Wpis z mikrobloga

#zdzislawintheworld #podroze #podrozujzwykopem #ekwador

huśtałem się na KRAŃCU ŚWIATA

Podróżowanie ze znajomymi niesie ze sobą plusy i minusy. Praktycznie o każdej rzeczy w życiu, można tak powiedzieć, ale ja powiem akurat o tej. no ale ja teraz mam doświadczone na własnej skórze jej skutki. Po tylu miesiącach samotnej podróży, odizolowany od własnego języka, kultury i większości znajomych różnicą czasową i odległościową stęskniłem się za bardziej angażującym towarzystwem niż losowi, kilkudniowi towarzysze podróży.

Korzyści jest z tego całkiem sporo. Prócz tych standardowych, że razem lepiej jest, że się można pilnować, że bezpieczniej, że odwiedzić atrakcje co to samemu średnio jechać, że wyskoczyć na jakiś melanż. Bo to to wiadomo. Jest jednak parę plusów, o których człowiek na pierwszy rzut oka by nie pomyślał.

Po pierwsze nie dość, że możemy rozmawiać w języku ojczystym, to do tego zawsze mamy całkowitą prywatność. Niezależnie czy jesteśmy sami, na ławce w parku, w hostelowym pokoju wspólnym, na górskim szlaku, w autobusie pełnym ludzi, w sklepie czy restauracji. Zawsze, a większość osób które podróżują to albo z Niemiec, albo z kraju anglojęzycznego, albo rozmawiają po hiszpańsku. W takim przypadku przypadku zawsze muszą się liczyć z tym, że postronne osoby zrozumieją. A kto niby cokolwiek z języka polskiego zrozumie?

Co samo z siebie prowadzi do dość zabawnej sytuacji. Ponieważ nikt nie rozumie ani słowa, nie musimy się ograniczać co do kwestii wyszukania słownictwa, wybredności naszych żartów, czy ogólnej przyzwoitości wypowiedzi. Naturalną konsekwencją takiej sytuacji jest degeneracja naszych konwersacji, a w szczególności żartów. I tak przerzucamy się swoistymi epitetami, czy używamy słów powszechnie uznawanych za wulgarne, ale nigdy nie twierdziłem, że tylko wyrafinowany humor jest śmieszny. Zresztą po spędzeniu odpowiedniej ilości czasu z kimś, wyrabia się swój własny język i żarty, więc nie ma co tu opisywać ich, ani całej etymologii.

Kolejnym plusem jest to, że wreszcie jest ktoś, kto może mi zrobić zdjęcia. Mimo, że nie przepadam za pozowaniem do zdjęć, to jednak wypadałoby mieć jakieś kilka dobrych ujęć z wyjazdu. Wcześniej to męczyłem się z selfie stickiem i kamerą, albo co gorsza samowyzwalaczem. Poszliśmy więc na okoliczną huśtawkę na krańcu świata w Banos, Ekwador żeby zrobić jakieś dobry ujęcia. Takiej na górze góry. Na skraju, przy grani z widokiem na jeszcze więcej gór.

W górach jakby ktoś jeszcze się nie zorientował. Że trzeba było wejść ponad 800 metrów na wysokość, a wiecie jak ja lubię wspinanie się. Zabraliśmy się z poznanymi ludźmi i jeden z nich był tak bardzo przygotowany dość marnie, bo w japonkach i jedynie w najlżejszym ubraniu. Nie mogłem więc zbytnio narzekać, będąc o niebo lepiej przygotowany.

Udało się dojść na samą górę i co się okazało? Że pomimo pochwalenia się czasem jakimś w miarę przyzwoitym zdjęciem, to nie udało mi się zrobić ani jednego przyzwoitego, przedstawiającego mojego znajomego. W zupełnym przeciwieństwie do niego. A potem jeszcze jak chciałem poprawić, robiąc kolejne, to aparat był za długo włączony i tuż przed kolejną fotką moduł oszczędzania energii postanowił wyłączyć urządzenie. I teraz jest mi wstyd, bo wcale nie zrobiłem tego specjalnie, no i wcześniej też mi nie wyszło no i ogólnie słabo.

Takiego negatywu podróżowania razem się nie spodziewałem.

wołam @dolandark @Refusek @L_u_k_as @Cooyon @Nabucho i @angeldelamuerte
zdzislawin - #zdzislawintheworld #podroze #podrozujzwykopem #ekwador

huśtałem się ...

źródło: comment_bRDn2bY1KjvxZZpq7ipBDG6ppIprDIKP.jpg

Pobierz
  • 4