Wpis z mikrobloga

Część pierwsza
Część druga

Nadchodzące wybory prezydenckie to najważniejsze wybory ostatniego trzydziestolecia.

Całkiem możliwe, że słyszeliście tę frazę już wielokrotnie w swoim życiu. Całkiem możliwe też, że wcale nie były to odrealnione słowa, a po prostu zgadzały się z faktycznym stanem. Niekoniecznie musi być coś dziwnego w tym, że wraz z biegiem czasu, każde kolejne wybory będą miały większe znaczenie. Paradoksalnie, na nasze nieszczęście, tendencja wzrostowa "ważności" wyborów może się skończyć w lipcu bieżącego roku.

Wybory w 2015 roku były przeprowadzone w bardzo dziwnych i wyjątkowych warunkach politycznych. Byliśmy wtedy świadkami wielu bardzo polaryzujących wydarzeń, które dzieliły społeczeństwa i nastawiały je do siebie bardzo wrogo. Wzbierająca globalnie fala populizmu, zmęczenie liberalnym konsensusem, nastroje skrajnie antyimigracyjne - to problemy, które przetoczyły się przez Zachodni świat. Również przez Polskę, która od dłuższego czasu jest integralną częścią tego świata. Skończyły się one o tyle niefortunnie, że ze względu na jednoczesny pech kilku formacji politycznych, które znalazły się pod progiem wyborczym, D'Hondt zapewnił PiSowi większość w Sejmie.

PiS wykorzystał, jak to się często czyta, kryzys liberalizmu. Problem jest taki, że kryzys nie tyczy się liberalizmu samego w sobie, to nie jest też kwestia jakiejś ideologii, bo w świecie Zachodu nie było innej demokracji niż liberalna, to problem słabości państw, porzucenia przez nie powinności, które dawniej brały na siebie. To problem słabości państwa, które w oczach ich obywateli staje się coraz bardziej bezradne wobec rzeczywistości z którą przychodzi mu się mierzyć. Ludzie odruchowo zaczynają szukać zanikłych opiekuńczych struktur, które kiedyś istniały i z nostalgią je wspominają.

PiS w mistrzowski sposób wykorzystał wszystkie lęki i pragnienia z tych obszarów, dzięki czemu dał radę bardzo szybko przebić się w ogólnej świadomości jako lekarstwo na problemy wyrządzone przez liberalne elity przed 2015 rokiem. Dziś, w połowie roku 2020, nikt już raczej nie ma wątpliwości, że polityka prorodzinna prowadzona jest głównie na papierze (bo jak odstawaliśmy od europejskiej średniej "żłobkowej", tak odstajemy, a pieniądze płyną w obszary łatwe do użycia w propagandowym przekazie, a nie konieczne i potrzebne), że polityka troski socjalnej o obywateli ma charakter polityczny, a nie ideologiczny, bo transfery socjalne są wymierzone w emerytów, którym w obliczu koronakryzysu sytuacja relatywnie się nie pogarsza. Kilkuletnie reformy wymiaru sprawiedliwości i sądownictwa nie skutkują większą wydajnością tych organów ani poczuciem bardziej sprawiedliwego wymiaru prawnego państwa. Procesy decyzyjne są tak samo kulawe jak wcześniej.

Aczkolwiek te wszystkie problemy, o ile bardzo ważne z punktu widzenia kraju i przyszłości, nie są najważniejsze. Najważniejszy problem jest kompletnie z innej beczki - to demokracja i jej zdrowie.
Demokracje dwudziestego pierwszego wieku mają to do siebie, że umierają bardzo powoli. Nie ma tego przełomowego momentu - nie ma znanych nam dobrze z historii zamachów stanu, nie ma wprowadzenia stanu wojennego czy zawieszenia konstytucji – który wprost sugerowałby, że władza stała się autorytarna, a kraj zamienił się w dyktaturę. Wszelakie alarmy podczas demontażu kolejnych bezpieczników państwowych są rozmywane w świadomości społecznej z zadziwiającą łatwością. W jaki sposób niby wytłumaczyć osobie, która jeszcze wczoraj nie była zainteresowana polityką i nie potrafiła rozwinąć skrótu "TK", że upartyjnienie Trybunału Konstytucyjnego to bomba podłożona pod porządek prawny kraju? Dokonująca się erozja demokracji jest dla wielu niemalże niedostrzegalna, na czym żerują populistyczne reżimy. Tak długo, jak jest to możliwe, udają, że wszystko idzie zgodnie z zasadami. Kolejne przejmowanie publicznych instytucji to "walka z Sorosem" (jak na Węgrzech, gdzie przystanki autobusowe były obklejane Sorosem) czy też dobrze znana w Polsce dekomunizacja przeprowadzana przez prokuratorów komunistycznego systemu. Pomiędzy kolejnymi zamachami przeprowadzanymi na następne bezpieczniki ustrojowe utwierdza się narrację, że jesteśmy już blisko celu i upragnionej wolności od poprzednich problemów (niezależnie od tego, czy chodzi o Sorosa, czy chodzi o wyimaginowany komunizm), jednocześnie dbając o narrację, że "krzykacze", którzy ostrzegali i chcieli zwrócić uwagę na dane ruchy władzy, przesadzali, bo przecież nic się nie dzieje. I owszem, nie dzieje się, ale do czasu.
Gdy w 2011 roku zapytano Wenezuelczyków, jak oceniają demokrację w swoim kraju, 51 proc. z nich dało jej 8 punktów na 10. Oczywiście kraj był wtedy już w stu procentach autorytarną dyktaturą.

Jak pokazuje węgierski przykład, nowoczesny autorytaryzm, nawet w zaawansowanym stopniu, wcale nie jest tak łatwo rozróżnialny od demokracji liberalnej. Wiele osób dalej nie jest świadoma, że sformułowanie "węgierska droga" w opisie realiów politycznych ma wydźwięk pejoratywny i nie ma pojęcia jak bardzo zdegenerowany jest system zarządzany z Budapesztu. [Pisałem już o tym, w jaki sposób na Węgrzech władza autorytarna ingeruje w wolny rynek i doprowadza do przejęcia prywatnych firm przy użyciu przemocy, jak potrafi zabić w obywatelach chęci do prób wyrażenia niezadowolenia w strajkach czy też w jaki sposób potrafi imitować chiński system oceny obywateli w lżejszej, europejskiej wersji.] W kolejnym wpisie [poruszyłem problemy ordynacji wyborczej i starałem się nakreślić, jak drobnymi korektami można sprawić, że wybory będą de facto nieuczciwe, a ich wynik przekłamany, jak dokręcić opozycji śrubę, by ta nie była w stanie urosnąć w siłę na tyle, by zagrozić rządowi oraz że wygrane wybory tak naprawdę mogą nie sprawić, że władza zostaje przejęta.] Dziś dorzucę od siebie dwa krótkie przykłady, które dopełnią obraz, który może na nas czekać w niedalekiej przyszłości.

Jak w ukryciu filtrować treści przez sitko, czyli wolność słowa w węgierskim wydaniu

Jednym z zapalników, które powodują włączenie się czerwonej lampki, są ściśle kontrolowane przez władzę media oraz cenzura.
W mailach, które wyciekły w drugiej połowie 2019 roku, widać piękny zarys cenzury w bardzo zakamuflowanym, ale skutecznym wydaniu. Węgierscy dziennikarze dostali "czarną listę" tematów, na które nie mogą się swobodnie wypowiadać. Aby napisać taki artykuł, muszą poprosić o zgodę (!) i potem jeszcze dać do sprawdzenia, czy czasem nie ma zbyt niepoprawnego opisania pewnych problemów. O jakie tematy chodzi? Prawa człowieka, Greta Thunberg, migracja, terror w Europie, Bruksela, kwestie kościelne oraz wybory powszechne w Unii Europejskiej (od samorządowych po europarlament). Brzmi niepokojąco? Ktoś może odpowiedzieć, że w sumie to nie aż tak bardzo, bo przecież to rozkazy wobec podległych Fideszowi mediów, a w Polsce nawet PiS to robi względem TVP czy jakiejś Gazety Polskiej - gdzie wyborcza sobie może smarować o PiSie ile chce.
Mógłbym na takie wytłumaczenie nawet przystać, gdyby nie jeden mały szczegół. Na Węgrzech praktycznie nie ma wolności mediów. To starannie prowadzony proces od kilku lat, w którym każde kolejne media zostają włączane do stref wpływów Fideszu, dzięki czemu jest on w stanie zyskać monopol na przekaz. Świeżutkie, jeszcze ciepłe, znalezisko - taka praktyka to standard. Z tym, że prowadzi się ją od dawien dawna, przez co na ten moment jest to już próba reanimacji nieprzytomnego, bo to jeden z ostatnich bastionów.
Ktoś może stwierdzić, że w sumie co jest nie tak w zmianie właściciela, nawet jeśli to bliski kolega Orbana? No teoretycznie niby nic, ale jeśli zapoznamy się z technikami przejmowania prywatnych przedsiębiorstw reklamowych - chodzi o akapit zatytułowany "Partyjna władza vs prywatny biznes" - to widać, że coś jest nie tak. Gdyby tego było mało, system przeprowadzania przetargów jest co najmniej wątpliwy. Pomiędzy rokiem 2010 a 2011, odsetek przetargów bez podawania ich do publicznej wiadomości wzrósł z 20% do prawie 60% (!). W jeden rok. Od zamówień w drodze konkurencji rynkowej się odchodzi systematycznie i bezlitośnie. Ustawa budżetowa z 2015 roku jeszcze bardziej poluzowała i tak już luźne zasady przeprowadzania przetargów publicznych - od tej pory dane o wygranych przetargach i wykonaniu objętych przetargiem zamówień pozostaną nadal jawne, ale nie będą podawana do publicznej wiadomości dane podmiotów, które przegrały przetargi, co więcej, wprowadza się obowiązek kasowania tych danych (!) po rozstrzygnięciu konkursu, co praktycznie likwiduje szanse odnalezienia jakichkolwiek nadużyć w sposób jawny. Osoby oceniające zgłoszenia również nie są podawane do jawnej informacji. W jaki sposób mówić o uczciwej konkurencji w takich warunkach?
Wystarczy tak niewiele, żeby na słowa o "repolonizacji" mediów przez PiS patrzeć z nutą przerażenia.

Samorządy, czyli w jaki sposób skutecznie zacisnąć pętlę na szyi nieposłusznego podwładnego

Tak jak w Polsce, koronawirus i kryzys z nim związany to świetna okazja na zaciśnięcie pasa. Oczywiście tym, którzy stawiają się władzy.
W tym miejscu pozwolę sobie zacytować fragmenty artykułu krypolu, bo u nich jest to bardzo ładnie opisane i nie ma sensu, żebym ja tworzył coś nowego na podstawie ichniejszego tekstu i innych źródeł.

Jedną z pierwszych propozycji legislacyjnych czasu COVID-19 było pozbawienie burmistrzów i rad samorządowych władzy i uprawnień do podejmowania jakichkolwiek istotnych decyzji oraz przeniesienie ich kompetencji na tak zwane „rady obrony”, złożone z urzędników nominowanych przez władze centralne. Chociaż pomysł ten został szybko zarzucony pod presją protestów w kraju, to jednak ujawniał plan działania rządu węgierskiego na kolejne tygodnie.

Władze centralne nie tylko nie znalazły żadnego dodatkowego finansowania dla samorządów, ale nawet nie dopełniły obowiązku informowania ich o stanie pandemii. Nawet niektórzy burmistrzowie z Fideszu, jak András Cser-Palkovics z Székesfehérvár, skrytykowali za to ostrożnie rząd. Cser-Palkovics przyznał, że jego administracja nie otrzymywała pełnych informacji o liczbie zakażeń.

Do najbardziej dramatycznej sytuacji doszło w pewnym ośrodku administrowanym przez budapesztańskie władze lokalne. Rządowi propagandziści, jak można się było spodziewać, przeprowadzili całą kampanię, żeby udowodnić, że za kryzys odpowiedzialny jest opozycyjny burmistrz węgierskiej stolicy Gergely Karácsony. W odpowiedzi Karácsony upublicznił dokumenty dowodzące, że ostrzegał instytucje zajmujące się zdrowiem publicznym przed wysyłaniem do domów opieki hospitalizowanych osób w podeszłym wieku bez przebadania ich pod kątem koronawirusa. Mimo to rząd Orbána upierał się, że winę za całą sytuację nie ponosi błędna państwowa polityka testowania, lecz opozycyjny burmistrz.

Takie komunikacyjne sztuczki bledną jednak w obliczu innego ciosu w samorządy, a mianowicie cięć, które Orbán zaserwował władzom lokalnym, pozbawiając je kilku ostatnich niezależnych źródeł finansowania. Rząd odebrał im prawo nakładania podatków od samochodów i narzucił „daninę solidarnościową”, którą mają płacić władzom centralnym pod pretekstem walki o zdrowie publiczne. Orbán zadekretował, że w czasie stanu wyjątkowego nie będą też pobierane opłaty za parkowanie, co odebrało samorządom kolejne źródło dochodów.

Ponadto Fidesz przyjął nową ustawę, tworzącą tak zwane „specjalne strefy ekonomiczne”, które jeszcze bardziej zubożą i pozbawią znaczenia samorządy lokalne. Rząd może desygnować dowolne inwestycje, których wartość przekracza 5 miliardów forintów, jako specjalne strefy ekonomiczne, co oznacza przede wszystkim, że miejscowe podatki z przychodów z inwestycji nie będą trafiać do władz lokalnych, lecz do kontrolowanego wyłącznie przez Fidesz komitatu (jednostka administracji odpowiadająca polskiemu województwu). Dodatkowo ustawa ta zwalnia inwestycje z obowiązków wynikających z lokalnych przepisów budowlanych, środowiskowych i tych dotyczących dziedzictwa kulturalnego. Tym samym odbiera wspólnotom lokalnym prawo do decydowania, co będzie budowane w ich miastach i miasteczkach.


Oto jak w bardzo zgrabny sposób jednocześnie zdobyć sobie opinię dobroczyńców (bo przecież działają na korzyść mieszkańców, a to, że kosztem samorządów, które są czystym przypadkiem w rękach opozycyjnych, to przecież przypadek. Ktoś pamięta jakim echem odbiło się obniżenie PITu młodym i które samorządy na tym głównie straciły? No ja też nie, bo prawie każdy to olał).
Gdyby jednak takie sytuacje to było za mało i ludzie jednak zdecydowali się, że lepiej zagłosować na kandydata opozycyjnego, zawsze możemy pójść kilka kroków dalej. Fidesz tak łatwo broni nie złoży.
- W wyborach samorządowych w 2010 roku wójtem gminy, która była bastionem orbanowskim, nie został kandydat Fideszu. Był to sensacyjny wynik, ale ta sensacja była kulą u nogi zwycięzcy - Orban nie mógł przeboleć, że Fidesz przegrał w jego bastionie. Jakie kroki poczynił parlament? Ano parlament przyjął ustawę mówiącą, że wójt nie może mieć nieuregulowanych zobowiązań wobec skarbu państwa i w ten sposób pozbawił zwycięzcę swojego stanowiska. Kontrowersyjne? Złośliwiec powie, że niekoniecznie, ale jeśli weźmie się pod uwagę, że parlament przegłosował to po ogłoszeniu wyników wyborów, a po usunięciu owego wójta ustawę zniósł, to jednak skłaniam się ku opinii, że był to kontrowersyjny manewr.
- Gdy w 2010 roku miasto Esztergom wybrało niezależnego burmistrza, rada kontrolowana przez Fidesz odebrała burmistrzowi większość uprawnień do zarządzania miastem i jednocześnie zaczęła rzucać kłody pod nogi, z którymi nie miał sobie możliwości poradzić (bo nie miał praw, a rada nie chciała współpracować). Po krótkim czasie "nieudolnych" rządów burmistrza, centrala zareagowała i bezpośrednio zainterweniowała w życie Esztergomu.
- W 2014 roku przegłosowano prawo dające nadburmistrzowi Budapesztu prawo veta. Niepozorna zmiana, ale tylko do momentu, gdy zauważy się, że wraz ze wzrostem zagrożenia, że kandydat Fideszu wybory przegra, parlament zatrzymał pracę nad ustawą i przegłosował ją dopiero po ogłoszeniu wyników wyborów. Mały szczegół, a jakże ważny.

Podsumowanie

Zbliżające się wybory są naprawdę bardzo ważne i twoja obecność podczas obu tur będzie miała ogromne znaczenie. Zatrzymanie procederu, który na Węgrzech już jest zabetonowany, w Polsce jest jeszcze możliwe i bardzo prawdopodobne, że to ostatni moment, żeby ten proceder zatrzymać. Rozkład demokracji potrzebuje czasu, a wybór opozycyjnego prezydenta ten czas skróci i wprost zabierze go PiSowi - w innym przypadku dostaną oni kolejne trzy lata niemalże niekontrolowanej władzy, podczas której będą w stanie rozmontować resztę bezpieczników ustrojowych i zabetonować system na lata. Pamiętajcie o tym, gdy będziecie myśleli, że na drugą turę nie jest warto iść, bo wybierasz pomiędzy mniejszym złem, a tak za pięć lat będziesz w stanie wybrać sobie swojego kandydata. Może się okazać, że następne wybory już nie będą władzy wybierać, tylko ją legitymizować, a wasz kandydat, nawet gdyby góry przeniósł, nie przejmie władzy. Głos na mniejsze zło to nie jest stracony głos, tak samo jak nie ma straconych głosów w pierwszej turze. Zagłosuj na tego kandydata, który najbardziej ci odpowiada, któremu jesteś najbliżej światopoglądowo, a w drugiej turze po prostu solidarnie wesprzyj kandydata opozycyjnego. Dzięki temu możesz się przyczynić do sytuacji, w której owe przedwyborcze wpisy będą po prostu odpowiedzią w pigułce na pytanie "co jest nie tak z tą demokracją na Węgrzech", a nie smutna i nużąca wizja przyszłości Polski.

Linki dla zainteresowanych do dalszego poczytania:
Pierwsza część serii wpisów i wprowadzenie do tematu
Drugi wpis
Dlaczego warto głosować i dlaczego Twój głos może zadecydować o losach Polski - prof. Matczak
Zagrożenie wokół głównego opozycyjnego medium na Węgrzech
Przecięcie TV2 przez Fidesz
Przejęcie węgierskiej wersji GW
Wpis mirka o zbliżających się wyborach
Anatomia PiSowskiego populizmu i ich działań przez Sienkiewicza
Demokracja lokalna na Węgrzech podczas kryzysu
Jak zrobić z demokracji wydmuszkę - artykuł Economista o Węgrzech

#polityka #neuropa #postkomunistycznepanstwomafijne #wybory
T.....i - Część pierwsza
Część druga

Nadchodzące wybory prezydenckie to najważnie...

źródło: comment_1593090697PSepLqwUJkRXi2kXHApiPt.jpg

Pobierz
  • 15
Generalnie po tych wyborach coś się rozleci: albo demokracja w Polsce albo PiS.


@loginnawykoppl: Szczerze mówiąc, rozlecenia się PiSu spodziewam się dopiero po zejściu z tego świata "słońca narodu". Chyba, że do tej pory któraś z frakcji zdobędzie uprzywilejowaną pozycję, ale szczerze mówiąc - nie sądzę, żeby to mogło mieć miejsce. Natomiast przegrana w wyborach prezydenckich na pewno poważnie by PiS wyhamowała, możliwe, że rozwaliła Zjednoczoną Prawicę (Gowin poszedłby w Świat
a do tego pozwoliła wetować ich niedorobione ustawy, a do większości pozwalającej im to weto odrzucić, na nasze szczęście, wiele im brakuje. Czyli jest ogromne prawdopodobieństwa, że skończyłaby się sraczka legislacyjna i kolejne uparte przepychanie różnych szkodliwych ich pomysłów.


@gumiorek: osobiście myślę, że to jest w tym momencie najważniejsze. Jeżeli mamy rozmontowane w państwie tak naprawdę już chyba wszystkie możliwe wentyle bezpieczeństwa, to weto opozycyjnego prezydenta może przynieść w pewnym stopniu
Zagłosuj na tego kandydata, który najbardziej ci odpowiada, któremu jesteś najbliżej światopoglądowo, a w drugiej turze po prostu solidarnie wesprzyj kandydata opozycyjnego

@Topkapi:
Opozycyjnego do kogo?
Albo jest się wiernym swoim przekonaniom albo nie.