Wpis z mikrobloga

Dziś/wczoraj dowiedziałem się o śmierci swojego Taty. Wiedziałem, że to nastąpi w tym roku, miał glejaka, czyt nowotwór mózgu. Nie umiałem się jednak na to przygotować, choć powinienem, bo rak zabrał mi już wcześniej stosunkowo młodego dziadka (63l). I dziadka i tatę łączyło poczucie humoru.

Ostatnie miesiące były ciężkie, choć ciężkie to było ostatnie 7 lat życia. Nie jestem psychiatra by sam się diagnozować, ale poczułem nasilenie depresji, ciągnącej się za mną przez 6 ostatnich lat, z nieudanymi próbami leczenia i pobytami w psychiatrykach. Nie mogłem wstać z łóżka, czułem się jak przyspawany. Bałem się iść wykąpać, więc chodziłem brudny i pryskałem ciuchy dezodorantem. Mieszkam z obcymi (wynajęty pokój) i nie miałem siły nikogo spotykać, nie wiem czego się bałem, może że ktoś mnie zapyta co robię rano w domu, czemu nie jestem w pracy. Bo jak zwykle z depresja przyszło w parze bezrobocie.

W końcu odzwonili z jednej firmy, jutro mam rozmowę o pracę w sklepie z zabawkami. Byłem pozytywnej myśli, obejrzałem filmiki czego nie robić na takiej rozmowie. Teraz już wiem że mnie nie zatrudnia, bo będę mieć oczy zbitego psa. Pójdę tam, bo Tata by tego chciał. Nawet się dziś ogoliłem i w końcu wykąpałem, mam nadzieję że ubrania wyschną do rana.

W ostatnim czasie nie dzwoniłem i nie pisałem do Taty, bo już prawie nie mógł mówić. Mimo to czuję wyrzuty, że jakiegoś kontaktu nie miałem. Gdybym tylko był normalny, ogarnięty życiowo, inaczej bym to przeżywał. Ja jednak łączę #!$%@? prywatne w postaci depresji, zaniedbania, chronicznego zmęczenia, z musem samoutrzymania i próbą godnego znoszenia tego piekła z nowotworami, które ciągnie się od prawie 3 lat, od kiedy dziadek usłyszał 1 diagnozę.

Nie jestem Batmanem, Wolverinem, Wiedźminem, Jamesem Bondem, bym od kolejnych traum i katastrof stawał się mężniejszy i silniejszy. Jestem knypkiem 170 z miną zbitego psa, a zamiast męskich blizn mam pocharatane chude ciało, które się już tylko sypie. Co mnie nie zabija mnie nie wzmacnia, tylko sprawia że jestem coraz słabszy i zmęczony.

Nie raz miałem ochotę zacisnąć zęby i wyć do księżyca, czemu nie jestem normalny jak rówieśnicy. Większość mojego życia to spanie po kolegach, unikanie bezdomności tylko dzięki pomocy osób trzecich, ja nigdy nie żyłem, tylko skakałem nad dnem.

W tym roku, a w sumie już poprzednim, wylądowałem na śmietniku, a w zasadzie cmentarzu, leżąc pod grobem dziadka. Nacpany wujek psychol wyrzucił mnie z domu babci jak #!$%@?, a ja gdy sobie o tym przypominam, strzelilbym sobie sam w pysk, że nie #!$%@?łem się ze śmieciem do krwi. Byłem w lękach, bo po wyjściu z psychiatryka zabunkrowalem się u babci, myślałem że tam jestem bezpieczny, no nie byłem. Ostatnie co miałem czyli dom babci w gównomiasteczku, do którego mogłem wrócić gdy coś w Szczecinie się sypnęło, przepadł. Niemalże symbolicznie, umarł dziadek, umarł dom.

Przez czas jak tam byłem Babcia ani słowa mi nie powiedziała o początkującej chorobie Taty. Dowiedziałem się od prababci, z której domu śmieciowujek też mnie przepędził, bo jest zapisany na niego. Jak ścierwojad wiózł babcie do Szczecina, to poszedłem by spakować stamtąd swoje rzeczy do walizki, pożegnałem się z pradziadkami, którzy płakali ze tak to wszy wygląda. Nigdy do tego domu już nie wróciłem, a pradziadkowie zmarli w czasie jak ruszyłem w podróż. Mam tylko nadzieję że jakiś bokiem dotarły do nich informacje, że żyje. W końcu dotarłem do domu Taty, w którym dawno nie byłem, bo większość swojego życia miałem toksyczna i pełna nienawiści relacje z matką. Tata leżał w fotelu, jąkał się jak mówił. Nad jego łóżkiem wisiało zdjęcie kolegów z pracy z podpisem "XXX jesteśmy z Tobą". Rozpłakał się jak mnie zobaczył. Matka powiedziała że do niczego się jej nie przydam, bo początkowo chciałem zostać w Szczecinie i pomagać w opiece. U nich i tak bym nie mógł mieszkać, bo nie było warunków. Tak naprawdę to ulżyło mi, gdy odmówiła mojej pomocy, bo mogłem uciec, zacząć gdzie indziej. Szczecin kojarzył mi się jedynie z depresja i psychiatrykami.

Po tym włóczykijstwie dotarłem z walizka do Poznania, który miał być zupełnie nowym startem w życiu spierdona i włóczęgi. Pierwsze co robiłem, zamiast szukania pracy, to zapisanie się na mature (której nie zdałem mimo kilku miesięcy nauki i robienia arkuszy) i poznawanie ludzi, tu o na wykopie, na tagu samotność i poznań. Czyli kombinacja kompleksów i ambicji z potrzebami socjalnymi, ale nie to co było najważniejsze, czyli zarobek. Bo przecież panicz musi najpierw postawić na edukację i znajomków. Typowy missing out, w którym chciałem poczuć się jak rówieśnicy, zamiast spojrzeć w oczy prawdzie - że zawsze będę niżej, bo nie mam rodziny, wsparcia, mieszkania, ani perspektyw, więc powinienem zająć się kołchozowaniem i na tym się skupić.

Jeśli spojrzeć na moje życie z góry od narodzin do dzisiaj, to zawsze byłem zagubiony. W podstawówce nie miałem kolegów, więc zamykałem się w kiblu przed lekcjami, by nie musieć stać w milczeniu pod klasa gdy inni rozmawiali, lub usłyszeć coś co by mnie jako dziecko zabolało. Wieczorami nim zasnąłem rozmyślałem czemu jedyni dwaj koledzy mnie nie lubią, zaczęli mnie wyzywać, racjonalizowalem sobie to jako dziecko, mimo że nie wiedziałem wtedy co to znaczy racjonalizacja. Nigdy z tego kibla w podstawówce psychicznie nie wyszedłem.

Najbardziej w życiu, boję się życia. Boję się obudzić, bo nadejdzie kolejna katastrofa. Kolejna bliska osoba umrze. Z kolejna praca nie wyjdzie. Nie chcę mi się dalej tego ciągnąć, wiedząc że nic dalej nie czeka. Rozrywa mnie ból i żal, że to spotkało moje najbliższe osoby. Chciałem oddać swoje życie za ojca. Nie zasłużył by umierać jako 45 latek, dziadek nie zasłużył na to by nie dożyć upragnionej emerytury w Polsce (pracował w Niemczech).

Co jakiś czas jestem atakowany flashbackami, ale teraz myślę o jednym, z dzieciństwa, gdy połowę trasy wiózł mnie autem dziadek, po czym odebrał mnie na drugą połowę tata. I obu ich już ze mną nie ma.

#depresja ##!$%@? #samotnosc #feels
  • 13
@Freak_001: nie wiem dlaczego, ale od dziecka nie potrafię wyobrazić sobie uczucia żalu po śmierci kogokolwiek. Umarło sporo osób z mojej rodziny/otoczenia i jedyna refleksja jaka przychodzi mi na myśl to coś pokroju ‚jeszcze tydzień temu miał plany i przejmował się pierdołami, a dzisiaj go nie ma’.
Ludzkie umysły są ciekawe.. Jeden przejmuje się losem innych, a drugiemu są oni całkowicie obojętni.
@Freak_001 Miras, z trudem się to wszystko czyta, a co dopiero znaczy doświadczyć takiego gnoju..
Też życia nie mam różami usłanego, więc po części jestem w stanie sobie wyobrazić przez co możesz przechodzić.

Najważniejsze, wydaje mi się, to, żebyś nie obwiniał w nieskończoność kogokolwiek za Twoją sytuację - wujka, matki, a w szczególności siebie. Gdyby byli normalnymi ludźmi i podejmowali inne decyzję to byłbyś teraz w zupełnie innym miejscu. I choć jestem
@Freak_001 współczuje. W sumie nie wiem co gorsze. Wiedzieć że ktoś umrze i się do tego przygotować cierpiąc przy tym przez miesiące. Czy dowiedzieć się o tym nagle i potem rozmyślać o tym czego się nie zrobiło wobec tej osoby ( ͡° ʖ̯ ͡°)
@Freak_001: Każdy z nas dźwiga w życiu jakis bagaż. Jego ciężar i możliwość niesienia zależy od tego kto ile ma siły. Możesz w to nie wierzyć i nie dostrzegać tego ale Ty masz dużo siły bo chociażby napisałeś ten post i nazwałeś rzeczy po imieniu. Przyznałeś przed samym sobą i czytającymi jak się czujesz. Być może znajdziesz w odpowiedziach wiele motywacji i jakiejś otuchy, oby.
Tutaj ode mnie Stary, co rzuciło