Wpis z mikrobloga

Obejrzałam wczoraj ostatniego Bonda. Ogólnie to nie trawię Craiga, ale trzeba przyznać, że miał dwa bardzo udane filmy (Casino Royale i Skyfall, Quantum of Solace nie oglądałam i chyba nic nie straciłam). Spectre było głupie i przekombinowane, z nieudolną próbą powiązania poprzednich filmów w jedną intrygę, durną motywacją czarnego charakteru i nudną jak flaki z olejem dziewczyną Bonda.

No Time to Die postanowiło trzymać się wszystkich błędów poprzedniej części, czyli czarnego charakteru z debilnym imieniem którego motywy są zajebiście mętne, podobnie zresztą jak dykcja (oglądałam film na streamie z Amerykanami i nawet oni chwilami nie łapali co mówi Malek), kolejną próbą podbicia stawki, czyli za Spectre jest ktoś jeszcze i tą samą nudną dziewczyną Bonda którą twórcy z uporem godnym lepszej sprawy (na przykład scenariusza) usiłują widowni wciskać jako jego prawdziwą miłość, mimo totalnego braku chemii, a do tego doszedł jej irytujący bagaż w postaci gówniaka. Blofeld totalnie niewykorzystany, wątek romantyczny który dosłownie nikogo nie obchodził, stary dziad Craig i prawie trzy godziny filmu, który wlókł się tak niemiłosiernie, że w ciągu ostatniej godziny dosłownie wszyscy na czacie stękali "get it over with". Za największy plus tej produkcji uważam zgon Bonda w finale ( ͡ ͜ʖ ͡)

Można temu filmowi mnóstwo zarzucić, a tymczasem największy ból dupy jaki widzę pod tagiem sprowadza się do czarnoskórej 007, która miała w filmie wręcz marginalną rolę, o to że tyle kobiet na ważniejszych stanowiskach, a Q jest gejem z łysym kotem i w ogóle poprawność polityczna wszędzie hurr durr.

Mam nadzieję że reboot przywróci starą wersję Bonda, bo ta gritty realistyczna przeróbka Craiga zdarta z Bourne'a nie podeszła mi już w Casino Royale (mimo że sam w sobie to dobry film). Bonda dobrze się oglądało gdy był rozwiązłym socjopatą który był dobry w swojej pracy bo ją lubił i do niej pasował zamiast być zgorzkniałym męczennikiem w imię Jej Królewskiej Mości.
#jamesbond #bond #007 #film
  • 1