Wpis z mikrobloga

Koniec sezonu w lidze. To główna przyczyna, ale i efekt tego, co się dzisiaj stało. Teraz już naprawdę cała koncentracja będzie musiała pójść na finał Pucharu Polski.

Obawiałem się, że tak mogą wyglądać mecze o nic w wykonaniu Legii. Od zeszłej kolejki mniej więcej wiadomo, na którym miejscu zakończy sezon, a nawet jeśli spadnie jeszcze na niższe niż drugie, nie będzie dużej różnicy. Liczy się to, że nie ma już realnych szans na mistrzostwo. Rok temu, po zapewnieniu sobie utrzymania, choć jeszcze nie matematycznym, było podobnie i teraz nie udało się tego zmienić.

Nie może to być jednak wymówką, zwłaszcza że Warta też już nie gra o nic. Ma wprawdzie w zasięgu europejskie puchary, ale dla nich nie jest to sprawa życia i śmierci. Jak się do nich nie zakwalifikują, to nic się nie stanie. W tej sytuacji ich podejście do dość nieistotnego meczu ligowego było nieco lepsze niż nasze. Może nie w odróżnieniu od nas nie mają w perspektywie Pucharu Polski, ale to wciąż jest mecz dopiero za kilkanaście dni, a nie kilka. Tuż przed finałem, tak jak będzie to w meczu z Wisłą Płock, w pewnym sensie rozumiałbym tę różnicę w zaangażowaniu. Tutaj było za wcześnie na wyciąganie leżaków, a jednak to się stało.

Patrząc od jeszcze innej strony, Legia wiele rzeczy zrobiła podobnie jak w poprzednich meczach, zwłaszcza tych, które ostatnio były nieudane. Na wyjazdach zaczyna dostojnie, co optymiści mogą nazwać cierpliwością, a pesymiści lenistwem czy nadmiernym spokojem. Trzeba przyznać, że potrafi się rozkręcić w trakcie pierwszej połowy, ale nie na tyle, żeby przyniosło to oczekiwany efekt. Z Górnikiem wypracowała gola z gry, z Radomiakiem był potrzebny przypadkowy rzut karny, a z Miedzią musiała odrabiać straty i zrobiła to z rzutu wolnego. Tylko w Kaliszu było trochę inaczej. Tutaj widać było, że zbliża się do strzelenia gola coraz bardziej, ale nie było komu tego zrobić, a potem niestety przyszła druga połowa.

To, jak Legia wchodzi w mecz po przerwie, staje się już bardzo nieprzyjemną tradycją. To jest modelowe proszenie się o stratę gola i ma to miejsce nie tylko na wyjazdach, ale również u siebie. Bez konsekwencji przeszło to tylko z Rakowem i KKS-em Kalisz, ale szczęśliwie. Miedź (!), Lech i Warta nie wybaczyły tych błędów. W dodatku te gorsze fragmenty nie trwają po 5-10 minut. Przeciwko jednym i drugim poznaniakom Legia grała konsekwentnie źle na tyle, żeby po 25 minutach takiej gry tracić kluczowe gole. W dodatku jest też spory element strzelania ich sobie samemu, bo tak można określić to, co odstawiliśmy w Grodzisku.

Ta nonszalancja, fatalne wejście po przerwie i w efekcie kolejna łatwo stracona bramka, a także jeszcze łatwiejsze marnowanie sytuacji to nic innego, jak przepis na porażkę na własne życzenie. Pod tym kątem jest zasłużona, ale można też spojrzeć na to inaczej. Warta strzeliła z niczego, mając jeden celny strzał. Legia nie strzeliła nawet wtedy, gdy miała już trzykrotnie pokonanego bramkarza i bramka pozostawała w dużej mierze odsłonięta. Zabrakło też lepszego ustawienia, aby gol Augustyniaka mógł zostać uznany i dało się mimo tej mizerii wcisnąć na 1-0 i móc ułożyć sobie mecz. Były momenty, po których można się zastanawiać, jak można było tego nie wygrać.

Być może kluczowe były braki w linii ataku. Carlitos, w odróżnieniu od innych meczów, przynajmniej był widoczny, ale wcale nie wyszło to nam na dobre. Gdy trzeba było sfinalizować akcję lub zanotować ostatnie podanie, to wszystko psuł. Rosołek w kluczowych momentach zamiast kierować piłkę do bramki walczył sam ze sobą o jej opanowanie lub trafiał w obrońcę, który został przed linią bramkową. Niestety inni nie spisali się lepiej. Niewiele dobrego można powiedzieć o efektywności wahadłowych, a często najgroźniejsi w ofensywie byli środkowi obrońcy. Bardzo dobrą pierwszą połowę grał Ribeiro, popełnił w niej tylko jeden błąd w rozegraniu, ale w drugiej ostatecznie i tak zawalił mecz. Przez niego nie padł gol dla Legii, za to padł dla Warty.

Był też ponownie problem z tym, aby Josue mógł zagrywać otwierające podania, podobnie do tego, co widzieliśmy już z Miedzią. Stałe fragmenty również mu nie siedziały. Należało wykorzystać te nieliczne momenty, kiedy dało się złapać Wartę ustawioną nieco wyżej. Było ich wciąż wystarczająco dużo do tego, aby coś strzelić. Jeśli to się nie udało, to trzeba było wreszcie zachować czyste konto, ale i tego nie byliśmy w stanie zrobić. Tracąc gole co mecz, nie zapunktujemy zbyt wiele i powtarzam to już od kilku tygodni.

Zmiany trenera Runjaicia można interpretować na dwa przeciwstawne sposoby. Albo zejście czołowych zawodników, Josuego i Mladenovicia, było próbą wywołania wstrząsu na boisku, albo też całkowicie pogodził się z tym, że ten sezon w lidze już dobiegł końca i teraz można próbować innych wariantów lub wręcz szykować się na granie bez tych zawodników, co może nas czekać w przyszłym sezonie. Kadry nie ma zbyt mocnej, jeśli chodzi o rezerwowych – to wiemy. Jednak wciąż nie powinno to wyglądać aż tak kiepsko. Mecz z Rakowem, zamiast pomóc rozpędzić się w końcówce sezonu, wygląda na kulminację, którą mamy już za sobą. Można się zastanawiać, czy w finale PP będziemy w stanie choć trochę tamten występ powtórzyć.

Oczywiście są już wyciągane końcówki sezonów Runjaicia w Pogoni, ale ja dałbym mu spokój. Pod kątem mistrzostwa sezon został przegrany, ale nie tylko w ciągu ostatnich paru tygodni. Strata do Rakowa i tak już wcześniej była potężna. Musieliśmy trochę pocierpieć jesienią, a teraz, nawet gdyby wyniki były lepsze, prawdopodobnie nic by to nie zmieniło. Wciąż trzeba pamiętać o drodze, jaką przeszła Legia, choćby od poprzedniego meczu z Wartą. Wygrała go w sposób średnio przekonujący, głównie dlatego, że akurat Rosołkowi siadła piłka z dystansu. Mieliśmy szansę na to, aby zagrać po kolei z 17 pozostałymi drużynami Ekstraklasy i żadnego z tych meczów nie przegrać, ale stało się jasne, że nic z tego. Pół roku temu byliśmy w innym miejscu i nic tego nie zapowiadało. Od porażki z Wisłą Płock zaczęły się lepsze czasy, więc nawet w tydzień może dojść do pozytywnej metamorfozy, której skutki mogą utrzymywać się przez dłuższy czas.

Teraz ta porażka jest bolesna, ale łatwiej będzie ją przyjąć, jeżeli sprowadzi wszystkich na ziemię. Trzeba będzie wymagać od zawodników, żeby trzymali fason nawet w meczach o nic, a także od pionu sportowego, żeby wzmocnić drużynę. Niewiele nam da przyjście Kuna, jeżeli będzie to jedyny zawodnik na lewe wahadło. Co innego, gdyby rywalizował np. z Mladenoviciem. Po dzisiejszym meczu dużo ciekawiej wygląda perspektywa pozyskania Guala, być może króla strzelców Ekstraklasy tego sezonu. Zbieranie wyróżniających się graczy ligi nie jest złym pomysłem i działało przyzwoicie, kiedy trenerem był Vuko. Ostatecznie jednak trzeba dać popracować Runjaiciowi i rozliczyć go za jakiś czas. W tym roku z mistrzostwem się nie uda, ale już obecny wynik jest więcej niż dobry. Wciąż może być bardzo dobry, jeżeli wygramy puchar. W nowym sezonie sytuacja może być zupełnie inna, bo pozostałe kluby też będą niewiadomymi, jak np. Raków bez Papszuna.

Porażki, nieudane mecze bardziej otwierają oczy na braki i trzeba umieć to przed sobą przyznać. Nie powiem, że to korzystne, że takim wynikiem się skończyło, ale potrzeba refleksji, że nie wszystko jest dobrze. Lepiej, żeby trzeba było się nad tym zastanawiać teraz, a nie po jakimś ważniejszym meczu. Dziś czuć głównie rezygnację, ale nawet jeśli mistrzostwo odjechało na dobre, to trzeba zakończyć ten sezon z twarzą w lidze. W pucharze cel jest na tyle klarowny, że nie trzeba nawet tego pisać.

#kimbalegia #legia
  • 1