Wpis z mikrobloga

Zachęcony wrzuconym tu podsumowaniem pierwszego roku biegania, dodam opis moich początków.

https://zasuwaj.wordpress.com/2016/09/30/jak-to-sie-zaczelo/

Początki zawsze bywają trudne, a efekt końcowy często odbiega od zamierzonego. Moją intencją nigdy nie było zostać biegaczem. Bieganie samo w sobie zawsze mnie odpychało, stanowiło ono raczej smutną konieczność podczas gry w piłkę nożną, którą mimo braku jakiejkolwiek umiejętności w tej dziedzinie, zawsze niezmiernie ceniłem. Pierwszy krótki epizod biegowy w życiu zaliczyłem w okresie wakacyjnym w 2005 roku, gdy jako środek walki z otyłością biegałem codziennie około 1-2 km, co w połączeniu z dietą pozwoliło mi zrzucić 20 kg “nadbagażu”. W późniejszych latach, jedyną formą aktywności biegowej były zajęcia WF, a dystans powyżej 1 km wydawał się odległością nie do przebycia. Skutkiem licznych zaniedbań, zmianą trybu życia na wybitnie siedzący, moja waga zbliżyła się do historycznych maksimów. Z końcem 2014, powstała we mnie potrzeba wprowadzenia zmian, co skrystalizowało się w postaci wykupienia półrocznego karnetu na siłownię.

W ramach rozgrzewki przed ćwiczeniami siłowymi, zacząłem korzystać z bieżni mechanicznej, “winowajczyni“ i asumptu do mojej biegowej przygody. Zaczęło się niewinnie, wolnym biegiem ciągłym o czasie trwania do 10 minut. Nie posiadając wiedzy o doborze tempa, środkach treningowych czy konieczności stosowania ćwiczeń rozciągających, biegałem stanowczo zbyt szybko jak na nowicjusza. Często więc „rozgrzewkowe” kilometry sprawiała że nie miałem siły na resztę treningu, a sesje biegowe kończyłem z bólem mięśni, ścięgien lub odruchem wymiotnym. Tempo wokół którego oscylowałem, wynosiło ok. 4:30″/km( +/- 30 sekund), i wynikało z błędnego założenia, że szybciej znaczy lepiej. Zwykle wolałem podkręcić tempo, zamiast wydłużyć czas treningu. Ekstremum z perspektywy czasu wydaje się więc wynik który wykręciłem pod koniec kwietnia, czyli 5 km w 20 minut. Postępowi biegowemu towarzyszyła również utrata wagi, stąd 4 miesiące regularnych ćwiczeń, 3-4 razy w tygodniu, poskutkowały utratą około 10 kg wagi. Początek maja i nagły wzrost temperatury, przystopował lekko mój entuzjazm i regularność, jednak biegowy bakcyl zaczął krążyć w mym ciele.

W międzyczasie zapadła decyzja o zmianie miejsca zamieszkania z Bemowa, z którym byłem związany przez niemal cały okres studiów, na Ursynów. Niemniej w końcówce czerwca, raptem na kilka dni przed przeprowadzką, zdecydowałem się na pierwszy trening biegowy w mojej okolicy. Nie pomyślałem by go rejestrować, jednak z szacunkowych wyliczeń, trasa na wskroś Parku Górczewskiego mierzyła około 3,5 km. Był to z pewnością najdłuższy dystans przebyty przeze mnie w terenie. Wtedy dowiedziałem się też o imprezie zwanej biegiem Powstania Warszawskiego, którego 25 edycja miała odbyć się pod koniec lipca 2015 r. Szybka decyzja i znalazłem się na liście uczestników rywalizujących na dystansie 5 km. W tamtym momencie nie myślałem jeszcze o jakimkolwiek większym bieganiu, a odkrywanie nowych tras na Ursynowie ograniczyło się do raptem 3 krótkich biegów (średnio jeden tygodniowo). Dwa z nich udało się zarejestrować z wykorzystaniem aplikacji Endomondo na telefonie, który stwarzał dość duże problemy w stabilnym wykrywaniu sygnału GPS. Sprzęt biegowy ograniczał się w tamtym momencie do bawełnianej koszulki, „marketowych” butów oraz pary słuchawek dousznych. Telefon w trakcie treningu trzymałem w dłoni. Ostatecznie nadszedł dzień wielkiego sprawdzianu, który opisałem szczegółowiej w oddzielnym wpisie.

Dawka emocji otrzymana tamtego dnia, kombinacja morderczego wysiłku i rywalizacji w nocnej scenerii śródmieścia sprawiła, że w pragnąłem jak najszybciej przeżyć to ponownie. Chciałem stać się lepszym, ponownie się sprawdzać, sięgnąć własnych granic i je przełamać. Czas 21:43 w debiucie był dla mnie ogromnym sukcesem i jednocześnie zaskoczeniem. Jeszcze przed 2-tygodniowym urlopem zapisałem się na kolejny bieg o charakterze patriotycznym – VIII Bieg Rotmistrza Pileckiego. Wrześniowy termin imprezy gwarantował ponad miesiąc spokojnych przygotowań.

Wracając z urlopy zaopatrzyłem się w pierwszą, naramienną opaskę na telefon, a do samego biegania wróciłem 12 sierpnia. Planowałem biegać co drugi dzień, ale przerwa zrobiła swoje i kolejne 5 km zrobiłem dopiero w niedzielę, 4 dni później. Jednocześnie dojrzewała we mnie myśl o zakupie pierwszej pary butów biegowych. Nazajutrz, po krótkim rozpoznaniu rynku, skierowałem się do sklepu Intersport w galerii Arkadia. W zarysie widziałem że chcę buty treningowe, z dużą amortyzacją, na twardą, asfaltowo-betonową powierzchnię. Na miejscu skorzystałem z dynamicznego badania stopy biegacza na bieżni mechanicznej. Badanie potwierdziło moje przypuszczenia o nadmiernej pronacji i zadecydowało o ostatecznym wyborze modelu buta. Sklep opuściłem z parą treningówek Asics GT-1000. Wieczorem tego samego dnia, przebiegłem ciągiem pierwsze 10 km.

Po raz pierwszy uświadomiłem sobie że większość ograniczeń leży w głowie. Wysiłek i dystans nie okazał się tak niewyobrażalnym, jak wcześniej mi się zdawało. Ostatni kilometr wcale nie okazał się tym najtrudniejszym, a ja czułem w sobie jeszcze zapas energii. Endomondo pogratulowało mi pierwszej życiówki na tym dystansie (~ 51 minut) i zachęcało kolejnymi możliwymi do zdobycia osiągnięciami. Trzymając się założeń po dwóch dniach przebiegłem 5 km, a po kolejnych dwóch zaplanowałem atak na barierę 50 minut na 10 km. Biegło się nad wyraz dobrze, co zaowocowało nie tylko poprawą o 2 minuty względem poprzedniego rezultatu, ale jednocześnie zachęciło mnie do przekroczenia bariery 1 h biegu ciągłego. Był to magiczny okres, mogłem wręcz doświadczyć na sobie oddziaływania legendarnych endorfin. Chciałem więcej i szybciej, i jednocześnie czułem że to wszystko jest na wyciągnięcie ręki. W ramach treningu uzupełniającego, dzień później przesiadłem się na rower, by kolejnego dnia atakować rekord na 3 km. Bolało wszystko, a ja nazajutrz znów chciałem atakować rekord na 10 km, co zakończyło się tym razem jedynie szybkim początkiem i “zjazdem” do bazy po 9 km. Niezrażony, po dniu przerwy, podjąłem kolejna próbę i kolejna minuta urwana z rekordu. Powtórzyłem schemat, tym razem w rodzinnych stronach, urwane kolejne 30 sekund. Widać było mi mało, dwa dni później kolejna próba zakończyła się fiaskiem, zbyt mocny start i człowiek chciał wracać jak najszybciej do domu. Entuzjazm nadal jednak nie gasł, tym razem dwa dni przerwy pozwoliły na zebranie sił. Ruszyłem mocno i dałem radę utrzymać tempo, co zakończyło się rekordem na poziomie 46:30, a ja naiwnie sądziłem że granica 45 minut to tylko kwestia czasu.

Zadowolony postępem, kolejny trening zrobiłem na dłuższym dystansie, co radziły wszystkiego poradniki na portalach biegowych. Przeszło 15 km wydawało mi sporym wyzwaniem i czułem się wyczerpany wracając do mieszkania. Podczas tego treningu i tuż po nim poczułem ukłucie w okolicy zewnętrznej części kolan, w tamtym momencie nie wiedziałem że to pierwsze objawy postępującego zapalenie pasma biodrowo-piszczelowego. Zrobiłem dłuższą przerwę, a kolejne 10 km udało się przebiec bez większych komplikacji. Rano obudziłem się ze sztywnością w okolicy kolana i miałem problemy z uzyskaniem pełnego wyprostu i zgięcia. Ból po dłuższej przerwie zanikał, powracając jednak po kilku kilometrach biegu. Doświadczyłem tego 2 dni później, gdy uraz po 3 km biegu stał nie do zniesienia. Lekarz, jak i lektura medyczna zalecała przerwę, jednak w weekend czekał kolejny sprawdzian na 5 km. Nie zważając na ostrzeżenia, stanąłem 13 września na starcie biegu, którego trasa wiodła alejkami Kępy Potockiej. Ruszyłem bardzo mocno, stąd na półmetku, kończące pierwszą pętlę, średnie tempo utrzymywało się lekko poniżej 4:00”/km. W dalszej części mocno osłabłem, finiszują ostatkiem sił. Wysiłek nie poszedł jednak na marne, wynik na mecie okazał się równo o minutę lepszy względem lipcowego debiutu.

Po chwili euforii, wrócili jednak problemy zdrowotne. W kolejnych tygodniach podjąłem jeszcze 3 próby aktywności biegowej, stosując ćwiczenia rozciągające i coraz dłuższe przerwy. Ostatecznie zrażony, z ciężkim sercem, podjąłem decyzję o dłuższym rozbracie z bieganiem. Ostatnie akcent biegowy w 2015 rozegrał się w okolicach świąt Bożego Narodzenia. Trzy miesiące przerwy nie rozwiązały całkowicie problemu, ból nadal powrócił, a forma pozwoliła na 30 minut biegu. Niemniej znów poczułem satysfakcję z biegu i zacząłem z optymizmem patrzeć w przyszłość.

#bieganie #mojahistoria #podsumowanie2015
  • 1