Moja godność nie znalazła się na liście zdających egzamin rozszerzony z języka polskiego, co wykluczyło mnie z owego wydarzenia. Będąca świadkiem zdarzenia Julia i satysfakcją oznajmiła koleżankom „Karma wraca”. Zgadzam się w pełni. Mam tylko nadzieje, że się suki najadły.

#pasta #bekazpodludzi #patologiazmiasta #heheszki #p0lka #rozowepaski #rozowypasek #niebieskiepaski #logikarozowychpaskow #bekazrozowychpaskow
Pobierz tanioinienajgorzej - Z pamiętnika Anona - p0lki w autobusie

Jak każdy grzeczny ano...
źródło: comment_lyeyrTN9owc0x3KUmNzI5b3WzqiBbrYs.jpg
  • 10