Wpis z mikrobloga

#zdzislawintheworld #podroze #podrozujzwykopem #boliwia #rower

Przeżyłem DEATH ROAD

W sumie nie ma w tym nic zadziwiającego, ale bawił mnie fakt posiadania przez ludzi koszulki z takim napisem. Ale po kolei - death road to trasa rowerowa niedaleko stolicy Boliwii - La Paz. W wolnym tłumaczeniu ścieżka śmierci i podobno jest jedną z najbardziej niebezpiecznych na świecie. Około 60 km zjazdu, pierwsza połowa po betonie wzdłuż drogi, druga po żwirze, również wzdłuż drogi, a podczas całości zjeżdża się łącznie o jakieś 3500 metrów w dół.

Jeżeli się nie szaleje za bardzo i przestrzega podstawowych zasad bezpieczeństwa, to trasa wcale nie była taka straszna. Choć faktem jest, że z jednej strony przez większość czasu jest kilkusetmetrowa skarpa jedzie się po żwirze z dużą ilością większych kamieni. Także jeżeli nie szaleje się za bardzo podczas jazdy dając wyraz ułańskiej fantazji, to nic nie powinno się stać. Chyba że nawali sprzęt, bo jak pęknie opona przed zakrętem to już nic nie zrobisz.

Dlatego też wybrałem firmę, która szła na jakość, a nie ilość. Oczywiście trzeba było za to więcej zapłacić (łączny koszt po utargowaniu 8% zniżki to było około 100$), ale byliśmy w 6 osobowej grupie, z profesjonalnym przewodnikiem, który naprawdę umiał mówić po angielsku, no i mieliśmy naprawdę dobre rowery. Ja to nie jestem specjalnym fanem, ani nigdy nie miałem nawet dobrego roweru, ale dało się wyczuć że jest to konkretny sprzęt, konserwowany i zadbany. Wspominali że każdy rower kosztuje około 3000$ i tak mogło faktycznie być.

Zresztą wszystko było zaskakująco bardzo profesjonalne. Jechało z nami dwóch przewodników-mechaników, a za nami busik gdzie można było zostawić rzeczy, a także mieli zestaw do naprawy rowerów, jak również zapasowe. Oczywiście najpierw musieliśmy kilka godzin z La Paz przejechać tym busikiem, ale to już się nawet nie chce irytować. Po przejechaniu całości mieliśmy jeszcze zorganizowany obiadek (całkiem ujdzie) w miejscu gdzie można wziąć prysznic. A jak sam zjazd?

Nie bez powodu nazywa się to drogą śmierci, bo faktycznie parę osób rocznie tam ginie. No ale przecież nie będzie to powód do zamknięcia takiej atrakcji, przecież to kura znosząca złote jaja. A takie informacje wręcz przyciągają ludzi do tego miejsca. No i przecież wiadomo, że mi się to nie przytrafi, szczególnie że jechałem na przyzwoitym rowerku.

No i się nie zdarzyło, choć wypieprzyłem się dość konkretnie.

Bo wiecie nie wszystkie odcinki były tam niebezpieczne, a przecież nie po to tam poszedłem, żeby jechać wolno. Albo żeby mnie ktoś wyprzedzał. Jak był brzeg bez barierek, wąski przejazd, jechał samochód z naprzeciwka, czy po drodze błąkały się kury, to wybierałem opcję bezpieczną. Zresztą nie ma się co tłumaczyć z chęci zachowania życia. W innych przypadkach pracowałem na rekord prędkości na endomondo (https://www.endomondo.com/users/22929885/workouts/840672892).

Napisanie, że konkretnie się przewróciłem to za dużo powiedziane, bo ani nie miałem jakiejś ogromnej prędkości, ani nie obtarłem się jakoś szczególnie, część impetu przyjęły ochraniacze, ale za to nabiłem sobie siniaka na pół uda, prościutko w mięsień. Na początku byłem w szoku i tak bardzo nie bolało, ale następnego dnia pół uda sine i chodzenie to nie jest taka prosta sprawa. Tzn. da się, tylko boli.

Popełniłem błąd, bo nie dość że nawierzchnia była mokra od niewielkiego wodospadu, to jeszcze chciałem wejść w zakręt driftem tylnego koła, no i przeliczyłem się trochę. Teraz już wiem żeby tak nie robić, choć zapewne nigdy nie zostanę zapalonym cyklistą. W każdy razie nie ostudziło to mojego entuzjazmu i udało mi się osiągnąć 55 km/h. Bawiłem się tam naprawdę nieźle i serdecznie polecam się przejechać i spróbować przetrwać.

wołam @dolandark @Refusek @L_u_k_as @Cooyon @Nabucho i @angeldelamuerte
zdzislawin - #zdzislawintheworld #podroze #podrozujzwykopem #boliwia #rower 

Przeż...

źródło: comment_uBK6gz3RIa3Jq5ro1HjtMRl9dHGs8F9a.jpg

Pobierz
  • 4